Lionel Fulton: Polacy stali się kozłami ofiarnymi
– Polski? To ciekawy język, chociaż, żeby sobie z nim poradzić, trzeba mieć bardzo pojemną głowę – mówi Lionel Fulton, dyrektor Labour Research Department. Pytany o negatywny obraz Polaków w Wielkiej Brytanii tłumaczy, że jego zdaniem, brytyjska gospodarka dzięki Polakom zyskała, jednak kryzys ekonomiczny i rosnące bezrobocie sprawiają, że szuka się winnych. - Polacy stali się kozłem ofiarnym – mówi Fulton w rozmowie z Piotrem Gulbickim, londyńskim korespondentem Wirtualnej Polski.
01.06.2014 | aktual.: 02.06.2014 14:04
WP: Piotr Gulbicki: Brytyjczycy coraz częściej uczą się polskiego. Kursy prowadzone są m.in. w niektórych jednostkach policji i straży pożarnej.
Lionel Fulton: Trudno się temu dziwić, zważywszy na fakt, że obecnie to drugi, po angielskim, najczęściej używany język w Wielkiej Brytanii. Część osób zgłębia go ze względów zawodowych czy biznesowych, inne z powodów osobistych.
WP: Bo mają partnera albo partnerkę z Polski?
- przykład, to poważny bodziec. Ludzie często kultywują też swoje polskie korzenie, starając się nadrobić mniejsze bądź większe luki językowe.
WP: Pan też?
- Ja nie mam żadnych koneksji rodzinnych z Polską. Znam za to kilka języków – niemiecki, hiszpański, francuski i trochę włoski. W 2007 r., mając 57 lat, pomyślałem, że warto wyjść poza ten krąg kulturowy i zacząłem uczyć się polskiego.
WP: Tak w ciemno?
- Z jednej strony wiedziałem, że Polska ma ciekawą historię, że sporo się tam dzieje, że coraz więcej imigrantów znad Wisły osiada na Wyspach. A z drugiej to było wyzwanie, bo słyszałem, że ten język nie należy do łatwych.
WP: I sprawdziło się?
- Nawet bardziej, niż zakładałem; trzeba mieć naprawdę pojemną głowę, żeby sobie poradzić. Praktycznie wszystko w nauce jest trudne – począwszy od słownictwa, przez gramatykę, po wymowę. Nie wystarczy znać jednego słowa, trzeba je umieć zastosować w różnych czasach, odmianach, formach…
WP: Mieszkając w Londynie można to nieźle przećwiczyć. Polaków tu nie brakuje…
- I z tego korzystam. Mam niewielu polskich znajomych, łącznie może trzy osoby, natomiast poza nauką w szkole językowej właśnie rozmowy z Polakami w pubach czy restauracjach, gdzie wielu z nich pracuje, dają okazję do polepszenia wymowy. Staram się też czytać teksty po polsku.
WP: Bywa pan w Polsce?
- Średnio raz w roku. Zwiedziłem kilka miast, widziałem sporo ciekawych miejsc i jedno mogę powiedzieć – ludzie są bardzo sympatyczni i otwarci. A krajobrazy ciekawe, chociaż nie tak piękne jak np. w Szwecji czy Hiszpanii.
Na co dzień jestem dyrektorem Labour Research Department, organizacji wspomagającej działalność związków zawodowych w różnych krajach, dlatego staram się trzymać rękę na pulsie spraw międzynarodowych. Jednak w sumie o Polsce niewiele wiem. Orientuję się trochę w sytuacji politycznej, znam też kilka faktów z waszej historii.
WP: Polski papież, „Solidarność”?
- Dokładnie tak. Powojenne dzieje kraju były skomplikowane, zupełnie odmienne niż demokracji zachodnich. Zmieniła się też mapa polityczna, takie miasta jak Lwów czy Wilno obecnie znajdują się na terytorium Ukrainy i Litwy. A z drugiej strony przedwojenny Breslau jest polskim Wrocławiem. Zawsze lubię słuchać co Polacy mówią na ten temat.
WP: A co mówią?
- Różnie, historia jest dla nich bardzo ważna, a jednocześnie oceny poszczególnych wydarzeń są niejednoznaczne. Polska po wstąpieniu do Unii Europejskiej stara się integrować z krajami zachodnimi, ale różnice są widoczne. I nie chodzi tu tylko o gospodarkę.
WP: O politykę?
Na przykład. W Polsce jest dużo partii, jednak ich historia jest stosunkowa krótka, a przekaz często zagmatwany. Ludzie nie są też świadomi praw, które im się należą. Inaczej jest w Wielkiej Brytanii, gdzie poszczególne formacje mają długą tradycję, a ich działalność jest bardziej ustabilizowana. Wyborcy wiedzą, czego mogą się spodziewać.
WP: Co jakiś czas w brytyjskich mediach pojawiają się niezbyt przychylne opinie wobec polskich imigrantów.
- Trzeba tu odróżnić kilka kwestii – gospodarczych, politycznych, propagandowych. Moim zdaniem, brytyjska gospodarka dzięki Polakom zyskała, jednak kryzys ekonomiczny i rosnące bezrobocie sprawiają, że szuka się winnych. Polacy stali się kozłem ofiarnym. Ale nie tylko oni, w jeszcze większym stopniu dotyczy to Bułgarów czy Rumunów. Nieprzyjazne opinie wobec imigrantów podgrzewają politycy, chcący w ten sposób upiec swoją własną pieczeń. To jedna płaszczyzna. Natomiast, ogólnie uważam, że stosunki między Polkami a zwykłymi Brytyjczykami są całkiem przyzwoite.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki