Trwa ładowanie...
30-11-2005 09:23

Mało śmiesznie o dowcipach

Pewien członek rządu powiedział kilka dni temu, że hasła „wieców równości” wydają mu się śmieszne. No cóż, może się tak zdarzyć, że ktoś śmieje się do rozpuku, gdy demonstranci, zaniepokojeni hitlerowską retoryką kontrmanifestantów, krzyczą „Precz z faszyzmem!” i wołając „Nie ma demokracji bez demonstracji”, domagają się poszanowania konstytucji (naruszonej - zdaniem m.in. Rzecznika Praw Obywatelskich - przez prezydenta Poznania). Mam jednak nadzieję, że to specyficzne poczucie humoru sytuuje wicepremiera Dorna w zdecydowanej mniejszości. I dlatego o prawach mniejszości należy pamiętać.

Mało śmiesznie o dowcipachŹródło: AFP
dj79fsw
dj79fsw

Pozostawanie we wspólnocie poczucia humoru to coś znacznie więcej niż śmianie się z tych samych dowcipów. Aby śmiać się z dowcipu nie wystarczy go zrozumieć. Należy również podzielać światopogląd opowiadającego. Podzielać z nim przekonania na temat tego, co jest zabawne, a co zabawne nie jest. Ale także - jak podejrzewam - zgadzać się z nim co do tego, co można, a czego nie można. Dowcipy wyjątkowo często krążą wokół tabu, i wtedy są najśmieszniejsze. Jednak kiedy tabu złamią, przestają bawić. Wspólnota śmiechu zakłada wspólną wiarę. A to już poważna sprawa. Mam nadzieję, że za taką a nie inną wiarę nikt Ludwika Dorna w Polsce nie będzie prześladował.

Niedawno czytałem wypracowanie mojej młodszej siostry. W wypracowaniu tym, znalazło się sformułowanie, które bardzo przypominało mi fragment preambuły do wspomnianej wyżej Konstytucji RP. Nie pamiętam zdania z wypracowania, ale - specjalnie dla osób, które nie zaglądają do Konstytucji zbyt często - przytoczę odpowiednią frazę z ustawy zasadniczej: „My, Naród Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł (...) ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej”. W wypracowaniu mojej siostry nie było oczywiście mowy o ustanawianiu konstytucji, tylko o wierzących i niewierzących w Boga. Poza tym moja siostra nie wykazała się takim kunsztem językowym jak autor preambuły i jej zdanie zawierało jakiś błąd składniowy. Wskazałem na ten błąd, mówiąc: „to zdanie mi się nie podoba”. Moja siostra nie zrozumiała początkowo, że chodzi mi o formę a nie treść i
zaczęła bronić swojej frazy: „Ale ja muszę tak napisać, bo nie wszyscy moi koledzy to chrześcijanie”. Spontaniczność tej obrony przekonała mnie, że mojej siostrze nikt nie każe uwzględniać mniejszości w wypracowaniach. „Muszę tak napisać” oznacza „mam wewnętrzną potrzebę pisania tak, aby żaden z moich kolegów nie czuł się wykluczony”.

Kiedy trwały spory nad kształtem preambuły do naszej konstytucji, moja siostra była jeszcze zupełnie mała i pewnie niewiele ją one interesowały. Podejrzewam jednak, że gdyby toczyły się dzisiaj, nie potrafiłaby zrozumieć racji tych, którzy nie chcieli zgodzić się na „wpisanie” do konstytucji „obywateli Rzeczypospolitej nie podzielających tej wiary”. A przecież przemilczenie tych kilku procent oznaczałoby, że konstytucję ustanawia nie Naród Polski, a tylko jego część. Czyli coś znacznie mniejszego i niedorobionego.

