Lider Państwa Islamskiego nie żyje? Jego śmierć może nieoczekiwanie wzmocnić siły dżihadystów
Abu Bakr al-Bagdadi, przywódca Państwa Islamskiego, nie żyje? A może zapadł w śpiączkę lub został śmiertelnie ranny? Takie pogłoski obiegły media na całym świecie w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Paradoksalnie, ewentualna śmierć samozwańczego kalifa Ibrahima może wzmocnić światowe siły dżihadu. Człowiek typowany na jego następcę jest bowiem religijnym autorytetem dla sunnickich ekstremistów i cieszy się dobrymi relacjami z Al-Kaidą, której lider nie dogadywał się z dotychczasowym kalifem.
Od kilku tygodni region bliskowschodni aż huczy od plotek o rzekomej śmierci Abu Bakra al-Bagdadiego - czyli kalifa Ibrahima. Zgodnie z tymi sensacyjnymi pogłoskami, lider Państwa Islamskiego (IS) miał umrzeć pod koniec marca lub na początku kwietnia br. wskutek ciężkich ran, odniesionych nieco wcześniej w ataku samolotów koalicji na miejsce spotkania kierownictwa kalifatu.
Według tych informacji, ocalali z nalotu członkowie władz IS mieli już także wyznaczyć niejakiego Abu Alaa al-Afriego jako następcę Ibrahima (według części źródeł został on jedynie "pełniącym obowiązki kalifa"). Z kolei inne źródła twierdzą, że choć al-Afri faktycznie kieruje teraz kalifatem, to jednak al-Bagdadi wciąż jeszcze żyje, choć jego stan jest "terminalny" (miał zostać ranny w głowę i jest w śpiączce).
Tajemniczy następca
Oczywiście, w żaden sposób nie można obecnie zweryfikować prawdziwości tych doniesień. Pamiętając o tym, iż kalif Ibrahim był już parokrotnie "uśmiercany" medialnie w ostatnich kilkunastu miesiącach i że obecne informacje mogą być klasycznym elementem wojny informacyjnej, to zastanawiająca jest jednak przedłużająca się nieobecność publiczna al-Bagdadiego. Od dłuższego czasu nie tylko nie pokazuje się on swym zwolennikom (np. w czasie modłów w meczecie), ale przede wszystkim nie wydaje żadnych propagandowych odezw, nie upublicznia nagrań wideo czy audio.
Frapujący jest też fakt, że nowym liderem kalifatu (lub jego p.o., co w zasadzie wychodzi na to samo w obecnych uwarunkowaniach strategicznych organizacji) zostać miał mało dotychczas znany al-Afri, który - choć był bliskim współpracownikiem Ibrahima i jednym z głównych religijnych "intelektualistów" IS - to jednak znajdował się raczej w cieniu bezpośrednich zastępców kalifa i członków "establishmentu" kalifatu. Mogłoby to świadczyć o tym, że operacyjne (polityczne i wojskowe) kierownictwo IS faktycznie zostało przetrzebione wskutek koalicyjnego ataku i nowy lider musi pochodzić niejako z "drugiego szeregu".
Z drugiej jednak strony mogło być i tak, że uznano al-Afriego - człowieka spoza dotychczasowej "grupy trzymającej władzę" w IS, ale o sporym autorytecie religijnym i doświadczeniu politycznym - jako lepiej przygotowanego do sprostania wyzwaniom trudnego okresu przejściowego i zapewne nieuchronnych walk o schedę po pierwszym kalifie. Nie bez znaczenia mogły być również jego dawne ścisłe związki z centralą Al-Kaidy, o czym za chwilę.
Kalifat bez kalifa
Niezależnie jednak od stanu faktycznego (tj. prawdziwości bądź nie pogłosek na temat stanu zdrowia al-Bagdadiego) warto zastanowić się, jak wyglądałby kalifat bez swego twórcy i pierwszego lidera. Analizując hipotetyczną - jako że wciąż niepotwierdzoną i niepewną - sytuację, w której al-Bagdadi w taki czy inny sposób schodzi ze sceny, warto wyjść od oceny samego Państwa Islamskiego i stworzonego przezeń kalifatu. Analiza taka da nam odpowiedzi na wiele pytań, kluczowych dla postawienia ostatecznej tezy o przyszłość całej struktury, już pozbawionej swego założyciela.
