Libia wciąż w chaosie - nadal nie udało się zapanować nad zbrojnymi milicjami
Dwa lata po upadku Muamara Kadafiego i zwycięstwie rewolucjonistów wspieranych militarnie przez NATO kolejnym rządom w Libii wciąż nie udało się zapanować nad zbrojnymi milicjami stanowiącymi faktyczną władzę w kraju, który wciąż nie podźwignął się z chaosu.
Mimo wyborów parlamentarnych przeprowadzonych w lipcu ubiegłego roku i wyłonienia rządu nowym władzom nie udało się stworzyć efektywnie funkcjonującej administracji, zreformować systemu sądownictwa, a co najważniejsze - rozbroić setek milicji zbrojnych.
Krótko po zabiciu Kadafiego w październiku 2011 roku ówczesny szef MSW Fawzi Abdelal ogłosił, że ponad 50 tys. rewolucjonistów zostało włączonych do programu zintegrowanych służb mundurowych. Kolejni ministrowie i członkowie rządu regularnie informowali o sukcesach w budowaniu libijskiej armii i wcielaniu do niej kolejnych grup byłych rebeliantów.
W praktyce jednak programy demobilizacji i rozbrojenia zakończyły się fiaskiem, a milicje stanowią prawdziwą władzę w Libii. Byłe rezydencje oraz obiekty wojskowe zostały zajęte przez rewolucjonistów. Milicje ze wschodu kraju przejęły kontrolę nad wydobyciem ropy i ograniczyły jej produkcję z 1,4 mln do kilkuset baryłek dziennie, co pogłębia kryzys gospodarczy.
Premier Ali Zidan ostrzegł, że jego rząd nie będzie w stanie wypłacać wynagrodzeń pracownikom sektora publicznego i będzie musiał sięgnąć po pożyczki, jeśli milicje nie przerwą okupacji pól naftowych i portów, co blokuje eksport ropy. Kilka dni wcześniej w Londynie premier rozmawiał z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Williamem Hague'iem i sekretarzem stanu USA Johnem Kerrym o możliwych scenariuszach rozwiązania kryzysu i potencjalnym wsparciu dla Libii.
Christopher Stephen, korespondent brytyjskiego dziennika "Guardian" w Libii sugeruje, że w Trypolisie działają obecnie dwie armie. Grupy te w pewnym stopniu odzwierciedlają układ sił w libijskim parlamencie, w którym ścierają się dwie wizje państwa: laicka oraz religijna, lansowana przez partie powiązane z Bractwem Muzułmańskim.
W zeszłym tygodniu rząd po raz kolejny postawił milicjom ultimatum: jeżeli do grudnia nie przyłączą się do narodowych sił zbrojnych, nie będą otrzymywały wynagrodzenia. Dziś większość byłych rewolucjonistów jest wciąż na liście płac ministerstwa obrony narodowej.
Nie wiadomo jednak, czy apel rządu zostanie potraktowany poważnie. Już w czerwcu, gdy w Trypolisie przez dwa dni trwały walki między milicjami, libijski parlament zatwierdził prawo, na podstawie którego wszystkie zbrojne formacje - łącznie około tysiąca grup paramilitarnych - powinny opuścić stolicę. Tak się jednak nie stało.
Hanan Salah z organizacji obrony praw człowieka Human Rights Watch przypomina, że w czerwcu przynajmniej 32 osoby zostały zabite w Bengazi, kiedy protestujący starli się z członkami jednej z najsilniejszych milicji na wschodzie kraju. - Do dziś nie zostało wszczęte w tej sprawie żadne śledztwo i nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności - mówi Salah.
Niespełna dwa tygodnie temu w Trypolisie zginęły 43 osoby, a 450 zostało rannych, kiedy islamistyczne milicje z portowej Misraty, stacjonujące w mieście od lipca, otworzyły ogień do tłumu demonstrującego przeciwko ich obecności w stolicy.
Kolejne dni przyniosły dalsze starcia. W poniedziałek w mieście Bengazi na zachodzie kraju w wyniku wymiany ognia między jednostką specjalną armii a islamistyczną milicją Ansar al-Szaria zginęło kilkanaście osób, a wiele zostało rannych. Według ekspertów Ansar al-Szaria to niewielka grupa islamskich radykałów działających głównie na wschodzie Libii. Jej członkowie są oskarżeni o przeprowadzenie w 2012 roku ataku na amerykański konsulat w Bengazi. Zginął wtedy ambasador USA.
W środę wybuchła nowa fala starć: odgłosy strzelaniny słychać było w nocy i nad ranem w różnych częściach Bengazi. Armia ostrzegła, że będzie ostrzeliwała z powietrza wszelkie podejrzane pojazdy próbujące przedostać się do miasta. Bengazi zamieniło się w miasto duchów: sklepy zostały zamknięte, ustał niemal całkowicie ruch samochodowy, słychać było jedynie odgłosy rządowych helikopterów patrolujących miasto w obawie przed kontratakiem islamistów.
Hanan Salah uważa, że pozbawienie libijskich milicji roli, jaką odgrywały przez długi czas, nie rozwiąże problemu. Potrzebny jest bardziej kompleksowy plan demobilizacji i rozbrojenia - zarówno bojowników, jak i licznych magazynów amunicji i broni znajdujących się w całym kraju.