Moja siostra nie rozumiałaby tego wykluczania, bo nie pamięta Peerelu, a właśnie Polska Ludowa zrobiła najwięcej dla kultu jedności. Scentralizowany PRL wychwalał m.in. nowe granice Polski jako w największym stopniu zapewniające istnienie kraju bez mniejszości. Inne narody zamieszkujące nasz kraj - jeśli były w ogóle zauważane - sprowadzano do roli etnograficznej ciekawostki. Kiedy na początku szkoły podstawowej dowiedziałem się z jakiegoś zagranicznego atlasu, że Polskę zamieszkują również Niemcy, przeżyłem szok i z miejsca zacząłem podejrzewać atlas o wrogą i antypolską propagandę.

dj79fsw

Odpowiedzią na fałszywy monolit socjalistycznego kraju był również fałszywy monolit ówczesnej opozycji. „Solidarność” i jej poprzednicy, miała sprawiać wrażenie zwartej i jednolitej organizacji ludzi o podobnych poglądach. Taka postawa wydawała się niezbędna, by zachować wrażenie narodu wspólnie występującego przeciwko narzuconej władzy. Cała opozycja biegała więc do Kościoła, choć przecież nie każdy opozycjonista był osoba religijną. Kiedy PRL upadł i osoby wywodzące się z „Solidarności” zaczęły rządzić, mogły (i musiały) pojawić się konflikty zręcznie do tej pory tuszowane. W kontraście do dotychczasowej sfabrykowanej jedności, konflikty zostały uznane za grzech, zdradę, zbrodnię wręcz. I etos się rozpadł.

A przecież nie ma nic złego ani w konfliktach (które pomagają nam zrozumieć czym się różnimy), ani w różnicach (które pozwalają nam się wzajemnie dopełniać). Osoby, które różnice chcą zamazać, a różnych wykluczają (na przykład nazywając ich zboczeńcami lub - znacznie subtelniej - mówiąc: „tolerujemy was, dopóki siedzicie cicho w domach i trzymacie ręce na kołdrze”) są najwierniejszymi spadkobiercami komunizmu z jego dbałością o czystość. Wiara w jednolitość prowadzi do strachu przed innością. I tu pojawia się przerażające sprzężenie zwrotne: skoro istnieje inność, czym jest to co mnie tworzy?! Puchem marnym, który przez inność zostanie unicestwiony - brzmi odpowiedź, bo każdy ocenia według swojej miarki.

I dlatego przedstawiciele politycznej homofobii tak głośno krzyczą o - absurdalnym z punktu widzenia środowisk gejowskich - promowaniu homoseksualizmu. Przyzwyczajeni do jednorodności obawiają się, że skoro Inny pojawi się wśród Naszych, europoseł Wierzejski będzie musiał pójść do łóżka z posłem Strąkiem. Jednak jeśli do tego kiedykolwiek dojdzie, to mam nadzieję, że będzie to suwerenna decyzja obu polityków. W każdym razie, pragnę dać świadectwo, że mimo uczestniczenia w Marszach Równości i oglądaniu zdjęć z gejowskich parad (a to - warto zaznaczyć - zupełnie inne sprawy), nigdy nie pomyślałem lubieżnie o innym mężczyźnie i absolutnie nie czuję się zagrożony w mojej seksualnej tożsamości.

Zgoda na inność nie oznacza, że staniemy się tacy jak Inni. Moja siostra o tym wie, bo codziennie praktykuje różnorodność w swojej klasie. Byłoby pięknie, gdybyśmy mogli tę różnorodność praktykować i w bardziej ogólnych wspólnotach. Myślę, że w zdrowym społeczeństwie jest nawet miejsce na taką różnorodność, która toleruje ministra spraw wewnętrznych, którego bawią hasła obrońców demokracji.

dj79fsw

Niestety naród jest pojęciem znacznie łatwiejszym do manipulowania. W klasie musielibyśmy spojrzeć w oczy tym, których wykluczamy. Naród możemy sobie zdefiniować według swoich partykularnych, politycznych interesików i w ogóle nie oglądać się na Innych. A tych, którzy ośmielą się protestować, po prostu uzna się za niegodnych „świętej wspólnoty”. Tyle tylko, że budowanie swojej tożsamości na lęku przed Innym, na nienawiści i wykluczeniu, grozi wrzodami żołądka i kilku jeszcze groźniejszymi rzeczami, co udowodnili kontrmanifestanci w Poznaniu, powołując się na Adolfa Hitlera.

Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska

dj79fsw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Wyłączono komentarze

Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.

Paweł Kapusta - Redaktor naczelny WP
Paweł KapustaRedaktor Naczelny WP
dj79fsw
Więcej tematów