Lodołamacze kluczem w arktycznej rozgrywce. "FP": USA zostają w tyle
• "Foreign Policy": USA zostają w tyle w rozgrywce o Arktykę
• Kluczem jest posiadanie floty lodołamaczy
• Rosja ma kilkadziesiąt takich jednostek, budują je nawet Chiny
• Tymczasem jednostki amerykańskie są przestarzałe, a nowe jeszcze nie powstają
Ekolodzy od lat alarmują, że arktyczne lody stają się coraz cieńsze. I podczas gdy jedni prognozują, jakie będą tego dalsze skutki dla zmian klimatu, inni patrzą na ziemski biegun coraz bardziej łapczywym wzrokiem. Wraz z topnieniem lodowych pokryw Arktyka nie tylko coraz bardziej odkrywa swoje bogactwa (a znajdować się w regionie mają niemałe złoża ropy i gazu), ale także otwiera nowe możliwości szlaków handlowych czy nawet turystycznych. Np. północna trasa morska między Europą i Azją ma być aż o 40 proc. szybsza niż dotychczasowymi szlakami. Trwa także militarny arktyczny wyścig (czytaj więcej)
.
Tymczasem w swoim najnowszym artykule amerykański magazyn "Foreign Policy" pokreśla, że kluczowe w grze o północny biegun staną się patrolowe lodołamacze, czyli jednostki specjalnie przystosowane do żeglugi w trudnych polarnych warunkach. Rosja ma ich całą flotę (według serwisu The Diplomat aż 40, z czego 27 ma zasięg oceaniczny, a część posiada napęd nuklearny) i na tym nie poprzestaje. Za kilka lat do służby ma wejść nowa klasa okrętów. W swoje jednostki inwestują także państwa skandynawskie. Budują je nawet Chiny, choć państwem arktycznym nie są, ale stawiają na współpracę z takimi (czytaj więcej)
. Również Australia, Chile, Francja czy Wielka Brytania - jak podaje "FP" - wzmacniają swoje siły o jednostki, które mogłyby z kolei pływać na wodach bieguna północnego.
Zaskakująco blado na tym tle wypada globalne supermocarstwo, czyli USA. Jak się okazuje, amerykańska straż wybrzeża dysponuje zaledwie dwoma ciężkimi lodołamaczami - "Polar Star" i "Polar Sea". Przy czym ten drugi od czasu poważnej awarii silnika w 2010 r. stoi w dokach w Seattle. Zresztą, obie polarne jednostki swoje lata świetności mają już za sobą - weszły do służby w latach 70. ub. wieku. Za kilka lat także "Polar Star" powinien więc przejść na "emeryturę".
Nie dziwi więc, że adm. Paul F. Zukunft, dowódca Straży Wybrzeża USA, do której należy patrolowanie obszarów okołobiegunowych, od dawna apelował, by odnowić niszczejącą flotę lodołamaczy. Straż uważa, że potrzebuje aż sześciu takich nowych okrętów, by móc prowadzić misje na wodach północnego i południowego bieguna Ziemi. Głośno o tym mówią także kongresmeni z Alaski. - Arktyczne autostrady torują lodołamacze. W tej chwili Rosja ma superautostrady, a my zakurzone drogi pełne dziur - krytycznie oceniał przed rokiem republikański senator Dan Sullivan.
Biały Dom bynajmniej nie pozostaje głuchy na te apele. W styczniu zeszłego roku, podczas wizyty w 49. Stanie USA, także prezydenta Barack Obama mówił o konieczności powiększenia floty lodołamaczy. Najtrudniejszą kwestią, jak zawsze, pozostawały finanse. Jednak według "FP" przed kilkoma dniami senacka podkomisja budżetowa przeznaczyła na budowę nowego lodołamacza miliard dolarów. Kwota ta, którą musi zatwierdzić także Kongres, powinna starczyć na budowę tylko jednej takiej jednostki. Mimo to amerykański magazyn i tak pisze o "kroku w przód".
Nie będzie to jednak krok milowy, bo budowa lodołamacza może potrwać nawet dekadę, a USA mają ograniczenia prawne, gdyby chciały zlecić konstrukcję takich jednostek, nawet wyspecjalizowanym, ale zagranicznym stoczniom. Tymczasem dla "Polar Star" zegar tyka. Amerykanie mogą wkrótce znaleźć się w punkcie, w którym stara jednostka powinna już być wycofana ze służby, a nowa jeszcze nie powstała - ostrzegał już przed rokiem inny amerykański magazyn "Wired". Ale nie dużo się od tego czasu zmieniło.