ŚwiatLos Baszara al-Asada jest przesądzony. Co stanie się z Syrią po jego upadku?

Los Baszara al‑Asada jest przesądzony. Co stanie się z Syrią po jego upadku?

Wszystko wskazuje na to, że reżim syryjskiego dyktatora Baszara al-Asada zaczyna powoli chylić się ku upadkowi. Jednak szanse, by po upadku jego rządów nastała era pokoju i stabilności są nikłe. Jak będzie wyglądała Syria po upadku al-Asada? Kto zyska, a kto straci na zmianie władzy w Damaszku? Czy wybuchnie totalna wojna domowa "wszystkich ze wszystkimi"? Prawdopodobne scenariusze przeanalizował Tomasz Otłowski.

Los Baszara al-Asada jest przesądzony. Co stanie się z Syrią po jego upadku?
Źródło zdjęć: © AFP | Louai Beshara

14.09.2012 20:03

W tej chwili niewiadomą pozostaje jedynie to, kiedy satrapia partii Baas w Syrii przejdzie w końcu do historii. Być może jest to kwestia miesięcy, może tylko tygodni, ale niewykluczony jest i taki scenariusz, w którym obecna władza w Damaszku utrzyma się jeszcze nawet przez kolejny rok.

Sytuacja w Syrii jest zbyt dynamiczna i zmienna, aby móc w miarę precyzyjnie kreślić tu jakieś konkretne perspektywy czasowe. Jedno wydaje się jednak pewne Baszar al-Asad nie zdoła już stłumić sunnickiego powstania i utopić go w morzu krwi, jak zrobił to równo trzy dekady temu jego ojciec, Hafiz al-Asad. Sprawy wymknęły się już spod jego kontroli, a to oznacza, że nadejdzie taki dzień, w którym Syria stanie się krajem formalnie wolnym od zbrodniczej dyktatury. Jaki będzie to miało wpływ na sytuację na Bliskim Wschodzie, a przede wszystkim na samą Syrię?

Upadek klanu będzie "trzęsieniem ziemi"

Syria od wielu dziesięcioleci cieszy się wątpliwym przywilejem posiadania statusu państwa o szczególnym znaczeniu geopolitycznym dla całego obszaru bliskowschodniego. Jej położenie geograficzne, skomplikowany religijno-etniczny skład społeczeństwa, prowadzona przez dekady polityka oraz złożone relacje z sąsiadami i mocarstwami pozaregionalnymi - uczyniły z niej kraj o wpływach i pozycji znacznie wykraczających poza "czysty" potencjał ekonomiczny czy demograficzny państwa.

Dziś, w czasie zbrojnej rewolty przeciwko reżimowi, ten status oznacza przekleństwo dla syryjskiej opozycji i ludności kraju. Sytuacja w Syrii i jej mieszkańcy stali się bowiem zakładnikami skomplikowanej gry o strategiczne wpływy w regionie, toczonej przez graczy regionalnych (Iran, Arabia Saudyjska, Turcja) oraz tych spoza regionu (Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny). W tej grze najmniej liczy się jednak przyszłość samej Syrii i jej społeczeństwa.

Sytuacja, w której obecna Syria stanowi prawdziwy "języczek u wagi" regionalnego strategicznego status quo, sprawia, że upadek rządów klanu al-Asadów będzie dla Bliskiego Wschodu prawdziwym geopolitycznym "trzęsieniem ziemi". Stanie się tak niezależnie od charakteru rządów i kształtu ustrojowego, jaki przybierze przyszła nowa Syria - czy będzie w miarę demokratyczną i świecką republiką czy też krajem zdominowanym przez islamistów. Zasadniczym czynnikiem, determinującym skalę strategicznych skutków upadku obecnego reżimu w Damaszku, będzie fakt, że Syria dołączy do grona arabskich państw regionu rządzonych przez dominujących w społeczeństwie sunnitów.

Jak zwykle w takich sytuacjach, jedni spośród międzynarodowych aktorów na zmianach w Syrii stracą, inni zyskają.

Przegrają razem z Baszarem al-Asadem

Do najbardziej stratnych bez wątpienia należeć będzie Islamska Republika Iranu, która przez minione 30 lat wiele zainwestowała zarówno we wspieranie al-Asada i podtrzymywanie jego władzy, jak i w uczynienie z Syrii najważniejszego (a praktyce - jedynego) państwowego sojusznika Teheranu w regionie. Utrata syryjskiego sprzymierzeńca będzie dla Irańczyków dużym ciosem, w praktyce przekreślającym irańskie plany i zamiary strategiczne, nie tylko wobec Lewantu, ale i całego Bliskiego Wschodu. Bez przyjaznego - a co ważniejsze ściśle współpracującego - rządu w Damaszku Teheran nie zdoła bowiem ostatecznie zbudować i utrzymać silnej proirańskiej osi w regionie, czasami określanej mianem "szyickiego półksiężyca". Syria, wyrwana spod władzy alawitów, będzie stanowiła w tej budowanej właśnie irańskiej konstrukcji geopolitycznej wyrwę nie do załatania.

