Chiński interes na Arktyce. Topniejące lody zbliżyły Państwo Środka i Islandię
Zachodnie media przyzwyczaiły nas, że żadne inne państwo nie ma tak wielkiego "apetytu" na Arktykę, jak Rosja. Tymczasem Chiny coraz śmielej spoglądają w kierunku bieguna północnego, a ich "rzecznikiem" staje się Islandia, szukająca dużego partnera w obliczu fiaska negocjacji z Unią Europejską.
Na Arktyce tworzą się nowe możliwości. Coraz mniejsza lodowa pokrywa otwiera drogę do eksploatacji minerałów oraz paliw kopalnych, przy okazji umożliwiając wyznaczenie nowych szlaków żeglugi.
Już w 2012 roku "Financial Times" pisał, że kurczące się lodowce mogą zainicjować spory terytorialne na miarę tych z Morza Południowochińskiego. Jak wiadomo, to właśnie na tym akwenie Chińczycy odnoszą kolejne sukcesy, wykorzystując swoją mocarstwową pozycję przeciwko mniejszym sąsiadom. Do przeniesienia tych standardów na północne koło podbiegunowe wciąż jeszcze daleka droga, ale nie da się ukryć, że Państwo Środka jest żywo zainteresowane Arktyką.
Jest o co kruszyć kopie
Szacuje się, że topniejące lody w ciągu 10-20 lat otworzą stały szlak, który połączy Azję i Europę kanałem o siedem tysięcy kilometrów krótszym niż dotychczasowy. Dziś "arktyczny przesmyk", który umożliwia bezpieczną przeprawę dużych jednostek transportowych otwiera się na dwa-trzy miesiące w roku.
Część armatorów już teraz eksploruje ten szlak, tnąc w ten sposób koszty w sposób porównywalny do przeprawy przez Kanał Sueski. Jako przykład może posłużyć przepłynięcie dwóch kontenerowców firmy Beluga z Archanielska w Rosji do Nigerii w 2009 roku. Jednostki skróciły trasę o 3 tys. mil morskich, co przyniosło zmniejszenie zużycia o 200 ton paliwa w każdym statku oraz całościową oszczędność 600 tys. dolarów.
Chiny szczególnie ostrzą sobie zęby na nowy szlak, bo dziś są właściwie uzależnione od cieśniny Malakka, oddzielającej Morze Południowochińskie od Morza Andamańskiego. Długofalowe chińskie plany zakładają, że do 2020 roku od 5 do 15 proc. morskiego transportu kontenerowców będzie przebiegało właśnie przez północne koło podbiegunowe. - Jeśli szlak będzie konsekwentnie szykowany, to zapotrzebowanie na niego już istnieje. Procent (morskiego transportu, który na niego przypadnie - przyp.) może być bardzo duży - mówił agencji Reutera Huigen Yang, dyrektor Chińskiego Instytutu Badań Polarnych.
Żegluga to jednak nie wszystko. Wiadomo bowiem, że potencjalne złoża paliw kopalnych są w tej części świata wyjątkowo pokaźne. Nieporównywalnie bardziej niż w przypadku Morza Południowochińskiego, o dominację nad którym tak mocno walczy Pekin.
W 2008 roku amerykańska agencja naukowo-badawcza (USGS) oszacowała, że prawie 1/4 nieodkrytych węglowodorów na świecie jest ukryta w obrębie północnego koła podbiegunowego. Teoretycznie może się tam znajdować około 90 miliardów baryłek ropy naftowej i 1,670 trylionów metrów sześciennych gazu ziemnego. USGS ocenia, że te złoża przekładają się odpowiednio na 13 i 30 proc. całości nieodkrytych zasobów ropy i gazu na świecie.
Jest więc zrozumiałe, że Chiny, będąc największym konsumentem i importerem na polu światowej energetyki, z apetytem spoglądają na Arktykę. Co ciekawe, Pekinowi nie przeszkadza przy tym niekorzystne położenie geograficzne, z dala od koła podbiegunowego.
Szybka ekspansja Chin
Wystarczyły niecałe dwa lata, by Chiny dołączyły do grona czołowych graczy na Arktyce. Właśnie tyle czasu minęło od przyznania im statusu stałego obserwatora w Radzie Arktycznej. Organ ten od 1996 roku skupia osiem państw - Danię, Finlandię, Islandię, Kanadę, Norwegię, Rosję, Stany Zjednoczone oraz Szwecję - które na wspólnym forum wypracowują zgodne stanowisko co do ochrony, promocji oraz współpracy z ludnością rejonów arktycznych.
Wraz z pojawieniem się Chin w łonie Rady Arktycznej, stało się jasne, że Państwo Środka widzi interes w tej części świata. Niemal natychmiast po przyznaniu statusu obserwatora chińscy oficjele odwiedzili Finlandię, Szwecję i Danię, a w czasie tych wizyt pracowali przede wszystkim nad wzmocnieniem współpracy gospodarczej związanej z eksploatacja dóbr i handlem w rejonie bieguna północnego.
Chiny zobowiązały się także do współpracy z centrami badawczymi na Arktyce, które monitorują zmiany klimatu, topnienie lodowców oraz wpływ tych zjawisk na całą Ziemię. Rokrocznie Państwo Środka przeznacza około 60 mln dolarów na działalność Chińsko-Nordyckiego Ośrodka Badań Arktycznych z siedzibą w Szanghaju. Placówka zaczynała jako kilkuosobowa komórka o niewielkim znaczeniu, by dziś zatrudniać kilkuset specjalistów.
