Makowski: "Neoliberalny samozachwyt Donalda Tuska. "Szczerze" zbyt szczere nie jest" [OPINIA]
Kiedy Donald Tusk zapowiedział wydanie "bardzo osobistej" książki, wielu dziennikarzom i politykom zapaliła się lampka w głowie. "Oho, to preludium przed ogłoszeniem startu na prezydenta". Tymczasem były szef Rady Europejskiej w wyborach nie wystartuje. Jego dzienniki, wbrew jego woli, tłumaczą dlaczego by ich nie wygrał.
12.12.2019 | aktual.: 12.12.2019 14:28
Robili sobie Państwo nadzieje, że "Szczerze" Donalda Tuska będzie wyrafinowaną, pełną politycznych niuansów i smaczków lekturą? Niestety muszę przekłuć ten balonik już na starcie. Przez dzienniki byłego premiera przedziera się z trudem, bo właściwie od pierwszego do ostatniego zdania - przez ponad 400 stron książki - konsekwentnie przebija jeden lejtmotyw. Autopromocja i grafomania tak nachalna, że aż momentami nieznośna i śmieszna.
Bałtycka plaża jak z Hoppera
Jeśli ktoś z satysfakcją wyciągał co bardziej malownicze cytaty z "Listy Wachtera" Magdaleny Ogórek, co powie na takie smaczki? "Siedzę w słońcu na tarasie,[...] oglądam reprodukcje obrazów Kokoschki, a z telefonu puszczam V symfonię Mahlera. Popijam powoli malwazję. Dawno nie czułem się tak szczęśliwy". Albo taki, zupełnie naturalny opis porannego joggingu? "Sopot w sierpniu to prawdziwa masakra. Tysiące ludzi na Monciaku praktycznie przez całą dobę, na plaży ścisk niewyobrażalny. Raz spróbowałem w ciągu dnia pójść z Gosią na plażę, ale rozpętało się piekło. Ludzie mnie rozpoznają nawet w plażowym przebraniu, robią zdjęcia. Gosia zapowiedziała, że to był ostatni raz, kiedy dała się namówić. Będę więc pływał w morzu wcześnie rano, tak jak dziś: o szóstej bieg po plaży, o siódmej pływanie, jestem prawie sam. Pusta plaża o świcie ma w sobie coś z obrazów Hoppera, ten rodzaj leniwej melancholii, w której czasami lubię się zanurzyć, jak w Bałtyku"?
Nie są to wbrew pozorom wyrwane z kontekstu fragmenty, ale właściwie styl całych dzienników, które składają się z kilku przeplatających się segmentów. W pierwszym Donald Tusk relacjonuje, kogo spotkał, o czym rozmawiał, jakie wrażenie zrobił na nim rozmówca, jak bardzo prestiżowa i trudna jest jego rola. W drugim snuje opowieść o wspólnocie europejskiej, jej rozpadzie, potrzebie ponownego zdefiniowania i swojej roli w tym procesie. W trzeciej Donald Tusk recenzuje największe problemy zagrażające jedności Unii, od brexitu przez zamachy islamskie po falę uchodźców napływających z Afryki i Bliskiego Wschodu. W czwartej opisuje - w większości z pewną dozą ironii i dystansem - politykę polską, z akcentem na nadchodzącą tragedię w postaci rządów PiS-u i ich konsekwencji. I teraz rzecz najważniejsza, piąty, spajający całość segment dzienników - nieustanna, wciskana jak kolanem na siłę erudycyjna narracja o obrazach, książkach, podróżach, filozofach, winie, sporcie i jeszcze raz o obrazach.
Dobre jedzenie, pyszne wino, piękny świat
Przesadzam? Kolejny smaczek. "Nigdy nie rozumiałem rodaków, którzy wybierali austriacką stronę Alp. Przejeżdżam przez Przełęcz Brenneńską, dokładam godzinę jazdy i jestem po słonecznej stronie życia. Cieplej, lepsze jedzenie i wino, ludzie serdeczniejsi, a jak pogoda zawodzi, możesz na cały dzień wyskoczyć do Wenecji, a nawet do Toskanii. Kochamy Włochy jak drugą ojczyznę". Donald Tusk, przynajmniej ten, którego chciał w "Szczerze" wykreować, niemal w całości składa się z podobnych wtrętów literackich, tak różnych od wizerunku "równego chłopaka" haratającego w Polsce w gałę i rozumiejącego tzw. "zwykłe życie".
Trudno nie odnieść wrażenia, że w Brukseli tak się od tego życia jednak odkleił, że sam nie zauważył, że jego styl bycia uczynił go w wyborach powszechnych niewybieralnym. A może uświadomił to sobie właśnie po lekturze książki, stąd taka, a nie inna decyzja? Nie rozumiem, mimo usilnych prób, jaki komunikat chciał Donald Tusk wysłać, publikując tak napisane dzienniki? Jest przecież niewątpliwie politykiem wybitnym, z ogromnymi osiągnięciami oraz intelektem. Tymczasem to, jak opisuje swoje życie wygląda na zapiski kogoś, kto na intelektualistę się kreuje, dopisując do każdego cytatu masę nazwisk, tytułów książek, filozoficznych bajań. Nawet oglądając mecz, Tusk nie ogląda po prostu meczu. On rozmyśla. "Nie wiem, czy oglądać mecz Francja – Niemcy, nie lubię gier towarzyskich, czy kończyć "Uległość" Houellebecqa. Jestem jego wiernym czytelnikiem, chociaż go nie znoszę" - zdradza były premier.
