PublicystykaŁukasz Warzecha: PiS, czyli Populizm i Socjalizm

Łukasz Warzecha: PiS, czyli Populizm i Socjalizm

Nazwę „PiS” trzeba rozszyfrować na nowo: Populizm i Socjalizm. Jeśli ktoś uważał, że część propozycji z niedawnej konwencji partii Jarosława Kaczyńskiego była populistyczna, to po dzisiejszej deklaracji Mateusza Morawieckiego o wprowadzeniu "daniny solidarnościowej" musi przyznać, że premier wyznaczył nowy standard populizmu.

Łukasz Warzecha: PiS, czyli Populizm i Socjalizm
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Dawid Zuchowicz
Łukasz Warzecha

Bywały już sytuacje, w których rządzący – nie tylko zresztą PiS, ale i poprzednicy – w reakcji na kłopotliwą dla nich sytuację wygłaszali szybko zapowiedzi niemądre i nieprzemyślane. Tak było, gdy Donald Tusk ogłaszał chemiczną kastrację pedofilów albo szybkie wejście do strefy euro. Tym razem PiS musiał się ratować przed kolejnym wizerunkowym kryzysem, wywołanym przez protest rodziców dorosłych niepełnosprawnych w Sejmie. Wszak partia rządząca przedstawia się jako wrażliwa na potrzeby najsłabszych, a niepełnosprawni są modelowym przykładem tychże. PiS próbuje więc zachować swój wizerunek protektora pokrzywdzonych przez los – szkoda, że znowu za pieniądze tych Polaków, którym do czegoś udało się dojść.

Granica bogactwa? Premier już ją podawał

PiS reagował też na ofensywę prezydenta, który do protestujących przyjechał i obiecał zajęcie się ich problemami, wysforowując się przed partię rządzącą. Andrzej Duda jest w bardzo wygodnej sytuacji, bo może stworzyć dowolną ustawę, nie licząc się z realiami finansowymi, a gdy zostałaby ona zmieniona na niekorzyść jej beneficjentów, poszłoby to na konto partii rządzącej.

Morawiecki wymyślił więc – a może wymyślili to jego nowi doradcy od wizerunku – rozwiązanie najgorsze z możliwych: daninę solidarnościową, z której ma powstać fundusz wspomagający niepełnosprawnych. Oczywiście żadnych szczegółów premier nie podał – nie mówimy przecież o przemyślanym, dobrze przeanalizowanym pomyśle, tylko o ratunkowym, populistycznym chwycie. Pamiętając jednak, jak w jednym z wywiadów Mateusz Morawiecki postawił granicę bogactwa na poziomie 6 tysięcy brutto miesięcznie, jest się czego bać.

Pomysł Morawieckiego jest fatalny z punktu widzenia nie tylko ludzi, z których rząd chce wycisnąć kolejne pieniądze, ale też z punktu widzenia państwa oraz PiS. Dlaczego?

Osiem powodów, czyli gdzie pobłądził premier

Po pierwsze – premier wypuścił właśnie kolejny mocny sygnał do wszystkich aspirujących, ambitnych, dorabiających się, że nie warto. Jeśli tylko wyskoczą ponad finansową przeciętność, natychmiast dla rządu PiS stają się owcami, które trzeba ogolić do gołej skóry. Konsekwencje tego mogą być dwojakie. Części przestanie się chcieć – po co się starać, zakładać biznesy, kształcić się, skoro zawodowe Janosiki z Sejmu przyjdą i zabiorą? Część natomiast zrealizuje swoje plany emigracyjne. A ci, którzy już na emigracji są i tam zarabiają przyzwoicie, dostali właśnie kolejny argument, żeby nie wracać.

Po drugie – premier zantagonizował właśnie dwie grupy ludzi: lepiej zarabiających i rodziny osób niepełnosprawnych. Ci pierwsi będą mieć poczucie, że zabiera im się z kieszeni bardzo konkretne pieniądze, żeby dać innym. Zamiast naturalnej chęci pomocy i uczenia odruchu dobrowolnej opieki nad słabszymi, zamiast wpajania poczucia autentycznej, bo nienarzuconej solidarności, będzie rosnąca niechęć wobec "darmozjadów" i pogłębiająca się po-garda jednych wobec drugich – „bogaczy” wobec „frajerów” i odwrotnie. Solidarność narzucana odgórnie nie jest nigdy dobrym pomysłem. Dziwne, że premier tego nie rozumie.

