Maleją szanse na odnalezienie żywych rozbitków z "El Faro"
Z każdą godziną maleją szanse na odnalezienie żywych rozbitków z kontenerowca "El Faro", który zatonął podczas rejsu z Florydy do Portoryko z 33 osobami na pokładzie, ale trwa akcja poszukiwawczo-ratunkowa - informuje we wtorek amerykańska Straż Przybrzeżna.
- Straż Przybrzeżna kontynuuje aktywne poszukiwania i wciąż chodzi o akcję ratunkową. Jednak znalezienie żywych rozbitków z każdą godziną jest coraz trudniejsze - powiedział AFP Jon-Paul Ros.
Statek długości 225 metrów pod banderą amerykańską, który płynął z Jacksonville na Florydzie do San Juan na Portoryko, został uszkodzony w wyniku uderzenia huraganu Joaquin i zaginął w czwartek. Z relacji załogi przed utratą łączności wiadomo, że statek miał nieczynne silniki, 15-stopniowy przechył, był uszkodzony i nabierał wody. Na pokładzie była 28-osobowa amerykańska załoga i pięciu Polaków.
W poniedziałek amerykańska Straż Przybrzeżna poinformowała, że "El Faro" zatonął na wysokości wysp Bahama oraz że znaleziono zwłoki jednego marynarza. Wciąż nie podano jego tożsamości.
Dotychczas oprócz zwłok odnaleziono też m.in. kontener, szczątki drugiego kontenera oraz koła ratunkowego, a także jedną z dwóch szalup ratunkowych "El Faro". Była uszkodzona i nie było na niej śladów życia.
Właściciel statku Tote Maritime zapewnia, że na pokładzie była wymagana liczba kamizelek ratunkowych dla całej załogi, a także, że każda z dwóch szalup mogła pomieścić 43 osoby. Straż Przybrzeżna podała, że kamizelki pozwalają na przeżycie w ciepłym morzu 4-5 dni, ale tym razem warunki były trudne: fale wzburzone przez huragan dochodziły do 15 metrów, a siła wiatru sięgała 240 km/godz.
Federalny Zarząd Bezpieczeństwa Transportu (NTSB) rozpocznie śledztwo w prawie zatonięcia statku, a Straż Przybrzeżna weźmie udział w dochodzeniu.