Ludwik Dorn: prezydent ma mentalność pisowca i pozwala się klepać prezesowi po ramieniu
Andrzej Duda – inaczej niż Lech Kaczyński - ma mentalność pisowca. Uznał Jarosława Kaczyńskiego za swego ojca politycznego i pozwala się mu klepać po ramieniu – mówi nam Ludwik Dorn. Według byłego marszałka Sejmu jedyna istotna zmiana sytuacji polega na tym, że Kaczyński uznał Dudę za prezydenta, a nie urzędnika usługującemu królowi. - Jeśli nie dojdzie do porozumienia między prezydentem i szefem PiS to z powodu Antoniego Macierewicza, a nie jakichś tam sądów – ocenia Dorn.
09.10.2017 | aktual.: 10.10.2017 07:13
Grzegorz Łakomski, Wirtualna Polska: Prezes PiS nazywa weta incydentem i sprowadza relacje prezydenta i ministra sprawiedliwości do nieistotnego spotu 40-latków. Czy to już przemysł pogardy, czy tylko manufaktura?
*Ludwik Dorn, były marszałek Sejmu: *Zbudowano nie przemysł, ale manufakturę lekceważenia. Pogarda to jeszcze za duże słowo.
Czy relacje prezydenta z prezesem PiS ułożyły się na nowo?
Trwa etap ustalania sposobu współistnienia. Chodzi o to, by za każdym razem nie powtarzać od nowa walki o przewagę. Obserwujemy nowy etap relacji, bo prezydent już nie przesiaduje w przedpokoju na Nowogrodzkiej, ale prezes musi jeździć do Belwederu. Przez te wizyty prezes Kaczyński uznał, że pan prezydent jest prezydentem Rzeczypospolitej, a nie szambelanem (wysoki urzędnik usługujący królowi – red.) na jego dworze na Nowogrodzkiej. To istotna zmiana sytuacji.
A kim jest Jarosław Kaczyński dla Andrzeja Dudy?
Andrzej Duda uznał Jarosława Kaczyńskiego nie tylko jako przywódcę i ojca całego obozu, którego prezydent jest częścią, ale także jako swego ojca politycznego. Zaakceptował lekceważące uwagi o czterdziestolatkach. Skupił się na dogryzkach wobec innego czterdziestolatka, czyli Zbigniewa Ziobry i mówił, że Jarosław Kaczyński jest bardziej w porządku.
Rzecznik prezydenta Krzysztof Łapiński przekonywał, że użycie słowa incydent przez prezesa PiS nie miało pejoratywnego znaczenia. Czyli nikt nie pluł, tylko padał deszcz?
To proces wzajemnego dostosowania się. Prezydent rozpoznał granicę własnej władzy, o której przesądza prawo weta i możliwość zablokowania PiS-u. Ale zarazem dał sygnał, że uznał władzę prezesa łącznie z prawem do protekcjonalności, poklepywania go po ramieniu, byleby prezes przyjeżdżał do Belwederu.
Projekty prezydenta są po myśli PiS i w niewielkim stopniu różnią się od ustaw, które wcześniej zawetował. Wróciliśmy do punktu wyjścia?
Z punktu widzenia relacji sądy – władza wykonawcza – tak. Jeśli zaś chodzi o to, która gałąź władzy wykonawczej ma mieć wpływ – to nastąpiła zmiana. Prezydent zajął autonomiczne miejsce w swoim obozie politycznym, ale trzeba przyjąć do wiadomości, że prezydent jest mentalnie pisowcem. Lech Kaczyński mentalnie nie był z PiS-u. Nie lubił wszystkich partii, a PiS-u szczególnie. Najbardziej ufał ludziom, którzy byli kiedyś w Unii Demokratycznej. Krąg jego współpracowników wywodził się z tego środowiska.
Łącznie z Andrzejem Dudą.
Tak. Spośród ludzi z Porozumienia Centrum (partii, która była poprzedniczką PiS -red.) Lech Kaczyński ufał tylko jednej osobie – swojemu bratu. W odróżnieniu od Lecha Kaczyńskiego prezydent Andrzej Duda nasiąknął jak gąbka późnym PiS-em, w którym nie dawali mu należnego miejsca. Ma mentalność pisowca, więc przedstawia ustawy zgodne z duchem tej partii i swoim wyobrażeniem o roli prezydenta.
