Londyn nie był przygotowany na zamachy z lipca 2005 r.
Londyńskie służby ratunkowe, biorące udział w akcji po zamachach terrorystycznych z lipca 2005 roku, niedostatecznie się ze sobą komunikowały, co było przyczyną opóźnień w niesieniu pomocy - poinformował w raporcie specjalny komitet śledczy. W zamachach na metro i autobusy w stolicy Wielkiej Brytanii zginęły 52 osoby, w tym trzy Polki.
05.06.2006 | aktual.: 05.06.2006 16:11
Z raportu wynika, że kilku ratowników nie mogło pod ziemią porozumieć się między sobą drogą radiową; telefony komórkowe również nie działały. Z tego powodu karetki pogotowia albo przyjeżdżały na miejsce zdarzenia z dużym opóźnieniem, albo były wysyłane w złe miejsca. Brakowało podstawowego wsparcia medycznego - leków i opatrunków; były problemy w przewożeniu rannych do szpitali - głosi raport.
Tylko policja odpowiedzialna za ochronę metra (London Transport Police) miała sprawny sprzęt łączności.
Jestem przekonany, że początkowo nie doceniono skali tego, co się wydarzyło - powiedział szef komitetu śledczego powołanego przez samorządowe Zgromadzenie Londyńskie (London Assembly) Richard Barnes. Dodał, że gdyby ponownie doszło do zamachów dzisiaj, albo jutro, Londyńczycy byliby w takiej samej sytuacji.
Aż 40 minut zajęło pierwszej karetce, aby dotrzeć na miejsce wybuchu w okolicy stacji metra King Cross i Russell Square. O godzinie 9.40 policja wezwała pogotowie, aby wysłało na miejsce wybuchu "wszystkie jednostki, jakie posiada". Do 10.13 do bez mała 150 rannych przybyła tylko jedna karetka.
Dokument zarzuca też służbom miejskim zaniedbania w stosunku do ludzi, którzy przeżyli zamachy. Na zespół objawów pourazowych - w ocenie autorów raportu - cierpiało tysiąc dorosłych i dwa tysiące dzieci. Liczba osób bezpośrednio poszkodowanych przez zamachy oceniana jest na dalsze 3 tysiące.
Raport krytykuje, że z myślą o tych ludziach nie utworzono tymczasowych ośrodków pomocy, gdzie mogliby ochłonąć z szoku, uzyskać porady psychologów, a ich dane personalne i świadectwa mogły zostać spisane.