PublicystykaŁukasz Warzecha: Grillowana kiełbasa wybocza

Łukasz Warzecha: Grillowana kiełbasa wybocza

Rozpoczęło się grillowanie kiełbasy wyborczej. PiS przygotował całe jej pęta. Za nasze, rzecz jasna, pieniądze. Gdy jednak przyjrzeć się uważniej temu, jak funkcjonuje każda demokracja, okaże się, że prawie wszystko można uznać za swego rodzaju łapówkę dla wyborców. Na tym opiera się system.

Łukasz Warzecha: Grillowana kiełbasa wybocza
Źródło zdjęć: © East News | BARTOSZ KRUPA
Łukasz Warzecha

Przed wyborami politycy rozdają kiełbasę wyborczą dwojakiego rodzaju. Ci, którzy akurat nie rządzą, rozdają kiełbasę wirtualną, bo obiecać mogą wszystko, ale nikt nie jest w stanie tego zweryfikować, nim nie dostaną władzy. Oczywiście mogą to być obietnice wzięte kompletnie z sufitu i w sposób oczywisty niemożliwe do zrealizowania, ale wiemy doskonale, że przynajmniej część wyborców w takie bajki bardzo chętnie wierzy. Mogą to być też obietnice całkiem sensowne, ale te akurat spełniane są wyjątkowo rzadko.

Zagłosujesz na nich, obejdziesz się smakiem

Ci zaś, którzy rządzą, mogą obiecywać, jak dobrze nam zrobią w przyszłości, ale też mogą częstować kiełbasą wyborczą całkiem realną, a przynajmniej włożyć ją na grilla. Czyli mogą rozdawać konkretne pieniądze lub przynajmniej podjąć decyzje, które to rozdawnictwo w niedalekiej, powyborczej przyszłości zapewnią. A przy tym mogą grozić, że wyborcy obejdą się jedynie zapachem kiełbasy, jeśli ktoś inny wygra wybory. Na ogół jest jednak tak, że po wyborach wszystko zamiera, a o przyrzeczeniach rychło się zapomina.

PiS nieco się z tego schematu wyłamuje, bo jest pierwszą rządzącą w III RP siłą, która tak dużą część swoich obietnic faktycznie spełniła. Jak to wyszło, jakie będzie mieć skutki i czy były to działania faktycznie służące państwu – to inna sprawa.

Patrząc na mocno wątpliwy rozruch choćby programu Mieszkanie Plus można mieć ogromne wątpliwości. A to akurat typowy dla PiS przykład typowo socjalistycznego majdrowania przy rynku, co oczywiście będzie mieć swoje skutki i dla deweloperów, i dla klientów, i dla miejscowości czy dzielnic, gdzie domy budowane w ramach programu powstaną, i dla cen na rynku. Ale dla partii Kaczyńskiego nie jest problemem – ona już dawno poszła w stronę rozwiązań skrajnie etatystycznych i uważa je za jedynie właściwe.

Czy kiełbasą jest naprawdę wszystko?

A jednak PiS realizując przedsięwzięcia takie jak tak zwana reforma sądownictwa, szkolnictwa czy 500 Plus postąpiło wbrew dotychczasowej, wygodnej praktyce obiecywania i kończenia na obietnicach właśnie. Czy w takim razie wszystko to było kiełbasą wyborczą? Przecież gdyby pojęcie kupowania sobie wyborców potraktować bardzo szeroko, trzeba by uznać, że łapie się na nie realizacja niemal każdej obietnicy.

Obiecane – zrealizowane, a więc wyborca czuje się w jakimś stopniu zobowiązany wobec partii, na którą głosował. Ten, który nie głosował, o ile realizowana obietnica mu odpowiada, może się czuć zachęcony – czyli w pewnym sensie kupiony. Patrząc na sprawę w ten sposób, stwierdzimy, że w demokracji wyborcy są właściwie cały czas korumpowani przez władzę. Na tym polega demokracja: wybieramy dane ugrupowanie, licząc, że zrobi coś, na czym nam zależy.

Dziś PiS dużo dał, a sporo jeszcze obiecał. Jak się połapać w tym, co jest kiełbasą wyborczą w ścisłym sensie, a co elementem normalnej politycznej gry z wyborcami, na który nie ma co pomstować? Weźmy choćby 500 Plus. Czy to nie jest kupowanie sobie wyborców? Jasne – i to jeszcze jak! Przecież świadczenie można by spokojnie doliczać raz na rok do zwrotu podatku lub od płaconego podatku odliczać, ale wtedy straciłoby walor pieniędzy dawanych z ręki (rządowej) do ręki (obywatela, posiadającego odpowiednią liczbę dzieci w odpowiednim wieku). Tyle że, z drugiej strony, nie jest to jednak klasyczna wyborcza łapówka, bo raz, że nie wprowadzono 500 Plus bezpośrednio przed wyborami, a dwa – że trzeba jednak ten program uznać za coś więcej niż zwykłą pomoc socjalną, nawet jeśli mielibyśmy do niego krytyczny stosunek.

