Lustracja po polsku - Komentarz Internauty
"Lustracjo! Lustracjo! Cóżeś Ty za pani, że na dźwięk Twego imienia drżą chłopcy malowani!" – chciałoby się zaśpiewać w rytm znanej ułańskiej przyśpiewki. I gdyby jeszcze to miało pomóc w oczyszczeniu polskiej sceny politycznej z tych malowanych chłopców, byłych agentów (wcale nie Bondopodobnych), to naprawdę sama nie szczędziłabym swoich strun głosowych i darła się wniebogłosy.
02.02.2005 | aktual.: 02.02.2005 10:02
No, ale cóż, na razie mogę sobie o takiej perspektywie jedynie pomarzyć, a wiem jedno – Polacy pokrzyczą sobie, będą pomstować na Bogu ducha winnego dziennikarza, którego ofiara (wywalono go z roboty) pójdzie, jak znam polską rzeczywistość, na marne, i się wszystko rozejdzie po kościach.
I o co tyle hałasu? O sprawę, która powinna być rozwiązana już dawno, dawno temu. Wtedy, gdy jako dopiero początkujący niemowlak demokracji Polska raczkowała sobie po arenie międzynarodowej? To od niej właśnie należało wszystko zacząć. Nie od grubej kreski premiera Mazowieckiego. Ale od lustracji! Sprawnie przeprowadzonej! Natychmiastowej, momentami może nawet bezwzględnej. Tak jak operacja, która daje nadzieję, że chorujący organizm się wyleczy!
Z pewnością ten zabieg, a może bardziej jego efekty, zabolałyby co niektórych Polaków. Dla wielu ta operacja oznaczałaby konieczność usunięcia się ze sceny politycznej, zapomnienia o piastowaniu stanowisk publicznych i wycofania się do pozycji domowych foteli. Niestety, nic takiego się nie stało. Najwidoczniej, jak to w życiu bywa, kumpelskie grupy interesów i ich dobro okazało się silniejsze niż tzw. dość już zresztą wyeksploatowane „dobro narodu”. Nieśmiałe próby przeprowadzenia lustracji (za rządów premiera Jana Olszewskiego)
, z tego co sobie przypominam, zostały zbojkotowane i udaremnione już w zarodku przez naszych panów od polityki. Już wtedy propozycja upublicznienia nazwisk tajnych współpracowników służb specjalnych PRL, została uznana za obraźliwą i krzywdzącą dla tych, którzy, jak święcie zapewniali, nigdy nic wspólnego ze służbami specjalnymi nie mieli.
Dzisiaj powraca się do tematu i za "Gazetą Wyborczą" bije na alarm, wołając o "ucywilizowanie" w drodze ustawy procedur ujawniania list tajnych agentów. A gdzie byli dotychczas przedstawiciele tych najbardziej oburzonych wyciekiem "listy Wildsteina" środowisk i tzw. obrońcy cywilizowanych reguł gry? Dlaczego nikt nie lobbował na rzecz tej ustawy? Dlaczego najzwyczajniej w świecie taka ustawa jeszcze nie powstała, choć nasi parlamentarzyści naprawdę gros czasu poświęcali i poświęcają na debatowanie o mniej istotnych dla Polaków sprawach? Dlaczego ten temat po prostu zlekceważono i wytrwale pomijano?
Odpowiedź jest jedna – bo nikomu z decydenckiego grona nie zależało i nie zależy na tym, aby problem lustracji został kiedykolwiek rozwiązany. Dopiero, gdy jeden z dziennikarzy skopiował listę, która w dodatku, jak usłyszałam w jednym z programów informacyjnych w TV, była dokumentem przeznaczonym do wglądu publicznego, wpada się w furię! Lamentuje! I powołuje na wyższe racje i wartości cywilizacyjne! To śmieszne!
Na Wildsteinie wiesza się psy i "barbarzyńcą" nazywa! Gdy tymczasem nie tego człowieka należy określić tym terminem, tylko tych, którzy wiedzą doskonale, czym zajmowali się w czasach PRL-u, i którym dzisiaj brak odwagi cywilnej, aby się do tego przyznać. Wolą kryć się jak szczury po różnych urzędach, lepiej lub gorzej prosperujących firmach i głośno oburzać na tych, którym znudziło się już czekanie na lustrację po polsku (czyli NIGDY!!!) i postanowili wpuścić ją bocznymi, kuchennymi drzwiami.
Beata Bartczak