Polowanie na obrazy
I tak raz po raz. Spotkania, Unia, Polska i głębokie refleksje. Moja ulubiona to ciągnąca się niemal od początku narracja polegająca na opisywaniu "polowania" na listę "100 najsłynniejszych obrazów" z książki, którą Donald Tusk dostał kiedyś od ojca. "Przeglądałem ją setki razy i obiecałem sobie, że muszę kiedyś wszystkie te obrazy zobaczyć na żywo. Piętnaście lat później zdobyłem pierwsze „trofea”, to było w Paryżu, żniwo więc zebrałem bogate, począwszy od "Mony Lisy" po "Wolność wiodącą lud na barykady". Mam już na koncie sześćdziesiąt osiem zdobyczy, ale w Waszyngtonie nie uzupełnię swojej listy, chociaż kolekcja National Gallery jest imponująca" - zdradza ówczesny szef Rady Europejskiej i dalej jest tylko lepiej. Teraz uwaga, długi, ale jakże piękny cytat.
"Powoli kończą się nasze toskańskie wakacje. Tydzień w raju (Adam i Ewa też na pewno się trochę kłócili). Pasterski dom przerobiony na agroturismo, niedaleko Sarteano, wokół żywej duszy, tylko góry i las, duży basen i widok na wulkaniczną Monte Amiata. Wczoraj w Asyżu 'zaliczyłem' fresk Giotta z mojej ‘100’, ten ze świętym Franciszkiem i ptakami. Z Gosią przez dwa dni jeździliśmy śladami Piera della Francesci: Monterchi, Arezzo, Sansepolcro. Freski o historii świętego krzyża mógłbym oglądać godzinami, tak samo Zmartwychwstanie czy brzemienną Madonnę. Wieczorem siedzę nad basenem, czytam 'Barbarzyńcę w ogrodzie' Herberta, fragmenty o Piero. 'Stoiccy bohaterowie jego opowieści są skupieni i beznamiętni, nieporuszone liście drzew, kolor pierwszego ziemskiego poranku, pora, której nie wybije żaden zegar, nadają tworzonym przez Piera rzeczom ontologiczną niezniszczalność'. Wnuki już śpią, dzieci pojechały do Sarteano, brunello w kieliszku. Poczucie szczęścia". Boże, kto tak pisze swoje własne dzienniki?
Albo taki passus: "Zatrzymuję się na dłużej przed najważniejszym dla mnie obrazem, czyli "Widokiem Delft” Vermeera. Herbert pisze o nim, że to obraz nienaruszalny, który nie podlega czasowi, jak mit "wiecznie teraźniejszy". Albo: "W południe urywam się do berlińskiej Galerii Malarstwa Gemäldegalerie, dużo o niej słyszałem. Jeszcze w latach osiemdziesiątych wspomniał mi o niej sam Zbigniew Herbert. Dyrektor galerii trochę zdziwiony, że polityk poświęca czas na obrazy, ale po godzinie jest wręcz zachwycony i zaczyna rozumieć, że ma do czynienia z ludźmi tak jak on zakręconymi na punkcie malarstwa. Bo na szczęście towarzyszący mi Beata, Emilia, Grasiu i Piotr bardzo lubią te nasze muzealne wyprawy. Sale prawie puste, nieliczni zwiedzający, a na ścianach arcydzieła absolutne, Vermeer, Bruegel, Rembrandt, Claesz, Hals". Ten strumień świadomości nie ma końca.
Polityczna analiza Tuska
Niestety w dużej mierze rozczarowująca jest też część polityczna "Szczerze". Wiele zapisków wygląda jak zredagowane post factum i pisane przy wiedzy o całym kontekście obecnej polityki. To wrzutki w stylu: "Poważnym problemem jest wyjazd Ryszarda Petru na wakacje, nieważne z kim, to jego sprawa, ale jakoś zgrzyta ten kontrast między słoneczną plażą i zimną, ciemną warszawską ulicą wypełnioną demonstrantami wspierającymi posłów okupujących Sejm. Taki dysonans może się okazać rujnujący dla Nowoczesnej i jej lidera" czy "Duda nadspodziewanie energiczny, opowiada czasami straszne głupoty, ale za to z przekonaniem, Bronek na odwrót. Jest chyba zdeprymowany tym, że dogania go jakiś pisowski urzędnik", albo ociekające seksizmem "Największą zagadką jest dla mnie kandydatura Magdy Ogórek, tak jakby Leszek Miller chciał na siłę umocnić w Polsce stereotyp blondynki. Po co mu to?".
To dobre pytanie, bo ja nadal nie wiem po co Donaldowi Tuskowi była ta książka? Pełna własnych zdjęć, własnego przeświadczenia o swojej fajności, nieznośnego neoliberalnego samozachwytu elit III RP. "Przewodniczący Rady Europejskiej nie ma władzy wykonawczej, jedynymi narzędziami są intrygi i wypowiedzi. W intrygach nie jestem mocny, założyłem więc z góry, że swoją pozycję będę budował słowem". Trzeba przyznać, dosyć dowcipny jest Donald Tusk, ale w "Szczerze" mało szczery. Nikt przecież nie odmawia byłemu premierowi smakować wina, czytać dobrych książek, podróżować i podziwiać sztuki, ale o tym też trzeba umieć zgrabnie i bezpretensjonalnie napisać. A tak dostaliśmy do ręki dzienniki, które wyglądają jak pisane pod tezę, która brzmi: "Zobaczcie, jestem kompletnym zaprzeczeniem Jarosława Kaczyńskiego. Politykiem światowego formatu. Mogliście mieć takiego fajnego prezydenta, a nie macie". Liczyłem na więcej.
Marcin Makowski dla WP Opinie