To nie znaczy, że PiS nie dał wyborcom także najzwyklejszych łapówek. Trudno inaczej nazwać wyprawkę plus – 300 złotych na każde dziecko na początek roku szkolnego, kosztujące podatnika około półtora miliarda złotych rocznie. Nie dość, że pojawiła się ta oferta niemal bezpośrednio przed wyborami, nie dość, że na budżet nałożono kolejne obciążenie, za które ktoś przecież będzie musiał zapłacić, to jeszcze nie jest to pomoc w jakikolwiek sposób ukierunkowana.

Dlaczego te 300 stówy ma dostać każdy?

Owszem, ukierunkowane nie jest także 500 Plus, ale w tamtym przypadku uzasadnia to charakter programu. Jeśli 500 Plus miało być programem cywilizacyjnym, a nie socjalnym, nie mogło być uzależnione od dochodu. Ale wyprawka plus? Dlaczego trzy stówy ma dostawać każdy, kto ma dziecko w wieku szkolnym? To po prostu lekkomyślne rozdawnictwo. Mówiąc brutalnie – kupowanie głosów przed wyborami samorządowymi.

Albo inny przypadek przedwyborczej deklaracji: program budowy 22 mostów na rzekach, ogłoszony w maju przez Mateusza Morawieckiego. Zapach kiełbasy niesie się daleko. Czy bowiem PiS dopiero na cztery miesiące przed wyborami dostrzegł, że na niektórych rzekach brakuje mostów? Potrzeba było dwóch i pół roku, żeby ten problem zdiagnozować i przedstawić rozwiązanie?

Rząd oferuje dofinansowanie inwestycji na poziomie 80 procent – nie muszę dodawać, że oczywiście z pieniędzy podatnika. Program ma trwać do 2025 roku, czyli wyborca dostaje sygnał, że jeśli PiS nie zostanie wybrany na kolejną kadencję, mostu w jego powiecie może nie być. Ba, dostaje też inny sygnał: że te województwa, gdzie PiS nie wygra w wyborach do sejmików, mogą nie zobaczyć nawet jednego przęsła, a co dopiero całego mostu. To zatem nie tylko swego rodzaju łapówka, ale i delikatny szantażyk.

Niby tak. Lecz nawet tu jest druga strona medalu. Bo przecież – niezależnie od motywacji i obiekcji, wybudowany most (jeśli do realizacji programu faktycznie dojdzie) będzie wymierną korzyścią dla obywateli i będzie służyć ludziom, gdy o PiS nasze wnuki będą już tylko czytać w podręcznikach. Odwrócić można nawet argument o szantażu i stwierdzić, że to w gruncie rzeczy to obywatele po cichu szantażują władzę, mówiąc: dajcie nam, co chcemy, bo na was nie zagłosujemy. Pozostaje pytanie, czy władza rozsądna powinna takiemu szantażowi ulegać.

Nowi znów dołożą coś na talerz

Tu dochodzimy do sprawy kosztów. Kiełbasa wyborcza, a nawet uczciwe spełnianie obietnic, zwykle kosztuje (choć bywają działania bezkosztowe), ale przecież politycy nie płacą z własnego portfela. Jeśli PiS chce dzisiaj dopieścić rodziców dzieci w wieku szkolnym, mieszkańców Polski B czy rolników, to musi na to znaleźć pieniądze w budżecie. A ten nie jest bez dna, co pokazują nowe obciążenia takie jak danina solidarnościowa, wspomniane już odebranie niektórym kwoty wolnej czy najnowsze manewry przy zasadach rozliczania korzystania z prywatnych samochodów przez przedsiębiorców – oraz wiele innych drobnych ruchów, składających się na potężny impuls fiskalny.

Z kupowaniem sobie przychylności obywateli jest jeden problem: jeśli politycy zaczynają spełniać swoje obietnice, które, jako się rzekło, kosztują, to nikt się już z nich raczej nie wycofa, nawet, gdyby zmieniła się władza. Ale jest duża szansa, że ta nowa władza dołoży kolejne kosztowne prezenty.

Źródło artykułu:WP Opinie
mateusz morawieckipatryk jaki500 plus
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)