Po pierwsze, to co wiemy o IS i kalifacie, wskazuje jednoznacznie na typowo wodzowski charakter tych tworów. Państwo Islamskie to niemal klasyczny przykład organizacji hierarchicznej, silnie scentralizowanej i stworzonej w oparciu o sztywną (niemal wojskową) strukturę, gdzie każdy ze szczebli funkcjonowania - za wyjątkiem najwyższego - ma bardzo ograniczoną autonomię działania i suwerenność w zakresie podejmowania decyzji.
W praktyce margines swobody funkcjonowania tych szczebli ogranicza się do kwestii ściśle technicznych, a relatywnie największy istnieje wyłącznie w sferze czystko wojskowej, a ściślej - taktyki. Polowi dowódcy kalifatu mają niemal wolną rękę w zakresie doboru sił i środków, jakie niezbędne są im dla realizacji zadania wyznaczonego przez kierownictwo.
W takim układzie przywódca całości (kalif) jest niemalże "alfą i omegą", kluczowym elementem spajającym całość organizacji - zarówno w sensie sprawowanej formalnie funkcji, jak i personalnym. To sprawia jednak, że jego eliminacja już niejako z definicji zaburza w miarę sprawne funkcjonowanie całości, sprawiając, że ryzyko paraliżu i dysfunkcyjności struktury na niemal wszystkich szczeblach jest bardzo duże.
Państwo Islamskie to nie Al-Kaida
Warto w tym kontekście zauważyć, że sytuacja IS jest pod tym względem diametralnie inna niż Al-Kaidy, która jest obecnie, po trzech dekadach ewoluowania, typową strukturą sieciową. Jej schemat organizacyjny to elastyczny układ luźno ze sobą powiązanych komórek ugrupowań i organizacji, skupionych wokół "twardego jądra" - centrum kierowniczego, które jednak ogranicza się do roli ogólnego nadzoru ideologiczno-programowego i wytyczania strategicznych kierunków działań.
W takim modelu śmierć nawet najbardziej charyzmatycznego lidera nie oznacza większych perturbacji w bieżącym, organizacyjnym funkcjonowaniu całej struktury, choć jest oczywiście bolesnym ciosem oraz stratą w sensie psychologicznym i propagandowym.
Doskonale widać to było po eliminacji Osamy bin Ladena, założyciela i pierwszego lidera Al-Kaidy - jego śmierć w maju 2011 roku nie przyczyniła się ani trochę do zmniejszenia czy nawet zakłócenia zdolności operacyjnych całej organizacji. Można przypuszczać, że podobnie stałoby się w przypadku wyeliminowania obecnego lidera, Ajmana az-Zawahiriego.
Absencja lidera to początek kłopotów?
Po drugie, Państwo Islamskie, w swej obecnej postaci, jest jeszcze strukturą młodą, wciąż nie do końca zgraną i nie okrzepłą. Coraz więcej danych przemawia za tezą, że IS, jeszcze jako grupa Abu Musaby az-Zarqawiego, zostało niejako "odgórnie" zaplanowane i powołane do życia przez byłych oficerów służb bezpieczeństwa reżimu Saddama Hussajna. Jednak żywiołowy rozwój Państwa Islamskiego - w zakresie potencjału osobowego i terytorialnego - w ostatnich kilkunastu miesiącach sprawił, że dawna niewielka, kadrowa (i w głównej mierze konspiracyjna) struktura z lat 2005-2013 stała się masowym ruchem, zrzeszającym dziesiątki tysięcy bojowników i członków. Efektywne kontrolowanie i kierowanie taką masą ludzi wymaga nie lada zdolności organizacyjnych i logistycznych.
To, co spajało ich działania oraz zapewniało w miarę zgodne funkcjonowanie, to właśnie osoba charyzmatycznego lidera, stojącego na czele ściśle zhierarchizowanej struktury, opartej o zasadę bezwzględnego wykonywania poleceń "z góry". Warto w tym miejscu przypomnieć doniesienia sprzed kilku miesięcy o publicznych egzekucjach, jakie IS wykonywało na własnych bojownikach oskarżanych o próbę ucieczki, niewykonanie rozkazów czy pospolite przestępstwa.
Jak widać, w tej organizacji panuje żelazna dyscyplina, zaprowadzana od góry w dół. Chwilowy brak głównego lidera - zwłaszcza osoby tak charyzmatycznej i otoczonej powszechnym szacunkiem bojowników, jak al-Bagdadi - może zatem przyczynić się do poważnych problemów z utrzymaniem ładu w szeregach IS, poczynając od kierownictwa, a kończąc na zwykłych oddziałach liniowych.
