Świat"Do Rzeczy": Arktyczny wyścig zbrojeń

"Do Rzeczy": Arktyczny wyścig zbrojeń

Wraz z upadkiem Związku Sowieckiego również w USA zarzucono plany militaryzacji Arktyki. Dzisiaj Moskwa wraca do nich ze zdwojoną siłą. Czy na mroźnej północy powtarza się właśnie scenariusz ukraiński? - zastanawia się Marcin Makowski w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".

"Do Rzeczy": Arktyczny wyścig zbrojeń
Źródło zdjęć: © PAP/EPA

15.01.2016 12:05

Pomimo zaangażowania Rosji w Syrii i kryzysu ukraińskiego, który umiejętnie podsycany skupia uwagę społeczności międzynarodowej na jej zachodniej i południowej granicy, Kreml równocześnie prowadzi inną ryzykowną grę. Zdecydowanie ważniejszą z geostrategicznego punktu widzenia niż próba secesji obwodu donieckiego. Ocieplające się wody szelfu arktycznego, nowe szlaki handlowe oraz oszałamiające złoża ropy i gazu sprawiły, że Władimir Putin postanowił odbudować lodowe imperium składające się z sieci baz wojskowych, rozsianych po opuszczonych od czasów upadku ZSRS wyspach. Dla kraju uzależnionego od eksportu złóż naturalnych Arktyka stanowi oczywisty kierunek ekspansji.

Plany militaryzacji regionu nie kończą się tylko na zapowiedziach. Ministerstwo obrony jako jedyne nie musi się obawiać cięć w obecnym budżecie Rosji, czego efekty widoczne są już nie tylko na zdjęciach satelitarnych, lecz także w rosyjskiej propagandzie, coraz częściej chwalącej się relacjami z arktycznych placów budowy. Na jednej tylko wyspie Kotielnyj w archipelagu Wysp Nowosyberyjskich 99. Grupa Taktyczna rozporządza rakietowym systemem obrony wybrzeża, baterią przeciwlotniczą, ponad 50 wozami bojowymi oraz samolotami.

Aby zrozumieć źródło reaktywacji arktycznych ambicji Rosji, trzeba spojrzeć na region z jej punktu widzenia. Pięć z ośmiu krajów tworzących w 1996 r. Radę Arktyczną należy do NATO, podobnie siedmiu z 12 stałych obserwatorów. Stan ten tylko utwierdza Moskwę w przekonaniu o nierównomiernym rozkładzie sił, wobec którego należy odpowiedzieć powrotem do agresywnej zimnowojennej polityki konfrontacji, analogicznej do dzisiejszej ekspansji Chin na Morzu Południowochińskim. Ponad dominacją polityczną stoją jednak przesłanki ekonomiczne. Szacuje się, że na obszarze Arktyki znajduje się ponad 30 proc. nieodkrytych jeszcze zasobów gazu ziemnego oraz 13 proc. globalnych pokładów ropy naftowej. Niegościnne wody Oceanu Arktycznego stanowią również oś Północnego Szlaku Morskiego, wiodącego od wschodniej Azji aż do Europy. To właśnie ochroną płynących nim statków Rosja oficjalnie uzasadnia rozbudowę zaplecza militarno-logistycznego. Wzmożona aktywność w regionie to jednak w prostej linii kontynuacja wielkiego powrotu na
Arktykę. Zapoczątkowało go wznowienie lotów bombowców strategicznych nad biegunem oraz zatknięcie flagi na dnie Oceanu Arktycznego w sierpniu 2007 r. Jeśli weźmie się pod uwagę, że eksploatacja zasobów Arktyki według zachodnich analityków może stanowić aż 20 proc. rosyjskiego PKB, to prężenie muskułów nie dziwi.

