Ludwik Dorn dla WP: nie idę do PO na kierownika, ale chcę być konsultantem
- Atakowałem PO i jej rządy niekiedy bardzo ostro, ale nie brutalnie. W walce politycznej używałem rapieru, a nie sztachety. Przyznał to nawet premier Donald Tusk, który w jednej z nielicznych rozmów ze mną powiedział: lubić, to cię u nas nie lubią, ale szanują, bo wiedzą, że uderzasz celnie i wtedy, gdy jest za co - mówi Wirtualnej Polsce Ludwik Dorn, w przeszłości "trzeci bliźniak" i lider PiS-u, w najbliższych wyborach "dwójka" na liście PO w okręgu radomskim. W rozmowie z WP polityk zdradza, czego szuka w Platformie.
07.09.2015 | aktual.: 07.09.2015 09:11
WP: Michał Fabisiak: Jeszcze dwa miesiące temu mówił pan, że nie będzie kandydował do parlamentu, bo nikt nie chce spełnić stawianych przez pana warunków. Rozumiem, że PO na nie przystała, skoro zmienił pan zdanie. Czego one dotyczyły?
Ludwik Dorn: Po pierwsze, oczekiwałem godnego miejsca na liście wyborczej. Jestem byłym wicepremierem i marszałkiem Sejmu, nie mogę pozwolić sobie na upychanie mnie po kątach. "Dwójka" w okręgu radomskim jest czymś, co akceptuję. Inne warunki dotyczyły zachowania autonomii w przekazie, oczywiście w ramach gry zespołowej i dążenia do jak najlepszego wyniku partii. Nie jestem Platformersem, a w przeszłości należałem do PiS-u, z którego zostałem wyrzucony. Dlatego wyszedłbym na skrajnego oportunistę, gdybym teraz został w PO przekaźnikiem kolejnych przekazów dnia. Podczas środowego wystąpienia na Radzie Krajowej Platformy, udowodniłem już, że formułuję głos za Platformą, ale z odrębnym uzasadnieniem. I wreszcie trzecia kwestia. Dotyczy ona wpływania na program PO. Nie dołączę oczywiście do ścisłego grona jego autorów, bo nie idę do PO na kierownika. Ale postawiłem warunek, że chcę być w Platformie konsultantem, którego głos zostanie poważnie wysłuchany.
WP: Czy oprócz tego, że PO zgodziła się spełnić pana warunki, są jeszcze jakieś inne powody, dla których zdecydował się pan kandydować do Sejmu z listy tej partii?
- Jest jeden zasadniczy. Otóż, ponad rok temu powiedziałem publicznie, że nie wiążę z PiS żadnych nadziei, jeżeli chodzi o przeprowadzanie potrzebnych w Polsce zmian. I nie dlatego, że ta partia walczyła z demokracją czy łamała konstytucję - bo nie wpisuję się w ten nurt krytyki PiS-u. Moja negatywna ocena polega na tym, że po zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich, ugrupowanie to stało się wybieralne do władzy, ale wciąż jest niezdolne do jej sprawowania. Znam tę partię i mogę śmiało powiedzieć, że rządy PiS-u nie będą żadną katastrofą, tylko zmarnowanym czasem z histeryczną bezradnością, która będzie przykrywana głośną retoryką z apelami o mobilizację narodową.
WP: Jest pan jednym z ojców założycieli PiS-u i autorem nazwy tej partii. Wspólnie z braćmi Kaczyńskimi budował pan koncepcję IV RP, której powrotem od 8 lat straszy Polaków PO. Naprawdę pan myśli, że wyborcy Platformy zapomną o przeszłości Ludwika Dorna i zagłosują na niego 25 października?
