Maciej Łopiński: zła sytuacja w kancelarii prezydenta, zaginęły m.in. dzieła sztuki
Zaginione dzieła sztuki, wykasowane e-maile, brak pieniędzy i notatek z rozmów prezydenta Komorowskiego z politykami z zagranicy - mówi tygodnikowi "Do Rzeczy" Maciej Łopiński, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta.
22.09.2015 | aktual.: 22.09.2015 21:06
Cezary Gmyz: Przez pięć lat nie gościł pan w Pałacu Prezydenckim. Czy gabinet, w którym rozmawiamy, to ten sam, który opuszczał pan w lipcu 2010 r.?
Maciej Łopiński: Nie, to nie jest ten sam gabinet i cieszę się z tego. Zastanawiałem się dość długo, czy przyjąć propozycję, którą złożył mi Andrzej Duda. Obawiałem się, że z emocjonalnego punktu widzenia będzie to trudne. I było trudne, mimo upływu prawie pięciu lat. Z pałacu wyszedłem 5 lipca 2010 r., czyli trzy miesiące po katastrofie. Nie kryję, że miałem taką umowę z Jarosławem Kaczyńskim, iż do momentu ogłoszenia przez Państwową Komisję Wyborczą wyników wyborów prezydenckich będę pracował i robił to, co do mnie należy. I parę rzeczy udało mi się dokończyć. Na przykład wydać ostatni tom wystąpień prezydenta Kaczyńskiego i książkę „Warto być Polakiem”. 6 sierpnia 2015 r. nie brałem udziału w przejmowaniu Pałacu Prezydenckiego. Prezydent zwolnił mnie z tego obowiązku na moją prośbę. Wieczorem jednak przyszedłem na spotkanie. Snułem się jak duch po krużgankach, po pokojach, po salach na parterze. Przeprosiłem Andrzeja i wróciłem do domu. Tak wiele rzeczy przypominało mi o Leszku… Chociaż czułem także
satysfakcję, że to koło historii tak się zakręciło. Łatwe to jednak nie było.
Jaki jest bilans otwarcia?
- Nie chcę mówić o tym w szczegółach. Niebawem będziemy publikować stosowny raport. Umówiliśmy się, że wszystkie media otrzymają go równocześnie i nie ma powodu, bym te ustalenia łamał. Mogę powiedzieć jedynie, że chcemy, by opinia publiczna wiedziała, w jakiej sytuacji jest w tej chwili Kancelaria Prezydenta.
Czyli w sytuacji dość opłakanej?
- Nie chcę używać takich epitetów, ale nie jest to sytuacja dobra. Coś jednak wiadomo. Zaginione dzieła sztuki, wykasowane e-maile, brak pieniędzy. Rzeczywiście otrzymałem taką informację, że nie wiadomo, co się stało z dwoma zabytkowymi obrazami. Co prawda już się pojawiły ze strony Platformy zarzuty, że szukamy kwitów i haków. Nie szukamy, ale jeśli w pałacu nie możemy odnaleźć dzieł sztuki, to ktoś za to odpowiada.
Czego jeszcze brakuje?
- Nie znaleźliśmy notatek z rozmów prezydenta Komorowskiego z politykami z zagranicy.
Grzegorz Schetyna twierdzi, że są w MSZ.
- Z całym szacunkiem, ale tego typu dokumenty dotyczące działalności głowy państwa powinny być w archiwum prezydenckim.
A co ze skrzynkami poczty elektronicznej?
- Jak mówiłem, wolałbym się w szczegółach nie wypowiadać.
Bardzo pan minister tajemniczy.
- Kiedyś jedna z dziennikarek robiła mi wyrzuty, że mam dużą wiedzę, ale się nią nie dzielę. Odpowiedziałem jej, że jeśli istotnie dużo wiem, to właśnie dlatego, że mówię mało.
Jak wyglądały pierwsze dni w pałacu?
- Sam Andrzej Duda z początku czuł się nieswojo w gabinecie, w którym urzędował Lech Kaczyński. Szybko jednak to uczucie opanował. Ma bardzo ważną cechę jako polityk. Jest niezwykle empatyczny. Czuje audytorium, słuchaczy i to go mobilizuje. Wie, że musi stanąć na wysokości zadania. Jednocześnie jako dobry prawnik potrafi urzędować, w dobrym znaczeniu tego słowa. Urząd prezydenta RP to urząd specyficzny, ale nadal urząd. Jego specyfika polega na tym, że to nie jest tak jak w rządzie, gdzie ministrowie pracują również na swoją pozycję. Ministrowie Kancelarii Prezydenta świecą światłem odbitym i pracują jedynie na rzecz tego, komu naród w powszechnym głosowaniu powierzył funkcję głowy państwa.
Pracujecie jednak w przynajmniej częściowo wrogim otoczeniu.
- Ja mam dość dobrą sytuację. Biuro Narodowej Rady Rozwoju, za które odpowiadam, jest strukturą zupełnie nową, Biurem Wystąpień i Patronatów kierują zaś osoby, które pracowały za Lecha Kaczyńskiego. Niektórym pracownikom kancelarii, odchodząc w lipcu 2010 r., radziłem, by zostali. Przez pięć lat robili na ogół mniej ważne rzeczy, czasem pracowali na niższych stanowiskach, ale dziś są pomocni. Nie mam więc specjalnych problemów. Nie oznacza to, że nie napotykamy przeszkód. Nie będzie jednak tak, że wymienimy wszystkich, włącznie z kierowcami i sprzątaczkami. Zwolnienia grupowe już były. Za poprzedniego kierownictwa.
Całość tekstu do przeczytania w bieżącym numerze "Do Rzeczy"