Lisicki: Jak wygrać z Komorowskim?
- W czwartkowej debacie nawet lekka porażka może przesądzić o zaprzepaszczeniu szans Dudy. Ostatnie dni pokazują, że Komorowski wyciągnął wnioski z porażki. Szale wagi się wyrównały – pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Paweł Lisicki. Redaktor naczelny „Do Rzeczy” zastanawia się nad tym, co uśpiło Andrzeja Dudę a co ożywiło Bronisława Komorowskiego oraz wylicza, jaką lekcję powinno się wyciągnąć z ostatniej debaty.
19.05.2015 | aktual.: 20.05.2015 13:03
- W czwartkowej debacie nawet lekka porażka może przesądzić o zaprzepaszczeniu szans Dudy. Ostatnie dni pokazują, że Komorowski wyciągnął wnioski z przegranej w pierwszej turze. Szale wagi się wyrównały – pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Paweł Lisicki. Redaktor naczelny „Do Rzeczy” zastanawia się nad tym, co uśpiło Andrzeja Dudę a co ożywiło Bronisława Komorowskiego oraz wylicza, jaką lekcję powinno się wyciągnąć z ostatniej debaty.
Czwartkowa debata w TVN może zadecydować o tym, kto zostanie prezydentem. Pierwszą, niedzielną, wygrał nieznacznie prezydent Bronisław Komorowski. Był bardziej waleczny, wręcz agresywny. Nie ustępował, przerywał wywody oponenta. Zadawał ciosy celniej i boleśniej. Sprawniej odwracał też uwagę widzów od swych słabości. Tylko końcówka dyskusji należała do Andrzeja Dudy, kiedy to mógł wprost zwrócić się do swych zwolenników. Dzięki niedzielnemu sukcesowi Komorowski odzyskał wiarę w zwycięstwo, a jego elektorat może znowu się zmobilizować. Jakie wnioski płyną stąd dla sztabu Andrzeja Dudy?
Po pierwsze musi uważać na czas. W trakcie debaty w TVP niemal za każdym razem mówił za długo, w związku z czym koniec wypowiedzi, zwykle puenta, zlewała się ze słowami pospieszającego dziennikarza lub z gongiem. Tym samym wypowiedzi Dudy robiły wrażenie jakby niedokończonych i chaotycznych.
Po drugie nie wolno mu przechodzić do porządku dziennego nad odpowiedziami prezydenta. Duda zupełnie sobie z tym nie radził. Tym samym widz mógł odnieść wrażenie, że akceptuje repliki Komorowskiego. Już na samym początku debaty kandydat PiS zadał pytanie, jak ma się obrona dobrego imienia Polski, którą rzekomo tak zajmuje się prezydent Komorowski, do faktu, że w 2011 roku w posłaniu do uczestników uroczystości w Jedwabnem wspomniał o Polakach jako o „narodzie sprawców”. Dziś z tego pytania robi się Dudzie zarzut.
Sam spotkałem się kilka razy z komentatorami, którzy nazwali te słowa „obrzydliwymi” i sugestią, że w ten sposób kandydat PiS walczy o elektorat antysemicki. To się nazywa obrzydliwość! Jeśli ktoś popełnił błąd, to właśnie Komorowski. Pisząc o „narodzie sprawców” sam włączył się w antypolską nagonkę. Użył złych słów i nic tego nie usprawiedliwia. Uczynił, chcąc nie chcąc, z narodu polskiego sprawcę Holocaustu. Gdyby jeszcze stwierdził, że wśród Polaków bywali też sprawcy, to można by taką wypowiedź obronić. Duda miał zatem rację, że wszelkie późniejsze protesty prezydenta - czy to przeciw określeniu „polskie obozy zagłady” czy przeciw słowom szefa FBI o mordercach z Niemiec, Polski i Węgier - stały się niewiarygodne. Tylko, że ta racja w ogóle nie wybrzmiała ze względu na osobliwą bierność kandydata PiS.
Kiedy Komorowski wygłosił długą tyradę, w której wspomniał, że jego słowa z listu były podobne do posłania biskupów polskich - w latach 60. napisali do Niemców „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” - Duda przyjął te wyjaśnienia z dobrodziejstwem inwentarza. Nie zdobył się na proste pytanie: a komu to w swym liście przebacza prezydent Komorowski? Albo kogo o przebaczenie prosi? Czy Polacy wobec Żydów są jak Niemcy (sprawcy) wobec Polaków (ofiar)?