Przy okazji Pekin coraz bardziej otwarcie sugeruje, że sztywny podział na "państwa arktyczne" i resztę obserwatorów nie ma racji bytu w przyszłości. Chociaż od najbardziej wysuniętego na północ skrawka Chin do koła podbiegunowego jest około 1,5 tys. kilometrów, to w ramach spójnej strategii władze nakazały badaczom identyfikować swój kraj jako jednego z "udziałowców" i państwo "około-arktyczne".
Islandia - chińska brama do Arktyki
Licząca nieco ponad 300 tys. mieszkańców Islandia przez dłuższy czas uznawana była za drugoplanowego aktora w arktycznym teatrze. Sytuacja zaczęła się stopniowo odwracać wraz z rokiem 2013, gdy Rejkiawik zainicjował międzynarodową konferencję Arctic Circle. Już pierwsza edycja forum położyła nacisk na współpracę państw arktycznych z krajami Azji i Pacyfiku, w tym oczywiście z Chinami. Ukłon akurat w stronę tego regionu nie wydawał się przypadkowy.
Wcześniej, w 2010 roku, Pekin wykazał się dobrą wolą i zaaranżował wymianę walutową wartą około 500 milionów dolarów, która zwiększyła dostęp Islandii - głęboko dotkniętej przez kryzys - do obcej waluty. - Islandia jest postrzegana przez Chiny jako jedno z kilku ważnych państw, które będą miały niebagatelną rolę do odegrania, gdy stopi się lód na Arktyce - mówiła tuż po tej transakcji na łamach "Financial Times" Linda Jakobson ze Sztokholmskiego Instytutu Badań na rzecz Pokoju (SIPRI).
Juanowy podarunek był dopiero początkiem. W 2012 roku Wen Jiabao, ówczesny premier Chin, podpisał dokumenty, które otwierały drogę do dwustronnej umowy o wolnym handlu, zawartej rok później.
Niewielka Islandia znalazła tym samym potężnego partnera w drugiej co do wielkości gospodarce świata. Współpraca z dużym podmiotem była niezbędna ze względu na fiasko negocjacji z Unią Europejską. Wspólnota naciskała na wdrożenie wspólnej polityki rybołówstwa i zmniejszenie połowów, na co nie godził się Rejkiawik, mając na uwadze fakt, że około 1/4 PKB ściśle zależy od tej gałęzi przemysłu. Chińczycy nie mieli tego typu dylematów, a pomoc Islandii jest dla nich opłacalna z punktu widzenia ich interesów w rejonie Arktyki.
Wyspiarze mogą zarobić na Chinach
Islandia nie jest zresztą jedynie "rzecznikiem" na chińskim etacie w północnym kole podbiegunowym. Specjaliści od geotermii od kilku lat uczą Chińczyków wykorzystywania tego źródła energii. Państwo Środka założyło, że do 2020 roku 15 proc. wytwarzanej energii powinno pochodzić z czystych źródeł, a współpraca z Islandią jest jednym z kroków do osiągnięcia tego celu. Agencja Xinhua szacuje, że rynek geotermalny w Chinach jest wart ponad 11 mld dolarów. Eksport technologii, szkolenia dla inżynierów - Islandia ma co najmniej kilka możliwości, by uszczknąć część tej fortuny.
Rokrocznie eksport ryb lub rybnych produktów przetworzonych przekłada się na 40-45 proc. całości islandzkiego eksportu. Do tej pory niewielki odsetek, bo tylko jeden procent flagowego produktu wyspy, trafiał do Państwa Środka. Ta sytuacja ma szansę szybko się zmienić. Fundamenty do zwiększenia sprzedaży daje dwustronna umowa o wolnym handlu. Warto również mieć na uwadze, że wśród coraz bogatszych Chińczyków będzie rosło zapotrzebowanie na droższe składniki diety, w tym ryby.
Serwis "The Diplomat" wskazuje, że także hodowlany know-how może wkrótce stać się źródłem dochodu Islandii. Liczba hodowli w Państwie Środka sukcesywnie spada ze względu na zbyt silną eksploatację. Islandia doskonale wie, jak prowadzić tego typu przedsiębiorstwa, bo od czasu kryzysu ekonomicznego z lat 2008-2009 rokrocznie zwiększa produkcję ryb hodowlanych.
"Przystanek Islandia"
W 2006 roku islandzkie ministerstwo spraw zagranicznych przedstawiło śmiały projekt utworzenia portowego centrum logistycznego, które miało stać się przystankiem ułatwiającym żeglugę pomiędzy Europą i Azją. Od początku było jasne, że Rejkiawik nie będzie w stanie samodzielnie sfinansować tak wielkiej inwestycji. Wówczas wydawało się, że naturalnym partnerem będzie Unia Europejska, u progu której stała wówczas Islandia. Mniej więcej w tym samym czasie ówczesny premier Hallador Asgrimsson oceniał, że jego kraj dołączy do Wspólnoty w 2015 roku. Rzeczywistość przewrotnie zweryfikowała jego słowa, bo właśnie w tym roku, w marcu, Islandia oficjalnie wycofała się z kandydowania do Unii Europejskiej.
Islandczycy nie poddają się i po dziewięciu latach od ogłoszenia pomysłu na inwestycję znają już jej potencjalną lokalizację - to fiord Finna. Rejkiawik znalazł także doświadczonego doradcę w postaci niemieckiego operatora portowego Bremensport. Przed władzami wciąż stoi żmudny i długotrwały proces analizy kosztów środowiskowych i przede wszystkim finansowych.
Nie da się ukryć, że powodzenie projektu "przystanku Islandia" jest zależne od zastrzyku gotówki z zewnątrz. Jeśli wspomniany chiński plan zwiększenia żeglugi przez północne koło podbiegunowe faktycznie się ziści, wiadomo już nawet, kto będzie wykonywał ten zastrzyk.