Makowski: "Koniec z kupowaniem za bezcen. Pandemia zachwiała globalną gospodarką" [OPINIA]
Globalna gospodarka jaką znamy, bezpowrotnie zmienia swoje oblicze. Koronawirus przyspieszył procesy dywersyfikacji źródeł dostaw, przenoszenia fabryk z Chin do USA czy Europy oraz przemyślenia konserwatywnej polityki podatkowej. W Polsce oznacza to wprowadzenie nowych danin i premiowanie rodzimych producentów. A jak zmieni się świat? W skrócie: koniec z bawełnianymi t-shirtami po 20 zł.
13.04.2020 | aktual.: 13.04.2020 14:59
Jak to możliwe, że wyglądający na zdjęciach jak Rolex zegarek, może przylecieć do Polski za około 15 zł z Chin, wliczając w to koszty dostawy? W jaki sposób dobrej jakości koszulka z nadrukiem, może kosztować jeszcze taniej, choć uszyto ją na drugim końcu świata? Te oczywiste "zagadki" globalnej gospodarki już dawno rozłożono na czynniki pierwsze w postaci zależności między nieskrępowanym przepływem zachodniego kapitału do państw azjatyckich, oferujących w zamian tanią siłę roboczą oraz cięcia kosztów produkcji.
Globalna nierówność w podziale dóbr oraz poziomie życia, połączona z globalnymi łańcuchami dostaw oraz globalnym popytem, stworzyła konsumenckie "eldorado", w którym my, jako uprzywilejowani mieszkańcy Europy, Australii czy Ameryki - przez dekady bezrefleksyjnie żyliśmy. Ten czas, nie tylko ze względu na pandemię, wydaje się kończyć. Koronawirus obnażył jedynie jego strukturalne słabości w postaci uzależnienia wielu światowych producentów od wydolności wytwórczej jednego państwa. Hipsterskie i sprzedawane jako luksusowe sprzęty Apple nie bez powodu podpisywane są na obudowach: "Designed in California, made in China".
Zobacz także
Choć Amerykanie stworzyli tę markę i koncepcyjnie nadal tworzą, to nie ręce ich obywateli produkowały komponenty. Gdy sieci powiązań dostawczo-towarowych się zachwiały, wszyscy na miliony sposobów: od smartfonów po części do aut, odczuliśmy skutki braku równowagi ekonomii drugiej dekady XXI wieku.
Nie bez powodu m.in. Japonia przeznaczy obecnie ponad 2,2 miliarda dolarów na pakiet stymulacyjny dla swoich przedsiębiorców, mający ich skłonić do przenoszenia fabryk z Chin do ojczyzny. Dodatkowe 216 mln dolarów Tokio zamierza przekierować na ten sam cel dla firm działających poza Pekinem. Jeżeli obroty handlowe między Chinami a Japonią spadły w lutym o 50 proc., trudno się dziwić, że państwa szukają alternatywnych źródeł dostaw najpotrzebniejszych towarów oraz technologii.
W Stanach Zjednoczonych, według statystyk Narodowego Stowarzyszenia Producentów, już ponad połowa przedsiębiorstw zgłasza poważne zaburzenia w działalności ze względu na zachwianie łańcucha dostaw z Państwa Środka. Obopólny handel, którzy przez kilkadziesiąt lat napędzał jak na sterydach największe gospodarki świata (import towarów z Chin wzrósł z 71 mld dolarów w 1998 r., do 540 mld w 2018), na naszych oczach radykalnie się kurczy.
O skali tego zjawiska niech świadczy fakt, że oparte jest ono nie tylko o aktualny szok podażowy wywołany pandemią. Cła na wiele produktów z Chin, które narzucił prezydent Donald Trump, wprowadzono na długo, zanim ktokolwiek usłyszał o koronawirusie. Równocześnie projekt ustawy senatorów Marko Rubio oraz Jima McGoverna, zakazującej importu z regionów korzystających z pracy przymusowej, będzie uderzał w wymianę handlową z Chinami na długo po uporaniu się z COVID-19. Oczywiście można zastanawiać się, czy w konsekwencji tak potężnych przetasowań w układzie sił skorzystają państwa narodowe, jak twierdzi choćby Philippe Legrain w swoim głośnym eseju "Koronawirus zabija globalizację, jaką znamy" opublikowanym na łamach "Foreign Affairs", ale jedno nie ulega wątpliwości. Najbliższe lata będą domeną protekcjonizmu gospodarczego.
Odczujemy to również na naszym podwórku. "Polska podkreśla bardzo jednoznacznie, że Unia Europejska musi zbudować bardzo odważny pakiet, że musimy wrócić do poprzednich naszych pomysłów, oczywiście nie tylko polskich [...] do pomysłów takich, jak podatek cyfrowy, podatek od transakcji finansowych, do pomysłów takich, jak podatek od śladu węglowego czy pomysłów takich jak ten, który jest unikalnym pomysłem Grupy Wyszehradzkiej, czyli podatek od wielkich korporacji międzynarodowych" - powiedział premier Mateusz Morawiecki podczas wystąpienia w Sejmie 6 kwietnia. "Koniec z rajami podatkowymi. Raje podatkowe są wielkim ubytkiem środków dla krajów wszystkich: i tych bogatych i tych biedniejszych" - dodał.
Wydaje się oczywiste, że od tej drogi - stawiania na narodowy kapitał, lokowania produkcji w kraju, uniezależniania się od świata zewnętrznego oraz agresywnej polityki podatkowej, przez najbliższy czas nie ma ucieczki. Długofalowo będziemy się musieli przyzwyczaić, że nasze dochody spadną, ceny wielu produktów pójdą w górę, konsumpcja spadnie. Czy jednak są jakieś plusy takiego stanu rzeczy? Na pewno jednym z nich będzie długofalowe wzmocnienie krajowego przemysłu, uniezależnienie go od podobnych zawirowań oraz docenienie roli posiadania własnych ośrodków badawczo-wdrożeniowych (kłania się choćby historia polskiego tekstu na koronawirusa). Dzisiaj najważniejsze pytanie brzmi nie tyle: czy podążymy tą drogą, ale na ile okaże się ona trwała.
Marcin Makowski dla WP Opinie