Z podobnych względów potencjał północnej półkuli nie umknął uwadze państw, które w nadchodzącej dekadzie planują zwiększenie obecności w regionie. Dotyczy to przede wszystkim USA, a także Chin, które ustami admirała Yin Zhuo stwierdziły, że „Arktyka należy do wszystkich ludzi na ziemi, a nie tylko narodów, które z nią graniczą”. Co ciekawe, również mniejsi gracze, tacy jak Norwegia, zaczynają dostosowywać swoją długoterminową strategię obronną do dynamicznej sytuacji na biegunie. Nie przez przypadek największe norweskie ćwiczenia wojskowe od 1967 r. odbyły się właśnie w rejonie Finnmark, na granicy norwesko-rosyjskiej. Niejasności wokół praw do zasobów naturalnych Arktyki dodatkowo pogarsza nieprecyzyjne prawo międzynarodowe. Zgodnie z Konwencją Narodów Zjednoczonych o prawie morza (UNCLOS) wyłączne strefy ekonomiczne danego kraju w Arktyce rozciągają się do 200 mil morskich od lądu, a nawet dalej, do momentu zakończenia szelfu kontynentalnego, którego granice w wielu miejscach są po prostu dyskusyjne.

Wojsko pośrodku niczego

Nie ulega wątpliwości, że pomimo zaangażowania w konflikt na Bliskim Wschodzie długodystansowe plany rozwoju rosyjskiej infrastruktury militarnej opierają się na trzech osiach: Kaliningrad – Krym – Arktyka. Ta ostatnia pełną zdolność operacyjną powinna osiągnąć w ciągu najbliższych pięciu lat. O ile na temat dwóch pierwszych przyczółków w Europie wiadomo stosunkowo wiele – zarówno pod względem potencjału zbrojeniowego, jak i roli w ewentualnym konflikcie – o tyle nowo budowane bazy na odległych wyspach w dużej mierze stanowią zagadkę. Sytuację komplikuje trudność w pozyskaniu aktualnych zdjęć satelitarnych, głównie ze względu na częste zachmurzenia oraz długie okresy nocy polarnych. Niemal wszystkie satelity poruszają się bowiem po orbicie zsynchronizowanej z ruchem Słońca. Stan ten zmienił się dopiero w 2011 r., głównie za sprawą wystrzelenia Suomi NPP, przelatującej wokół bieguna północnego co 101 minut. Analiza dostarczanych przez nią zdjęć pozwoliła niezależnemu zespołowi badawczemu na oszacowanie skali
rosyjskiej ekspansji w regionie. Odbyło się to m.in. poprzez obserwacje źródeł światła oraz śledzenie szlaków komunikacyjnych lodołamaczy z napędem atomowym, takich jak majestatyczny „50 Let Pobedy” (50-lecie Zwycięstwa), kursujący regularnie do bazy na wyspie Kotielnyj. Zdaniem rosyjskiego ministra obrony Siergieja Szojgu pospieszne tempo odbudowy sowieckich baz arktycznych oraz konstruowanie nowych to bezpośrednia odpowiedź na wzrost aktywności państw NATO w regionie.

O tym, że Rosja może się pochwalić nie tylko planami, świadczą choćby coraz częstsze zaproszenia na miejsca budowy kierowane do ekip filmowych „Russian Today” – anglojęzycznej tuby propagandowej Moskwy. Na obrazkach widać bazy ułożone z trzykolorowych bloków, symbolizujących flagę Federacji Rosyjskiej. Po renowacji jest m.in. lotnisko w archipelagu Nowej Ziemi, które będzie zdolne do przyjęcia samolotów transportowych oraz odrzutowców chronionych zaawansowanym systemem rakietowym S400. Równocześnie duża część Floty Północnej, stanowiącej dwie trzecie całej marynarki Kremla, ma na stałe stacjonować w łańcuchu wysp okalających mroźne rubieże Rosji.