Z perspektywy Iranu utrata Syrii będzie również oznaczać pojawienie się wielu znacznie bardziej konkretnych problemów. Bodaj najpoważniejszym z nich może okazać się strategiczne i operacyjne osamotnienie szyickiego Hezbollahu (Partia Boga) w Libanie. Libańscy szyici w ciągu minionych trzech dekad mogli być tak skuteczni w swych działaniach politycznych i militarnych w dużej mierze właśnie dzięki wsparciu ze strony władz w Damaszku. Syria al-Asadów była naturalnym pomostem dla irańskiej aktywności w Libanie, stanowiła też swego rodzaju "strategiczną głębię" dla Hezbollahu, szczególnie w ciężkich dla niego chwilach (jak w latach 80. ubiegłego wieku, podczas interwencji Izraela w Libanie, czy w czasie "drugiej wojny libańskiej" latem 2006 roku).

Do grona tych "przegranych" z powodu upadku obecnego reżimu syryjskiego należeć będą też Rosja i Chiny. Mocarstwa te - opierając się na niekorzystnych dla siebie doświadczeniach z ubiegłorocznej wojny w Libii - postawiły obecnie wszystko na popieranie rządów al-Asada na arenie międzynarodowej. Dla Moskwy to ostatni, sprawdzony i "prawdziwy", sojusznik na Bliskim Wschodzie. Dla Pekinu z kolei, oprócz kwestii utrzymania stabilności dostaw surowców energetycznych z obszaru bliskowschodniego, równie ważne jest uniknięcie kolejnego (po Libii) precedensu, czyli interwencji społeczności międzynarodowej w państwie, walczącym ze zbrojną opozycją. Rosja i Chiny skutecznie blokują więc wszelkie plany zdecydowanych działań społeczności międzynarodowej, wciąż jeszcze licząc, że reżim al-Asada zdoła się jednak obronić i wyjść cało z opresji.

Wygrają razem z rewolucją

Większość państw regionu zdecydowanie skorzysta jednak na obaleniu obecnych władz w Syrii. Co ciekawe, dotyczy to zarówno krajów arabskich, od lat z niepokojem śledzących zacieśnianie związków Damaszku z Teheranem, jak i Izraela, dla którego baasistowska Syria od dawna stanowi największe zagrożenie militarne w bezpośrednim sąsiedztwie. Na zmianach w Syrii skorzysta też z pewnością Turcja, która ma nadzieję, że jej obecna rola w konflikcie - zwłaszcza nieformalna pozycja "patrona" i głównego orędownika syryjskiej opozycji - zapewnią jej w przyszłości wzrost wpływów w Damaszku.

W tej przysłowiowej beczce miodu tkwi też jednak i łyżka dziegciu. Powyższe oceny opierają się bowiem w dużej mierze na założeniu, że przyszła, nowa Syria będzie państwem nie tylko zwartym i jednolitym (tak terytorialnie, jak i społecznie), ale też politycznie umiarkowanym i stabilnym. Niestety, istnieje całkiem spore ryzyko, że ostateczne obalenie rządów al-Asada nie przyniesie krajowi spokoju i pokoju.

Co dalej z alawitami?

Już dziś widać liczne zarzewia przyszłych konfliktów i sporów, które - tradycyjnie - z reguły rozwiązuje się w tej części świata przy użyciu argumentów siły, a nie siły argumentów. Dość choćby wymienić bardzo prawdopodobny, masowy i spontaniczny odwet sunnickiej większości na alawitach, powszechnie w Syrii kojarzonych z reżimem i obwinianych za dekady jego zbrodni. Przy okazji z pewnością ucierpią także inne mniejszości syryjskie, zwłaszcza tamtejsi chrześcijanie, już teraz masowo uciekający z kraju. Warto w tym kontekście zapamiętać krążące dziś wśród islamistów syryjskich hasło, dobrze pokazujące sposób myślenia tych ludzi: "chrześcijanie do Libanu, alawici na pustynię" (w domyśle - "do piachu"). Przyszłość (być może już nieodległa) pokaże, na ile jest to tylko ostra propagandowa retoryka, a na ile - polityczny postulat programowy. Alawici, w obawie przed przyszłymi prześladowaniami, już teraz rozważają powrót do koncepcji ich własnej państwowości (w latach 20. i 30. ubiegłego wieku dysponowali przez
krótki czas swym quasi-państwem ze stolicą w Latakii, w ramach francuskiego terytorium mandatowego Ligii Narodów). Realizacja tej idei oznaczałaby jednak faktyczny rozpad państwa syryjskiego i jako taka z pewnością nie spotkałaby się z entuzjastycznym poparciem nie tylko w samej Syrii, ale i wśród społeczności międzynarodowej, jak ognia bojącej się jakichkolwiek zmian w skomplikowanej geografii politycznej Bliskiego Wschodu. Tym bardziej, że następni w kolejce do ogłoszenia secesji lub autonomii są przecież syryjscy Kurdowie.