- Wyborcy Platformy są bardzo zróżnicowaną grupą. Część z nich popiera tę partię z motywacji antypisowskich. Oni na pewno na mnie nie zagłosują, tylko wybiorą inną osobę z listy. Nie sądzę jednak, aby z powodu mojej obecności obrazili się na PO. Jednocześnie biorąc pod uwagę ostatnie sondaże oraz wyniki wyborów prezydenckich, widać wyraźnie, że jest grupa wyborców, która odpłynęła od Platformy. Wydaje mi się, że te osoby są odporne na straszenie PiS-em, czyli retorykę, która całkowicie zdominowała obecny przekaz PO. Upatruję w tym swojej szansy. Sądzę, że mogę przekonać do siebie, ale także do PO wyborców rozczarowanych Platformą, którzy nie są antypisowscy.
WP: Po tym co pan mówi, wnioskuję, że pan w ramach swojej autonomii w PO nie będzie straszył PiS-em.
- To prawda. Nie zamierzam tego robić. Tłumaczę ludziom PO, że samo straszenie PiS-em nie wystarczy do zwycięstwa w wyborach. Sukces jest możliwy, pod warunkiem, że pojawi się program zmian, alternatywny wobec pisowskiego. Platforma musi przekonać Polaków, dlaczego po ośmiu latach jej rządów powinni znów na cztery lata przekazać jej władzę. Partii tej potrzebny jest dziś program zmian - to jest klucz do osiągnięcia jak najlepszego wyniku wyborczego.
WP: Co powinno znaleźć się w tym programie?
- Odpowiedzi nie na wszystkie, ale na część wyczuwalnych, niejako "wiszących w powietrzu", społecznych oczekiwań. Po pierwsze, w wymiarze społecznym, chodzi o oczekiwanie zmiany rozdziału korzyści płynących z rozwoju Polski. PiS składa tu nierealne obietnice, których żaden budżet nie wytrzyma, PO powinna zaoferować istotne korekty. Paradoksalnie w niektórych sprawach mimowolnym sojusznikiem PO może stać się prezydent Andrzej Duda. Proszę zauważyć, że program PiS to mechaniczny powrót do poprzedniego wieku emerytalnego. Andrzej Duda, gdy został prezydentem, to wysubtelniał i zaproponuje projekt łączący kryterium wieku i okresu składkowego. Dlaczego PO ma tego nie podchwycić i wejść w nietoksyczny, merytoryczny spór z prezydentem o długość okresu składkowego? W kampanii wyborczej PiS znalazłby się na "spalonym". Po drugie, konieczna jest odpowiedź na pytanie, jak uniknąć "pułapki średniego rozwoju", która nam grozi, i jak ma się rozwijać Polska za pięć lat, gdy wyschnie rzeka funduszy unijnych. Po trzecie, PO
powinna zdecydowanie wkroczyć na pole opuszczone przez PiS, czyli przedstawić sensowny program reform instytucjonalnych państwa. W 2005 roku taki projekt był jednym z dwóch głównych motywów przesłania PiS ( drugim była "Polska solidarna"). Obecnie PiS idzie do władzy, wyłącznie odwołując się do problematyki socjalnej. Jest opuszczony, ważny teren, to należy go zająć.
WP: A jakie stanowisko będzie pan zajmował w kwestiach światopoglądowych? PO w tych sprawach coraz bardziej skręca w lewo, czego dowodem jest chociażby ustawa o in vitro, którą pan zresztą krytykował.
- Są dwie kwestie, w których zgodnie z ustaleniami mam pełną dowolność: jedną są głosowania w sprawach światopoglądowych, a drugą kwestie związane z ewentualnym pociąganiem do odpowiedzialności karnej lub konstytucyjnej moich byłych kolegów politycznych z PiS, jeśli PO zechce kontynuować w przyszłym Sejmie ten kierunek swojej aktywności.
WP: Ewa Kopacz jest jeszcze dla pana "chodzącą nicością"? Tak ją pan kiedyś określił.