Już teraz powstałe w 2014 r. Połączone Dowództwo Strategiczne Północ dysponuje największym naziemnym potencjałem ofensywnym w Arktyce. W jego skład wchodzą trzy brygady z obwodu murmańskiego: 61. Brygada Piechoty Morskiej zlokalizowana w Sputniku, 200. Brygada Zmechanizowana z Pieczengi oraz 80. Brygada Zmechanizowana (Arktyczna) dyslokowana w Alakurtti, nieopodal granicy z Finlandią. Do tego należy dodać wspomnianą elitarną 99. Grupę Taktyczną zimującą na wyspie Kotielnyj. W planach znajduje się również utworzenie formacji z 6 tys. żołnierzy stacjonujących w Murmańsku i Jamalsko-Nienickim Okręgu Autonomicznym oraz dwie bazy radarowe zlokalizowane na wyspach Czukockiego Okręgu Autonomicznego, którego do 2008 r. gubernatorem był Roman Abramowicz. Być może jednak najbardziej ambitnym projektem ze wszystkich jest bliska ukończenia trójramienna baza zwana Arktyczną Koniczyną. Położona na Ziemi Franciszka Józefa enklawa będzie w stanie przez 18 miesięcy utrzymać oddział liczący 150 żołnierzy.

Gorąco wśród lodów

Wzmacnianie rosyjskiej obecności na biegunie to nie tylko budowa zaplecza, lecz także ćwiczenia wojskowe na bezprecedensową skalę. O przesunięciu wektorów na zachód i północ można się było przekonać podczas ćwiczeń Wostok z 2014 r. – największych od czasów upadku Związku Sowieckiego. Piechota, lotnictwo oraz marynarka wojenna przeprowadzały symulowane misje bojowe w Arktyce, z uwzględnieniem wykorzystania rakiet balistycznych Iskander-M oraz mobilnego systemu obrony powietrznej Pancyr-S1, powstałego jako ewolucja opracowanej w latach 80. gąsienicowej Tunguski.

Również w marcu tego roku postanowiono przeprowadzić skupione tylko na Arktyce ćwiczenia z wykorzystaniem 98. Dywizji Powietrzno-Desantowej z Iwanowa, która sprawdzała swoje przygotowanie w ekstremalnych warunkach Nowej Ziemi i Ziemi Franciszka Józefa. Jak szacują analitycy, w operacji Wostok udział wzięło ponad 38 tys. żołnierzy, 3360 pojazdów, 110 samolotów i śmigłowców oraz 56 jednostek nawodnych i podwodnych. Dla porównania, w tegorocznych ćwiczeniach NATO Trident Juncture – największych od czasu zimnej wojny – udział wzięło 36 tys. żołnierzy z 30 państw oraz podobna ilość sprzętu wojskowego.

Według oficjalnych danych Federacji Rosyjskiej obecnie w bazach na wyspach arktycznych stacjonuje 56 samolotów, 122 helikoptery oraz kilkaset bojowych wozów piechoty, w tym systemy przeciwlotnicze. Do końca 2015 r. do użytku zostanie oddanych aż 14 nowych lotnisk, na których do 2020 r. będzie stacjonować m.in. 50 zmodernizowanych migów 31-BM, odbywających regularne patrole wojskowe w regionie.

Co na to Ameryka?

Oczywiście tak duża skala aktywności rosyjskiej w Arktyce nie mogła pozostać bez odpowiedzi ze strony amerykańskiej, która równocześnie rozpoczęła modernizację własnego kontyngentu zbrojnego. Co ciekawe, podobnie jak podczas pierwszej zimnej wojny również dzisiaj zachowały, a nawet umocniły się znaczące różnice w strategicznym podejściu do obronności obu mocarstw. O ile Rosja dominuje na lądzie oraz na morzu, o tyle USA ma przewagę pod wodą i w powietrzu.

Marynarka Stanów Zjednoczonych ma 41 okrętów podwodnych z napędem atomowym, zdolnych do poruszania się w mroźnych wodach Arktyki oraz w razie potrzeby – przebicia się przez jej pokrywę lodową. Swoją dominację na tym polu Ameryka utrzymuje od 1958 r., kiedy USS „Nautilus” jako pierwszy pokonał niedostępny do tej pory żadnej innej maszynie dystans. Dla porównania, Rosja posiada jedynie 25 okrętów o podobnych możliwościach. Zupełnie odwrotnie rozkładają się siły w zakresie przecierania dróg morskich. Tutaj niekwestionowanym liderem jest Moskwa z 31 sprawnymi lodołamaczami oraz 11 kolejnymi w produkcji albo planach. Stany Zjednoczone mają tylko trzy takie jednostki – USCGC „Polar Star”, „Polar Sea” oraz „Healy” – z czego dwa pierwsze skonstruowane latach 70. powoli osiągają limity eksploatacyjne. Chociaż projekt budowy czterech nowych lodołamaczy został złożony do Kongresu w 2013 r., cena 850 mln dol. za każdy statek sprawia, że szanse na realizację tego projektu oceniane są przez amerykańskie media jako niemal
równe zeru.