Miejsce islamistów w nowej Syrii

Jakby mało było tych rysujących się na horyzoncie problemów, wciąż niewiadomą pozostaje także przyszła pozycja i zakres wpływów islamskich ekstremistów w Syrii. Islamiści już dziś stanowią w tym kraju znaczącą siłę militarną, bez której syryjska opozycja nie byłaby w stanie stawić czoła rządowym siłom bezpieczeństwa. Na razie wszyscy mają wspólnego wroga, w postaci znienawidzonego rządu i jego alawickiego zaplecza społecznego. Co jednak będzie po obaleniu al-Asada?

Biorąc pod uwagę doświadczenia libijskie, można śmiało zakładać, że również i w Syrii radykałowie wykorzystają swą obecną rolę w strukturach militarnych rebelii do uzyskania silnej pozycji politycznej w przyszłych nowych władzach. Jaka będzie ostateczna skala ich oddziaływania na politykę i społeczeństwo "nowej Syrii", nie sposób obecnie przewidzieć. Pojawiają się głosy, że Syria to przecież nie Libia, z jej "zacofanym" klanowo-plemiennym systemem społecznym, a radykalny islam nie ma tu szans na szersze poparcie. Należy się jednak obawiać, że krwawa wojna domowa do tego stopnia zradykalizuje Syryjczyków, iż staną się znacznie bardziej podatni na hasła i propagandę ekstremistów.

Wojna wszystkich ze wszystkimi

Niekorzystny obrót wydarzeń w Syrii - jak na przykład totalna wojna domowa "wszystkich ze wszystkimi", na wzór konfliktu wewnętrznego w Libanie (1975-1990) - miałby katastrofalne skutki strategiczne dla całego regionu. Paradoksalnie, dla wszystkich państw ościennych byłby to znacznie gorszy scenariusz, niż wcześniej istnienie despotycznego i trzymającego kraj żelazną ręką, ale w gruncie rzeczy przewidywalnego reżimu al-Asada. Tym bardziej, że ze względu na duże geopolityczne znaczenie Syrii w regionie, taka "libanizacja" konfliktu syryjskiego oznaczałaby bardzo poważne ryzyko jego rozszerzenia się na inne kraje.

Szczególnie podatny na zarażenie się tą "syryjską chorobą" będzie Liban, gdzie już dziś masowy napływ chrześcijańskich uchodźców z Syrii powoduje poważny wzrost napięcia społecznego i politycznego. A na dodatek można być pewnym, że tak jak to miało miejsce w czasie libańskiej wojny domowej, poszczególne strony ewentualnego konfliktu wewnętrznego w Syrii byłyby mniej lub bardziej aktywnie wspierane (politycznie i materialnie, a być może i militarnie) z zewnątrz.

Iran (niewykluczone, że przy wydatnej pomocy rządzonego przez szyitów Iraku) ratowałby w biedzie swych braci alawitów, Arabowie i Turcy wspierali sunnitów, a Izrael być może pomagałby chrześcijanom (tak jak robił to 30 lat temu w Libanie) oraz Kurdom. A wśród tego wszystkiego obszar Syrii stałby się doskonałym poligonem i bazą dla islamskich dżihadystów, powiązanych z Al-Kaidą.

Jak więc widać, Syria należy do tych państw, w których samo obalenie dotychczasowego dyktatorskiego rządu nie gwarantuje jeszcze automatycznego nastania ery pokoju i stabilności. Wiele wskazuje na to, że konflikt syryjski będzie trwał dalej także i po usunięciu al-Asada, zmienią się tylko jego charakter, zakres i role poszczególnych aktorów. W tym sensie Syria ma duże szanse wciąż być "czarną dziurą" regionalnego bezpieczeństwa.

Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)