Podobnie Duda nie zareagował na stwierdzenie Komorowskiego o tym, że środowisko Dudy robiło wszystko, by stosunki między Polską a jej sąsiadami były jak najgorsze. Dlaczego Duda nie przypomniał nieustannych wizyt śp. Lecha Kaczyńskiego na Litwie? Dlaczego nie porównał, ile razy Ukrainę odwiedził prezydent Kaczyński z tym, ile razy wybrał się tam później Komorowski?
Prezydent Komorowski mówił o tym, że Duda jest niesamodzielny. Znowu - aż prosiło się o to, żeby kandydat PiS przypomniał co na temat urzędu prezydenta sądził Donald Tusk. I żeby zadał Komorowskiemu proste pytanie, ile razy wetował w ciągu minionych pięciu lat ustawy przygotowane przez rząd PO-PSL.
Po trzecie Duda musi być gotów do odpowiedzi na trudne pytania. W niedzielę nie był. Nie potrafił wyjaśnić kwestii urlopu z uczelni czy o treści wypełnionej przez siebie ankiety. Nikt go wcześniej w sztabie o to nie pytał? Nie do uwierzenia. Podstawowym zadaniem sztabowców jest właśnie znalezienie wszystkich słabości kandydata i właściwe odpytanie go. A jeśli ktoś to przegapił i Duda nie znalazł właściwej odpowiedzi, dlaczego nie potrafił kontratakować? Dlaczego nie zapytał Komorowskiego o wydatki jego kancelarii? O rosnącą liczbę etatów w kancelarii? O związki z WSI? Zapewne chciał okazać szacunek urzędowi prezydenta, jednak zrobił wrażenie bojaźliwego.
W czasie pierwszej debaty dziennikarze występowali w roli statystów. Pytania były ogólne, nikogo nie przyciskano. Właściwie cały wysiłek prowadzących sprowadzał się do pilnowania czasu. W TVN na pewno będzie inaczej. Co wcale nie musi oznaczać gorzej. Duda już raz pokazał, w dyskusji z tą samą trójką (Bogdan Rymanowski, Justyna Pochanke i Monika Olejnik), że radzi sobie dobrze. Tę ostatnią zapędził nawet w kozi róg, wygrywając starcie o sens referendum. Jednak podstawą myślenia o debacie musi być wewnętrzne przeświadczenie, że idzie walczyć, że musi reagować na ciosy i że nie może liczyć na taryfę ulgową.
I wreszcie rzecz ostatnia. Bronisław Komorowski, zarówno w rozmowie z Jarosławem Kaczyńskim pięć lat temu, jak i w niedzielę, przygotował dla swych interlokutorów niespodziankę. Za pierwszym razem wręczył Kaczyńskiemu tekst konstytucji, Dudzie fragment jego wystąpienia. Czyżby sztabowcy Dudy nie potrafili znaleźć w dorobku Komorowskiego żadnych niewygodnych dla prezydenta wypowiedzi, które pretendent mógłby mu przekazać? A może jakiś inny podarunek?
Niedzielna debata sprawę zwycięstwa w wyborach zostawiła otwartą. W czwartek nawet lekka porażka może przesądzić o zaprzepaszczeniu szans Dudy. Być może uśpiło go zwycięstwo w pierwszej turze? To prawda, że kampania prezydenta okazała się niemal katastrofą. Kiepskie i pozbawione ikry przemówienia, widoczna na każdym kroku irytacja, że w ogóle każe mu się startować, zadufanie i buta, które prezydent mylił z pewnością siebie.
Do tego doszły jeszcze błędy polityczne. Prezydent, który przez całą kadencję chciał uchodzić za umiarkowanego konserwatystę - ba, który chwalił się, że ufa mu połowa wyborców prawicy - nagle zmienił front, podpisał konwencję antyprzemocową, wsparł rządowy projekt ustawy o in vitro i na miesiąc przed głosowaniem poszedł na wojnę z Kościołem. Jednak ostatnie dni pokazują, że Komorowski wyciągnął wnioski z porażki. Przestał się miotać i walczyć o uznanie Pawła Kukiza. Rozpoczął objazd zachodniej Polski, konsekwentnie apeluje do ludzi, którzy na wybory za pierwszym razem nie poszli. Szale wagi się wyrównały.
Duda wciąż może wygrać. Pod warunkiem jednak, że, inaczej niż w niedzielę, nie zlekceważy przeciwnika i nie będzie się bał wchodzić z nim w zwarcie.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski