Makowski: Cisza głośniejsza od krzyku. Co zmieni protest po śmierci Izy? [OPINIA]
Iza z Pszczyny, choć była konkretną kobietą, nie ma jednej twarzy. To mogła być każda Polka, która spodziewa się dziecka. Ostatnie chwile spędziła w poczuciu bezsilności. W cieniu paraliżującego prawa. Właśnie tę emocję - bezsilność - czułem, obserwując sobotnie marsze. W końcu z zapowiadanej przez władzę polityki pro-life zostały słowa marszałka Terleckiego, który nazwał krytykującą go kobietę "kretynką". Za brak empatii, prędzej czy później, przyjdzie politycznie zapłacić.
06.11.2021 19:19
Czwarty raz rozpoczynam pisanie tego tekstu i kasuję początek. Prawdę mówiąc, coraz trudniej przychodzi mi komentowanie rzeczywistości, w której znaleźliśmy się po wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Wyroku - co do którego nie miałem złudzeń i zdania nie zmieniłem - niszczącego status quo, zmuszającego kobiety do heroizmu, szkodliwego dla sprawy, o którą rzekomo walczył.
Wyrażając wątpliwości, usłyszałem wtedy z ust posłów-wnioskodawców, że decyzja TK niczego w bezpieczeństwie kobiet nie zmienia. Po prostu lepiej i skuteczniej broni życie poczęte. Kilka dni temu, za sprawą tragedii w Pszczynie, z teorii przeszliśmy do praktyki.
30-letnia Iza czekała w szpitalu na obumarcie płodu, pisząc do swojej matki o "prawie aborcyjnym", które - jak sugerowała - miało wpływ na decyzję lekarzy. Wiedziała, że może spotkać ją sepsa i niestety miała rację. Sądząc po ostatnich słowach, w których życzyła matce dobrej nocy, nie przeczuwała jednak swojej śmierci.
I tutaj właściwie można by zamilknąć. Bo co napisać? Że dało się tego uniknąć? Że praktyka postępowań prokuratorskich oraz niektórych grup aktywistów wywiera efekt mrożący na lekarzach, którzy w obawie przed oskarżeniami, z aborcją zwlekają do ostatniej chwili? A może, że lekarze powinni być odważniejsi? Działać bardziej stanowczo, gdy rozumieli powagę sytuacji? To nie przywróci życia Izie.
Ale może właśnie dlatego pisać trzeba, aby na jej historii się skończyło? Chcę zrozumieć jak i dlaczego do niej doszło. Czy można było jej uniknąć? Nie interesuje mnie bowiem kontekst polityczny sobotnich manifestacji, które przetoczyły się przez 70 miast w Polsce i za granicą. Nie jestem zwolennikiem ani radykalnego pro-life, ani pro-choice. Zapewne jak wielu Polaków, w nierozwiązywalnym sporze o legalność i zakres przeprowadzanych aborcji stoję gdzieś po środku, skłaniając się ku przywróceniu obowiązującego do tej pory prawa, z furtką do przeprowadzenia referendum, poprzedzonego rzetelną debatą publiczną.
Bez względu na motywacje, sympatie i antypatie partyjne, jedna rzecz wydaje mi się w tragedii Izy kluczowa. Jeśli mamy żyć w państwie, które potrafi się wznieść ponad doraźne spory, jednym słowem - ludzkim - politycy stanowiący prawo nie mogą wyzbyć się wątpliwości i empatii.
Nie mogą, jak marszałek Ryszard Terlecki, rzucać do kobiety, która w sposób kulturalny skrytykowała go w miejscu publicznym, że jest "kretynką". Albo jak poseł Marek Suski w TVP, że "niestety wciąż czasem przy porodach kobiety umierają" i "z całą pewnością nie ma to żadnego związku z jakąkolwiek decyzją Trybunału". Dziwnym trafem 30-latka, o której mówił, taki związek widziała.
Gdzie w tym całym zalewie frazesów zapowiadana przez Zjednoczoną Prawicę pomoc dla matek, które doświadczyły podobnych tragedii, ale miały szczęście przeżyć? Co z projektami ustaw? Ile milionów przeznaczono na realne wsparcie dla rodzin wychowujących chore i ciężko upośledzone dzieci? Co z prezydenckim projektem ustawy o wadach letalnych, który od roku nie pojawił się podczas obrad sejmowej komisji zdrowia? To jest ta polityka "za życiem", z której zostają co najwyżej plany na kolejny "Instytut Demografii i Rodziny" z pokaźnym budżetem, ale zerowym wpływem na demografię?
Bo to nie Donald Tusk ani opozycja, drodzy rządzący, wyprowadza dzisiaj ludzi na ulice. To lęk przed tym, co wydarzy się z nimi - kobietami, matkami, żonami, siostrami, przyjaciółkami - gdy staną przed być może największym dramatem swojego życia. Zagrożoną ciążą. Funkcjonowanie w takich warunkach na pewno nie pomaga w podjęciu decyzji o powiększeniu rodziny. I za to, prędzej czy później, przyjdzie zapłacić polityczny rachunek. Jego ludzka cena, już dzisiaj, jest jednak przerażająco wysoka.
Nawet jeśli w sobotę na manifestacjach czuć było bezsilność protestujących, ich cisza wybrzmiała wystarczająco głośno.
Marcin Makowski dla WP Wiadomości