Również pod względem sił lądowych Waszyngton znacznie ustępuje Moskwie. Na Alasce jest niespełna 10 tys. żołnierzy US Army. W skład „America’s Arctic Warriors” – bo tak potocznie nazywa się alaskie siły zbrojne – wchodzą m.in. brygada strykerów, kołowych wozów bojowych o bardzo szerokim zakresie wykorzystania operacyjnego, brygada powietrznodesantowa oraz bataliony rozpoznawcze wchodzące w skład 25. Dywizji Piechoty. Oprócz tego w Fort Richardson znajduje się jedyna w stanie szkoła oficerska. Podobnie jak Rosjanie amerykańscy dowódcy nie oszczędzają jednak swoich spadochroniarzy, którzy m.in. w lutym 2015 r. uczestniczyli w ćwiczeniach o kryptonimie Spartan Pegasus. Dwa samoloty transportowe zrzuciły 180 piechurów i dwa strykery. Jednostka miała za zadanie zabezpieczyć teren i utrzymać pozycje w temperaturze dochodzącej do -25 stopni Celsjusza.

To nie piechota będzie jednak stanowiła trzon przyszłych sił USA stacjonujących w regionie. Waszyngton nie pozostawia złudzeń, że swoją przewagę będzie budować głównie na technologii, o czym świadczy decyzja o rozlokowaniu w ciągu najbliższych lat kilkudziesięciu myśliwców F-35 z technologią stealth w bazie sił powietrznych w Elison, nieopodal Fairbanks. Nowoczesne maszyny z czasem zastąpią wysłużone F-16.

Amerykańscy politycy zaczęli w ostatnim roku dostrzegać rolę, jaką w nadchodzących dekadach będzie odgrywała Arktyka. Nie ulega wątpliwości, że poza łowieniem łososi i troską o klimat wrześniowa wizyta Baracka Obamy na Alasce miała również wymiar przekazu skierowanego bezpośrednio do Rosjan. To pierwszy prezydent USA, który odbył podróż ponad koło podbiegunowe. Trudno o czytelniejszy sygnał zainteresowania regionem. Podobnego zdania jest sekretarz stanu John Kerry, który 10 listopada 2015 r. w bazie Norfolk stwierdził wprost, że „bogactwa Arktyki przekładają się na zwiększenie militarnej aktywności na jej wodach i wyspach”. I dodał: „Potencjał do nowego wyścigu zbrojeń już tam jest”.

Pełzający konflikt

Rosyjskie plany zdominowania Arktyki z roku na rok stają się coraz bardziej realne. Pomimo skali, która zdecydowanie przewyższa zaangażowanie Związku Sowieckiego w tej materii, nadal kwestią otwartą pozostają konsekwencje militaryzowania szlaków handlowych na półkuli północnej. Kolejne kroki w tym kierunku z pewnością zachwieją i tak nadwyrężone stosunki handlowe z państwami Europy Północnej i Chinami.

Kraje bałtyckie oraz Morze Barentsa stanowią dzisiaj stały szlak obserwacyjny rosyjskich bombowców strategicznych, a o dalekosiężnych planach Putina świadczy choćby grudniowe wystąpienie, w którym przedstawił on nową doktrynę militarną Moskwy. Właśnie wtedy po raz pierwszy od upadku ZSRS Arktyka ponownie została zaliczona do rodzimej strefy wpływów. Tyczy się to również doktryny rozwoju marynarki, która na następne lata ma dwa jasno zdefiniowane cele: umocnienie dominacji na Morzu Czarnym oraz przejęcie inicjatywy na mroźnej północy. Czas pokaże, czy powtórka z przetestowanego scenariusza krymskiego sprawdzi się również poza kołem podbiegunowym.

Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach

Źródło artykułu:Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (33)