Lifting historii w Europarlamencie
Rezolucja Parlamentu Europejskiego, która ma być przyjęta w czwartek, w 60. rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz, stała się przyczyną awantury o interpretację historii - pisze "Gazeta Wyborcza".
25.01.2005 | aktual.: 25.01.2005 07:08
Zdaniem komentatora "Gazety Wyborczej" Marcina Bosackiego, moment na kolejną dyskusję historyczną między Polakami i Niemcami nie jest najszczęśliwszy - te dni powinny być poświęcone zadumie nad losem milionów ofiar hitlerowskich obozów. A jednak tę dyskusję warto podjąć. Właśnie w imię szacunku dla ofiar.
Propozycja polskich eurodeputowanych zapisania, że obóz zbudowali "Niemcy", nie było fortunne. Byli przecież i tacy Niemcy, którzy sprzeciwiali się Hitlerowi. Lepiej byłoby powiedzieć, że za Auschwitz odpowiedzialne są "hitlerowskie Niemcy".
Ale to, że z rezolucji usunięto wszelkie odniesienia do Niemiec, jest niemądre - uważa komentator.
Politycy lewicy niemieckiej, którzy na to naciskali, chcieli mieć argumenty w wewnętrznej polityce. Mrugnęli do wyborców: popatrzcie, jesteśmy bardziej "narodowi" niż chadecy. Taki sposób uprawiania polityki jest niesmaczny. Dobrze, że Joschka Fischer, mówiąc wczoraj w ONZ o "Auschwitz - części historii Niemiec", pokazał inną twarz niemieckiej lewicy.
Jeszcze 20 lat temu Niemcy poczuwali się do odpowiedzialności za koszmar II wojny, teraz wolą powtarzać: dość już przepraszania. To niebezpieczne.
Czy mamy przestać pytać, jak to możliwe, że zbrodniarz potrafił uwieść wielki, cywilizowany naród w środku Europy? Skłonić go do wojen w imię "wielkich Niemiec", do zagłady Żydów, do rzezi na innych narodach?
Nikt rozsądny nie chce też Niemcom wytykać bez końca win przodków. Ale nie można się zgodzić na absurdalną poprawność polityczną zdejmującą odpowiedzialność i pamięć z narodów. Czy mamy udawać, że pogromów Indian w Ameryce Południowej dokonywali nie hiszpańscy konkwistadorzy, ale "monarchiści"? Czy zamiast prawdy, że w Jedwabnem Żydów zabijali Polacy, mamy mówić "chłopi"?
Taki lifting historii Europy - kosztem prawdy - nie ma sensu - konkluduje Marcin Bosacki. (PAP)