Łukasz Warzecha: bezczelny numer Jagny Marczułajtis
"Nie siedziałam z kalkulatorem i nie dodawałam tych wszystkich liczb" - oznajmiła z rozbrajającą szczerością Jagna Marczułajtis pytana o koszty organizacji Igrzysk Olimpijskich w Krakowie. I ja jej wierzę. Nieswoje pieniądze wydaje się nadzwyczaj łatwo. Zwłaszcza gdy przy okazji wpada nam coś do kieszeni - pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla WP.PL.
27.03.2014 | aktual.: 29.03.2014 14:39
Mówiąc o zgłoszeniu Krakowa do organizacji zimowych IO w 2022 r. pani Marczułajtis mogła jeszcze polecieć Kidawą i oznajmić, że "to są na pewno jakieś liczby, które wynikają z różnych takich działań". No, faktycznie, jakieś liczby są, i to już na etapie starania się o IO. 6,5 mln zł na delegacje dla członków komitetu organizacyjnego, 6 mln zł na ekspertów, 2 mln zł na domenę internetową i, last but not least (zdecydowanie not least) ponad 2 mln zł na pensje pracowników biura projektu (wyliczenia za "Gazetą Krakowską").
To oczywiście tylko niektóre koszty etapu aplikowania o organizację igrzysk. Część pieniędzy ma wyłożyć zadłużony po czubek głowy Kraków, część gminy, gdzie mają się rozgrywać zawody, a część my wszyscy, czyli budżet państwa. W sumie trzeba by wydać, bagatelka, trochę ponad 150 mln zł.
Jeżeli jakimś niewiarygodnym cudem Igrzyska Olimpijskie przyznano by faktycznie Krakowowi, to trzeba będzie wysupłać troszkę więcej kasy. A dokładnie 21 miliardów złotych. Lecz w zamian - jak dowodził zachwycony prezydent Krakowa Jacek Majchrowski - mieszkańcy dawnej polskiej stolicy dostaliby nowe drogi i mosty. Rozumiem, że jeśli igrzysk w Krakowie nie będzie, nie będzie też żadnych nowych dróg ani mostów. No cóż, w takim razie…
Choć może akurat nowe drogi lub mosty nie są niezbędne, bo te istniejące i tak są znakomite i wystarczające. Tak przynajmniej twierdzi Jagna Marczułajtis, zachwalając Zakopiankę w jej obecnym kształcie. To bardzo dobre połączenie, całkiem jak w "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" Stanisława Barei. Przypomnijmy, żeby pani Marczułajtis mogła w przyszłości posłużyć się tym kultowym, niezapomnianym tekstem.
- Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę.
- No, ubierasz się pan.
- W płaszcz - jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
- Fakt!
- Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS.
- I zdanżasz pan?
- Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, wiesz pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do Stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak… w 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu, znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać.
Dialog dwóch przedstawicieli ludu pracującego miast i wsi można sobie powtarzać właśnie na Zakopiance, najlepiej podczas postoju w korku w Białym Dunajcu przed mostem, który jest tak wąski, że obowiązuje na nim ruch wahadłowy. Właściwie we wspomnianym korku można obejrzeć dobrych kilkadziesiąt minut komedii Barei.
Pamiętam atmosferę przed Mistrzostwami Europy w piłce nożnej. Kiedy ktoś wskazywał, że wydatki na tę imprezę - i tak mniejsze niż na ewentualne IO - się nie zwrócą i są mocno zawyżone, z miejsca był określany przez bandę bezmyślnych klakierów jako smutas i malkontent, który chce porażki "wielkiego narodowego święta sportu". Od tego czasu atmosfera jednak nieco się zmieniła. Pan premier nie jest już najbardziej kochanym politykiem na półkuli północnej, ludzie dostali w kość z powodu ciągnącego się kryzysu, a i aferek kilka od czasu Euro odkryto. Pomysł pani Marczułajtis i jej kumpli wydaje się w tym kontekście jeszcze bardziej samobójczy.
Czy Kraków ma realne szanse na organizację zimowych igrzysk? Owszem - prawdopodobnie taką samą jak Timbuktu albo Kingston - stolica Jamajki. Czyli owe ponad 150 milionów, potrzebnych tylko na etapie wyłaniania miasta gospodarza, zostanie po prostu wyrzucone w śmierdzące błoto. Ktoś skrajnie naiwny mógłby zatem spytać, po co ten cały cyrk i w jakim celu Jagna Marczułajtis - kiedyś niezła snowboardzistka, a dziś posłanka partii walczącej, by żyło się lepiej wszystkim, a przynajmniej niektórym - robi z siebie idiotkę. Odpowiedź jest jednak całkiem oczywista i kryje się w tych nudnych liczbach, których pani poseł nie zliczała na kalkulatorze. Otóż przez ponad rok za te 150 baniek grupka ludzi będzie sobie żyła jak pączki w maśle. Będą podróżować, pobierać diety, zwiedzać świat praktycznie poza czyjąkolwiek kontrolą, będą inkasować sowite pensje, a przy okazji zarobi ta czy inna firma. A to ktoś zainkasuje okrągłą sumkę za stronę internetową, a to za wyprodukowanie firmowych gadżetów, a to za ekspertyzę, z której
będzie wynikać, że na nartach najlepiej jeździć po śniegu, a na łyżwach - po lodzie. Żyć, nie umierać.
W III RP widzieliśmy już różne przekręty - także takie, które w sensie dosłownym przekrętami nie są, bo z punktu widzenia prawa pozostają całkowicie legalne. Jednak numeru tak skrajnie bezczelnego jak ten w wykonaniu Jagny Marczułajtis i spółki chyba jeszcze nie było. By żyło się lepiej, ale jednak nie wszystkim.
Specjalnie dla WP.PL Łukasz Warzecha