Zobacz też: Duda kontra Kaczyński 2017
Co do zmian w sądach PiS i prezydent mogą dojść do porozumienia. Pozostaje jeszcze minister obrony, z którym do porozumienia daleko.
Antoni Macierewicz to jedyny punkt, w którym żadna ze stron nie jest bliska porozumienia. Jeżeli prezydent nie rozwiąże problemu Macierewicza to będzie oznaczało, że na końcu drogi jest znów przedpokój pod gabinetem prezesa i pani Basia. Andrzej Duda musi doprowadzić do korzystnego dla siebie rozwiązania.
Czyli wymusić dymisję ministra obrony?
Tak. To konflikt egzystencjalno-antagonistyczny. Z Ziobrą nie ma takiego konfliktu. Nie wiem, jak prezydent i prezes PiS z tego wybrną. Antoni Macierewicz się nie zmienił. Toczy otwartą wojnę z pałacem prezydenckim. Jeśli nie dojdzie to porozumienia między prezydentem i szefem PiS to z powodu Macierewicza, a nie jakichś tam sądów.
Wystąpienie prezesa PiS na konwencji Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry to był sygnał wsparcia dla ministra sprawiedliwości?
Mniej chodziło o sygnał dla prezydenta, a bardziej o drugiego koalicjanta. Zbigniew Ziobro zaakceptował swój status syna albo wnusia, który może dostawać cukierki, ale może od prezesa PiS dostawać też klapsy i się nie oburza. Sam o sobie mówił jako o czterdziestokilkulatku. To padło w kontekście wcześniejszej wypowiedzi Kaczyńskiego, który jako dobry starszy wujo powiedział o Andrzeju Dudzie i Zbigniewie Ziobro, że nie będzie się zajmował kopiącymi się po kostkach czterdziestolatkami. Obie strony zaakceptowały ten protekcjonalizm, a Ziobro wręcz entuzjastycznie.
Kaczyński goszcząc na konwencji partii Ziobry chciał pogrozić palcem Gowinowi?
Tak, chciał się zabezpieczyć przed jego ekscesami. Transfery w Sejmie mają zabezpieczyć większość, by PiS nie było wrażliwe na naciski Gowina, a łaskawość wobec Zbigniewa Ziobry pokazać, która z przystawek będzie dalej stała na stole, a która zostanie skonsumowana.
Czym podpadł minister nauki?
Demonstruje, że te pisiaki to chamy w gumofilcach i kufajkach, a on ma żabocik, fraczek, pantalony i lakierki. Na tym polega jego demonstrowanie inności. Głosuje za podporządkowaniem PiS-owi sądów, ale się z tego nie cieszy, a nawet bezczelnie ubolewa. Do tego dochodzą sprawy poważniejsze. Brutalna reakcja na jego projekt "konstytucji dla nauki" nie była tylko przytarciem przez PiS nosa inteligencikowi, który demonstruje, że uważa PiS za prostaka w waciaku.
O co więc chodziło?
"Konstytucja dla nauki" miała wprowadzić hierarchię między uczelniami, co by uderzyło w dziesiątki akademii i uniwersytetów w małych i średnich miastach, których poziom jest daleki od wysokiego i które minister nauki mógłby i musiał pozamykać. Po tym, jak Gowin ogłosił swoje plany, to rektorzy takich uczelni pobiegli do pisowskich posłów i senatorów, że „warszawka” i „krakówek” chce krzywdzić prowincję, która jest solą ziemi, że to paskudny platformerski rozwój polaryzacyjno-dyfuzyjny, a nie prawdziwie pisowski rozwój wyrównawczy. PiS wie, czyje mięso żre – mięso niewielkich i średnich miast. Taki projekt Gowina, choć mogłyby zrobić wiele dobrego dla nauki i rozwoju, uderza w interes PiS. Stąd zachwyty nad partią Zbigniewa Ziobry, transfery do PiS i wypychanie Gowina z obozu Zjednoczonej Prawicy. Jeżeli moja hipoteza o przyspieszonej kasacji Gowina jest prawdziwa, to jeśli chodzi o miejsca dla kandydatów w wyborach samorządowych jego partyjka obejdzie się smakiem, a skończy się na tym, że w wyborach w 2019 roku sam Gowin dostanie propozycję kandydowania do Senatu.