Po trzecie – szykuje się kolejne uderzenie w szczątkową, wciąż deptaną klasę średnią, a Morawiecki zakomunikował właśnie jej przedstawicielom jak najdobitniej, że nic go oni nie obchodzą. Chyba że jako źródło kasy. Premier, który niejednokrotnie popisuje się swoją erudycją, powinien doskonale pamiętać wywód Arystotelesa o tym, że klasa średnia jest nie-zbędna dla istnienia dobrego państwa.

Po czwarte – dzisiejsze słowa Morawieckiego wzmacniają u części obywateli odruch odrzucenia łupieżczego państwa. Jeśli problemem Polski jest to, że wciąż dla znacznej części obywateli państwo jest bytem obcym, zewnętrznym, opresyjnym, to nie zmieni się tego, nakładając na ludzi kolejne obciążenia. Sprawi to jedynie, że uznają oni państwo za swojego zdeklarowanego wroga. Będą mieć poczucie – zresztą za rządów PiS całkowicie zasadne – że jedynie się od nich wymaga, nie dając nic w zamian. Dziś można śmiało zaryzykować tezę, że tak jak Platforma wykluczała faktycznie najsłabszych, tak PiS wyklucza wszystkich, którzy wystają ponad poziom, jak to lubiła określać Beata Szydło, „zwykłego Polaka”. To dwie strony tej samej monety.

Po piąte – propozycja Morawieckiego może sprzyjać maksymalnej mobilizacji przeciwko PiS już w najbliższych wyborach, samorządowych, a potem w roku 2019. Na zasadzie od-ruchu obronnego w Sejmie może się znaleźć reprezentacja partii Wolność. Zyskać może też Kukiz ’15, o ile zajmie zdecydowane stanowisko w sprawie socjalistycznego rozdawnictwa rządzących.

Po szóste – opozycja będzie teraz śledzić uważnie i maksymalnie nagłaśniać każdy jej zdaniem zbędny wydatek rządzących z argumentacją, że powinno się najpierw oszczędzać na Polskiej Fundacji Narodowej, ochronie Kaczyńskiego czy na telewizji publicznej, a dopiero potem sięgać w jakimkolwiek celu do kieszeni podatnika.

Po siódme – deklaracja szefa rządu stoi w rażącej sprzeczności z powtarzaną wciąż przez PiS narracją o wielki sukcesie gospodarczym i z hasłem „wystarczy nie kraść”. Jak się okazuje – nie wystarczy. Potrzeba, wydawałoby się, dość ograniczona, czyli wspomożenie opiekunów dorosłych osób niepełnosprawnych, wymaga sięgnięcia do kieszeni tej grupy podatników, która i tak jest już mocno obciążona. To ci sami, którym PiS zmniejszył lub zabrał kwotę wolną, którzy najwięcej płacą w podatkach pośrednich (bo dużo kupują), którzy swoją przedsiębiorczością i kwalifikacjami najbardziej napędzają gospodarkę.

Po ósme – i to jest chyba najgroźniejsze – janosikowy populizm Morawieckiego otwiera puszkę Pandory. Skoro w ciągu paru godzin, pod wpływem chwilowego kryzysu wizerunkowego, można wyskoczyć z pomysłem, że się ograbi "bogaczy", żeby ratować się przed kolejnym tąpnięciem sondaży, to znaczy, że za moment z roszczeniami wystąpić mogą kolejne grupy. Co wtedy zrobi Morawiecki? Wprowadzi łupieżczy podatek katastralny (bo jak ktoś ma nieruchomość, to przecież stać go, żeby zapłacić)? Uzna samochód za dobro luksusowe, od którego co roku trzeba odprowadzać 20-procentowy podatek od wartości? Opodatkuje 30-procentową daniną wszystkie oszczędności w bankach powyżej 10 tysięcy złotych? Gdzie jest granica? Nie ma.

Kupują nie za swoje

A najgorsze jest to, że spanikowany populistyczny rząd może faktycznie wprowadzić takie rozwiązania, ale potem następcy – nawet z przeciwnej strony politycznego sporu – nie będą chcieli z nich zrezygnować. Państwo z natury jest pazerne i bardzo ludzi pieniądze obywateli. A politycy lubią za nie kupować głosy.

Łukasz Warzecha dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)