Nieprzypadkowy sukcesor
Problemy związane z zarządzaniem Państwem Islamskim dotyczą też samego kalifatu, jako parapaństwowego tworu o charakterze na wskroś terytorialnym. Tu także szybki jego rozrost (do tego w relatywnie krótkim czasie) oraz obecne rozmiary tego "państwa" (obszar równy powierzchni Wielkiej Brytanii) mogą, w sytuacji przesilenia na szczytach władzy w IS, stać się zaczynem procesów rozpadu w miarę jednolitej obecnie całości.
Jak zatem widać, śmierć kalifa lub też trwała niemożność pełnienia przezeń obowiązków mogą przyczynić się do powstania poważnych problemów dla kalifatu oraz stać się przyczyną jeśli nie jego rozpadu (jako "państwa"), to przynajmniej poważnego osłabienia.
Pomimo ryzyka pojawienia się - zarysowanych powyżej - problemów natury organizacyjnej i politycznej, wiele zależy jednak od tego, kto obejmie schedę po al-Bagdadim i w jaki się to dokona sposób.
Pojawiające się ostatnio doniesienia sugerują, że o ile faktycznie mamy do czynienia z procesem sukcesji w łonie kierownictwa IS, to najwyraźniej przebiega on według rozważnie i stopniowo realizowanego planu. W tym świetle raportowany wybór al-Afriego na kolejnego przywódcę kalifatu może mieć znacznie głębszy sens, niż się to może wydawać po pobieżnej analizie. Otóż kluczem dla zrozumienia motywów stojących za jego awansem może być jego przeszłość, a konkretnie dobre i bliskie niegdyś relacje z obecnym kierownictwem Al-Kaidy.
Pojednanie Państwa Islamskiego i Al-Kaidy?
Nie od dzisiaj wiadomo, że zasadniczą przyczyną zaciętej rywalizacji i walki o wpływy między Państwem Islamskim a Al-Kaidą nie są żadne względy programowe czy ideologiczne, ale zwykła animozja i "brak chemii" między liderami obu ugrupowań. To właśnie te personalne "fochy", narastające od 2011 roku, sprawiły, że al-Bagdadi postanowił działać w Lewancie sam, bez szyldu Al-Kaidy. A powołując do życia kalifat i otwarcie konfrontując się z oddziałami Al-Kaidy operującymi w Syrii (Front al-Nusra) oraz bezczelnie wpychając się ze strukturami IS w region afgańsko-pakistański, ostatecznie rozsierdził az-Zawahiriego i zamknął sobie drogę do pojednania.
Co zatem stanie się, gdy zabraknie al-Bagdadiego - jednego z tych dwóch skłóconych i wzajemnie na siebie obrażonych przywódców radykalnego islamu? A na dodatek jego miejsce zajmie al-Afri, szanowany przez wszystkich religijny autorytet, z dobrymi relacjami z każdym z odłamów sunnickiego dżihadu?
Odpowiedź na te pytania wydaje się prosta - jest wysoce prawdopodobne, że w takiej sytuacji rozłam między Państwem Islamskim a Al-Kaidą zacznie z wolna odchodzić do historii. Być może nie dojdzie do pełnego pojednania i zjednoczenia w sensie organizacyjnym, ale z całą pewnością można spodziewać się jeśli nie kooperacji w różnych częściach świata (Syria? Jemen?), to przynajmniej rozdzielenia stref wpływów i wzajemnego nie wchodzenia sobie w drogę.
Warto pamiętać w tym kontekście, że już dzisiaj wiele lokalnych struktur Al-Kaidy (w Maghrebie, na Synaju czy na Płw. Arabskim) otwarcie nawołuje do współpracy z IS w celu realizacji wspólnych dla obu organizacji celów strategicznych. Również islamiści operujący na Zachodzie już dawno przestali przejmować się takimi detalami, jak organizacyjna podległość względem IS lub Al-Kaidy. Najlepszym tego dowodem jest współpraca wykonawców serii styczniowych ataków z Paryża, którym powiązanie z dwiema różnymi strukturami światowego dżihadu nie przeszkodziło w zgodnym i sprawnym zrealizowaniu wspólnej operacji terrorystycznej.
Tym samym ewentualna eliminacja kalifa Ibrahima niestety niekoniecznie musi być czynnikiem, który jednoznacznie pozytywnie wpłynąłby na wojnę z kalifatem. Być może - paradoksalnie - oznaczałoby to dla całego wolnego świata jeszcze większe problemy.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.