Makowski: ”Czerwińska nie chce być kapitanem, który płynie na górę lodową?” [OPINIA]
Jeśli minister finansów grozi złożeniem dymisji po przedstawieniu kluczowych obietnic socjalnych rządu, to wiedz wyborco, że coś złego w budżecie się dzieje. Może nie tu i teraz, ale o państwie myśli się w perspektywie lat, a nie najbliższej kampanii.
21.03.2019 | aktual.: 21.03.2019 21:38
Jedna z gorących politycznych plotek ostatnich dni głosi: minister finansów, z którą nie konsultowano szczegółów tzw. ”Piątki Kaczyńskiego”, usiadła do tabelek, wszystko sobie policzyła i wyszło jej, że w przyszłorocznym budżecie zabraknie pieniędzy na inwestycje prorozwojowe. Następnie złożyła dymisję, której nie przyjęto, ale odroczono. Jeśli chociaż połowa z tego jest prawdziwa, to informacja gorsza dla PiS-u niż pięć afer ze Srebrną.
Minister rzuca dymisją
Co ciekawe, choć informacja wyszła z ”dobrze poinformowanego w kręgach rządowych” portalu wPolityce.pl, błyskawicznie została zdementowana zarówno rzecznik ministerstwa, jak i rzeczniczkę rządu, która doniesienie medialne nazwała nawet ”fake newsem”. Każdy, kto zajmuje się polityką dłużej niż tydzień słyszał jednak porzekadło, że tylko zdementowane wiadomości są wiarygodne. Według mojej wiedzy, a opieram ją o rozmowy z osobami decyzyjnymi w Zjednoczonej Prawicy, tak było również w przypadku prof. Teresy Czerwińskiej.
- Skoro dymisja została złożona, ale odrzucona przez premiera, czy to znaczy, że minister Czerwińska zostaje do wyborów? - pytam mojego rozmówcę. - Na razie wprowadziliśmy w Polsce ”faszyzm”, ale jeszcze nie ma niewolnictwa - słyszę, z wyczuwalną ironią. Oczywiście w tej chwili za wcześnie, aby spekulować czy minister faktycznie pożegna się z resortem za kilka tygodni, przechodzą na inne, mniej eksponowane stanowisko.
Jest jednak w tej historii element znacznie bardziej niepokojący niż roszady personalne. Jeśli dobrze czytam hipotetyczne motywacje Teresy Czerwińskiej, źródło jej niepokoju leży w przekonaniu, że ”zaszycie” w budżecie na sztywno wydatków socjalnych oraz ulg podatkowych na poziomie 100 mld zł (oryginalne 500+ - 25 mld, piątka Kaczyńskiego 40 mld zł, do tego dochodzi obniżony wiek emerytalny, finansowanie posiłków w szkołach i inne zasiłki oraz renty), pozbawi przyszły budżet rezerw na inwestycje oraz buforu na okres gorszej koniunktury. To złamanie stabilizującej reguły finansowej, tzw. "złotej reguły", postulującej tworzenie systemu zbilansowanych dochodów i wydatków państwa. Profesor ekonomii nie trzeba takich rzeczy tłumaczyć.
Rozwój a prawa nabyte
A jeśli do tego w końcu dojdzie, a dojść musi bo tak działają w makroekonomii cykle koniunkturalne, skąd rząd weźmie pieniądze na rozwój, innowacje, edukację, gdy będzie musiał utrzymać programy, które społeczeństwo traktuje już w formie praw nabytych? Oczywiście można stwierdzić, że to zbyt uproszczone podejście do nowej ”piątki”, ponieważ pierwsze 500+ okazało się dosyć sprawnym bodźcem prokonsumpcyjnym.
Z rozrośniętą ponad stan polityką socjalną jest jednak zawsze ten sam problem, ma jedno źródło: podatki. Następnie poprzez redystrybucję części przychodów państwa (podatków), politycy tworzą iluzję, że oto coś "dają" do kieszeni obywatela. Z tej samej, z której wcześniej nieco więcej mu wyciągnęli.
Gospodarcze źródła wzrostu
Oczywiście jeśli państwo jest zdrowe, a firmy i korporacje dzielą się zyskami zamiast wyprowadzać je do rajów podatkowych albo kamuflować, można w ten sposób w ograniczonym stopniu stymulować wzrost gospodarczy. Gdybyśmy żyli w idealnym świecie, moglibyśmy na tej zasadzie stworzyć redystrybucyjne perpetum mobile. Ale nie żyjemy, dlatego państwo obok polityki społecznej musi tworzyć trwałe, innowacyjne i zdywersyfikowane źródła wzrostu PKB. A to kosztuje, wymaga ryzyka i pracy w horyzoncie odleglejszym niż jedną kadencja. Tymczasem gdy rząd blokuje w budżecie na stałe wspomniane 100 mld zł, ile z tego wróci? Ile przyczyni się do trwałego wzrostu?
Jeśli kasandryczna wizja nadmiernego obciążenia budżetu za jakiś się urzeczywistni, będzie oznaczać pozbawienie państwa instrumentów sprawczych, co jednak z perspektywy nadchodzących wyborów może zostać odsunięte na dalszy horyzont. W końcu polityczna pragmatyka podpowiada, że o sprawstwie można mówić tylko wtedy, gdy ma się władzę. - Problem w tym, że ten sam efekt wyborczy można by osiągnąć za 20 mld zamiast 40. A te 20 można było ulokować sensowniej - słyszę od jednego z polityków. Pytanie, czy tak samo myśli Teresa Czerwińska, nie chcąc grać roli kapitana na statku, który płynie na górę lodową?
Marcin Makowski dla WP Opinie