Magdalena Żuk dwa razy chciała skakać z dachu hotelu
Maja Pilch, detektyw i narzeczona Krzysztofa Rutkowskiego ujawniła nowe szczegóły na temat tajemniczej śmierci Magdaleny Żuk. – Dwa razy ochroniarze ściągali ją z dachu hotelu. Chciała skakać. Były tam dwie próby samobójcze – mówi Pilch w "Skandalistach" Polsat News.
Maja Pilch była w Egipcie, by zbadać sprawę śmierci Magdaleny Żuk. W programie ze szczegółami opowiedziała o ostatnich dwóch dniach życia 27-letniej Polki. - Po tym jak obsługa znalazła ją nieprzytomną w hotelu, wezwano karetkę i zawieziono ją do szpitala. Opluwała, obrażała ludzi. Ten stan utrzymywał się około godziny, później nie miała siły. Uspokajała się. I tak w kółko – mówiła Pilch.
Po powrocie ze szpitala Magdalena Żuk znów miała stać się apatyczna. - Przespała noc, o szóstej rano wstała i znów wpadła w szał. Pukała, krzyczała, rozbierała się, była jakby nieobecna. Wtedy dwa razy ochroniarze ściągnęli ją z dachu hotelu. Chciała skakać. Były dwie próby samobójcze. Wtedy już około dwóch dni nie jadła. Piła sama wodę – opowiada detektyw. O tym, że ochrona sprowadzała Magdalenę Żuk z dachu hotelu opowiadały Wirtualnej Polsce osoby, które wówczas przebywały w hotelu.
Po tym, jak Polka została zdjęta z dachu, została zaprowadzona do swojego pokoju hotelowego. – Około godz. 10:00 rezydent zobaczył ją, jak tańczy przed hotelem jak baletnica. Nie było z nią żadnego kontaktu – relacjonowała Pilch. Obsługa hotelu spakowała wówczas Polkę, żeby odwieźć ja na lotnisko, skąd miała odlecieć do Polski.
Problemy na lotnisku
Rezydent jechał swoim samochodem, a Magda hotelową limuzyną z pracownikami obsługi turystycznej. - W trakcie jazdy dostała szału, uszkodziła samochód. Dwóch dorosłych mężczyzn nie dawało jej rady. Zadzwonili do rezydenta, żeby się przesiadł i pomógł – opowiada detektyw.
Jak wynika z jej relacji, Magdalena Żuk po przybyciu na lotnisko zaczęła zdejmować buty i podciągać bluzkę. - Rezydent zakładał jej buty i mówił: Magda ,bo cię nie puszczą. Ale to do niej nie docierało. W końcu się uspokoiła się, prawie mdlała, jakoś ją jednak prowadził pod rękę, bo chciał, żeby wsiadła do samolotu. Pracownicy lotniska powiedzieli jednak, że poleci, jeśli lekarz wyda zgodę. On jednak stwierdził, że kobieta nie nadaje się do lotu. Rezydent wziął ja więc, mimo że ona ledwo trzymała się na nogach i zawiózł do hotelu. Tam nie chcieli jej już przyjąć – opowiada Pilch.
Po kilku próbach zameldowania w innych hotelach rezydent odwiózł Polkę do przychodni. – Zemdlała pod jednym z nich. W szpitalu lekarz powiedział, że nie ma nawet mocnych leków uspokajających. To była przychodnia, która leczy drobne urazy – mówi detektyw. I dodaje: - Podejrzewany skrajne załamanie nerwowe. Magda ze stanu, w którym nie mogła utrzymać się na nogach, wpadała w ataki szału. Lekarz, który się nią zajmował, opowiadał, że wydawała straszne odgłosy, jakby zwierzęce. Bali się dojść do niej.
Pogrzeb we wtorek
W czasie pobytu w przychodni Magdalena Żuk wypadła z okna na drugim piętrze. Pielęgniarka, która była z nią wówczas w pokoju, twierdzi, że kobieta sama wyskoczyła.
Według wstępnych ustaleń, pochodząca z Bogatyni 27-letnia Polka 25 kwietnia poleciała do kurortu Marsa Alam. Miała lecieć ze swoim chłopakiem Markusem W., ostatecznie jednak poleciała sama. Po dwóch dniach partnera kobiety zaniepokoiło jej zachowanie. Ze względu na pogarszające się samopoczucie kobieta trafiła do miejscowego szpitala. Jak wynika z zeznań personelu, Magda Żuk miała wyskoczyć z drugiego piętra. Obrażenia były na tyle poważne, że przewieziono ja do większego, oddalonego o 290 km szpitala. Tam w niedzielę zmarła.
W ostatni piątek w Polsce przeprowadzono sekcję zwłok Magdaleny Żuk. We wtorek w Bogatyni odbędzie się jej pogrzeb.