- Nie chcę się z tego wycofywać, ponieważ jest to cytat z książki wydanej w 2009 roku. Wtedy byłem w bardzo ostrym konflikcie politycznym z obecną panią premier, która była w tym czasie ministrem zdrowia. Wspólnie z posłami-specjalistami prof. Religą (PiS) i dr Balickim (lewica) sformułowałem w dzienniku "Rzeczpospolita" coś, co było propozycją otwartości do dyskusji o tym, na jakich filarach trzeba oprzeć reformę służby zdrowia. Minister Kopacz na łamach wspomnianej gazety, odpowiedziała nam dość brutalnym artykułem z wycieczkami osobistymi. Wściekłem się wtedy. Nie mam w zwyczaju wycofywać sądów dotyczących politycznej przeszłości, choć nie ukrywam, że określenie "chodząca nicość", było przesadzone.
WP: A teraz jakby ją pan scharakteryzował?
- Jest osobą budzącą uznanie. Nie ucieka od podejmowania decyzji. Czasem są one dobre, innym razem złe, ale widać, że nie boi się ich podjąć. Powszechnie wiadomo, że najgorszym wyborem jest odwlekanie decyzji. Przykładem premiera, który postępował w ten sposób, był Jan Olszewski. A wracając do premier Kopacz, to uważam, że wyróżnia się odwagą, determinacją oraz wolą walki. Proszę pamiętać, że została premierem w bardzo trudnej sytuacji. W czasie, gdy obejmowała funkcję szefowej rządu, zaczęły wychodzić na jaw zaniechania z poprzednich lat, za które nie odpowiadała. Mam na myśli problemy górnictwa, frankowiczów czy dalszy ciąg afery taśmowej. Myślę, że pani premier lepiej lub gorzej dała sobie z tym wszystkim radę i udowodniła, że jest zdolna do podejmowania decyzji.
WP: Widział się pan już z nowym kolegą partyjnym Stefanem Niesiołowskim? "Kanalia" czy "nieuk", m.in. takie epitety, kierował on w przeszłości pod pana adresem. Nie przeszkadza panu, że teraz reprezentujecie tę samą partię?
- Nie jestem członkiem PO, a poseł Niesiołowski nie jest moim kolegą. Poza tym proszę pamiętać, że to Platforma jest gospodarzem na swoich listach a ja jestem tam tylko gościem-rezydentem. Przypadek posła Niesiołowskiego i jeszcze paru osób, traktuję jak rzecz incydentalną. Dlatego nie zamierzam się więcej na ten temat rozwodzić.
WP: Nie boi się pan, że wyborcy stwierdzą, że zachowuje się pan cynicznie i zamiast do parlamentu wyślą pana na polityczną emeryturę?
- A co tu jest cyniczne?
WP: Był pan jednym z liderów PiS-u i brutalnie krytykował PO, jak widać z wzajemnością. W PiS spalił pan za sobą most, więc teraz rzucił się pan w objęcia wroga, którego przez lata negował. Tak to może wyglądać z punktu widzenia wyborcy...
- Zacznijmy od tego, że atakowałem PO i jej rządy niekiedy bardzo ostro, ale nie brutalnie. W walce politycznej używałem rapieru, a nie sztachety. Przyznał to nawet premier Donald Tusk, który w jednej z nielicznych rozmów ze mną powiedział: lubić, to cię u nas nie lubią, ale szanują, bo wiedzą, że uderzasz celnie i wtedy, gdy jest za co. Ponadto posłem PiS nie jestem od 2008 roku. Nie zaprzeczam, że byłem w opozycji wobec Platformy, czego się nie wstydzę. Niektóre krytyczne słowa pod adresem tej partii, wycofałbym lub złagodził, ale część podtrzymał. Nie chcę zagłębiać się w szczegóły, zwłaszcza na temat tych drugich, ponieważ gram teraz z PO w jednej drużynie. Natomiast, jeśli chodzi o możliwość przeprowadzenie dobrych i skutecznych zmian, to potencjał PiS-u wyczerpuje się w retoryce. Uważam, że znacznie większy ma Platforma, o czym mówiłem już rok temu, czyli jeszcze przed tym, jak trafiłem na listę tej partii.