Mali: wygrana Francji groźbą dla Libii
Saharyjscy dżihadyści rozbici przez Francuzów w Mali mogą przeprawić się przez pustynię do Libii i stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa tego państwa - ostrzega ONZ.
30.01.2013 12:40
Pod koniec 2011 r. Tuaregowie z Mali i Nigru, którzy wspierali pułkownika Muammara Kadafiego w Libii, po jego klęsce wrócili do swoich krajów ze zrabowanymi libijskimi arsenałami. W Nigrze złożyli broń, za to w Mali wywołali przed rokiem zbrojne powstanie, które doprowadziło do rozpadu kraju. Rozbiwszy malijską armię, w kwietniu Tuaregowie, wspierani przez dżihadystów z Sahary i Sahelu, ogłosili na północy Mali niepodległość własnego państwa Azawad. W czerwcu, w wyniku bratobójczej wojny Azawad przeszedł pod pełną kontrolę dżihadystów, którzy utworzyli własny kalifat.
Ucieczka do Libii
Teraz, zdziesiątkowani i pokonani przez francuskie lotnictwo, komandosów i Legię Cudzoziemską, uciekają oni z Mali na Saharę, by przeprawić się przez Algierię i znaleźć kryjówki w pogrążonej w powojennym chaosie Libii. W zajmujących ćwierć tysiąca kilometrów kwadratowych górach na terytoriach tuareskiego plemiona Ifoghów przy granicy z Algierią widziano emira malijskich talibów Ijada ag Ghalego i jednego z najważniejszych komendantów saharyjskiej filii Al-Kaidy, algierskiego komendanta Abu Zeida. Obaj uciekli na pustynię z ostatniej twierdzy dżihadystów w Mali, miasta Kidal, gdzie wylądowali Francuzi.
Specjalny przedstawiciel ONZ w Libii i szef tamtejszej misji ONZ Tarik Mitri ostrzega, że dżihadyści z Mali mogą próbować przeprawić się przez pustynię w burzliwe okolice Bengazi, gdzie działają lokalne ugrupowania dżihadystów i są tak silne, że państwa Zachodu wezwały w zeszłym tygodniu swoich obywateli, by za wszelką cenę unikały podróży na wschód Libii.
Libijski szef dyplomacji przyznał niedawno, że sytuacja w Bengazi jest na tyle poważna, że ONZ powinna wysłać do Mali wojska pokojowe, by uniemożliwić tamtejszym dżihadystom ucieczkę do Libii. Aby lepiej monitorować sytuację na Saharze i w jej okolicach, Amerykanie podpisali w tym tygodniu porozumienie o otwarciu w Nigrze bazy wojennej dla swoich bezzałogowych samolotów zwiadowczych.
Francja chce szybkiego wycofania
Po rozbiciu dżihadystów i wyparciu ich z północy Mali, Francja chce jak najszybciej zakończyć rozpoczętą 11 stycznia inwazję, w której uczestniczy już ponad 3,5 tys. żołnierzy z wojsk specjalnych, piechoty i Legii Cudzoziemskiej. Francuzów zluzować ma osiem tys. żołnierzy z krajów Afryki Zachodniej i dwa tys. żołnierzy z Czadu. Póki co, poza Czadyjczykami do Mali dojechało niespełna 1,5 tys. żołnierzy z korpusu zachodnioafrykańskiego.
- Chcemy opuścić Mali tak szybko, jak się da - powiedział szef francuskiej dyplomacji Laurent Fabius w wywiadzie dla dziennika "Le Parisien". A zapytany, co jego zdaniem zrobią pokonani w Mali dżihadyści, odparł: - Bardzo wielu pozabijaliśmy.
Francja chce jak najszybszego rozmieszczenia w Mali wojsk pokojowych nie tylko po to, by wzięły pod kontrolę wyzwoloną północ kraju, ale przerwały pogromy i grabieże, których ofiarą padają Tuaregowie i Arabowie.
Malijska armia bierze odwet
Po Mopti, Nionno, Konnie i Sevare, gdzie malijskie wojsko rządowe i prorządowe bojówki, wywodzące się z afrykańskich ludów Songhaj i Fulani zabiły kilkudziesięciu Arabów i Tuaregów, oskarżanych o sprzyjanie dżihadystom, w tym tygodniu do pogromów i grabieży doszło w zdobytych przez Francuzów Gao i Timbuktu.
W Timbuktu dosłownie ogołocone zostały wszystkie sklepy i domy, należącego do mieszkających w mieście Arabów. Wielu arabskich kupców, a także Tuaregów, zostało aresztowanych przez wojsko.Działacze praw człowieka alarmują, że wywodzący się z południa kraju malijscy żołnierze, a także prorządowe bojówki biorą odwet na Arabach i Tuaregach, oskarżając ich o sprzyjanie tuareskim separatystom, a także dżihadystom, wśród których dominują algierscy Arabowie.
Wojciech Jagielski, PAP