Libia po Kadafim - chcieli "wolnego kraju", wpadną w odmęty chaosu?
Jeszcze rok temu Libia była w wirze rewolty przeciwko Muammarowi Kadafiemu. Choć został on obalony, krajowi nadal grozi stoczenie się w odmęty chaosu. Islamscy fanatycy atakują "niemoralne" koedukacyjne szkoły czy salony kosmetyczne, niszczone są chrześcijańskie cmentarze z czasów II wojny światowej, gdzie spoczywają także Polacy. W stolicy kraju grasują zbrojne milicje, które nie zawahały się zaatakować lotniska, licząc na haracz. Tymczasem pustynne południe przejmują we władanie bojownicy Al-Kaidy. Na tym tle zaskakująco spokojnie dobyły się ostatnie wybory. Czy to jednak wystarczy, by Libia dźwignęła się z gruzów krwawej wojny domowej? - analizuje dla Wirtualnej Polski Tomasz Otłowski.
23.07.2012 13:02
Libia ponownie, tak jak półtora roku temu, zaskoczyła świat. Wtedy niespodzianką była skala masowych wystąpień, a później zbrojnej rewolty przeciwko reżimowi, który wydawał się wieczny i niewzruszalny niczym piaski Wielkiej Pustyni Libijskiej. Dziś Libijczycy zaskakują z jednej strony sprawnym i względnie spokojnym przebiegiem wyborów parlamentarnych, z drugiej zaś przemyślnym skonstruowaniem ordynacji wyborczej (mającej zapobiec zdominowaniu nowo wybranego parlamentu przez jedną partię czy wręcz opcję ideologiczno-polityczną). Niespotykany jest również, jak nigdzie wcześniej w krajach objętych Arabską Wiosną, rozkład poparcia społecznego w wyborach.
Wybory do libijskiego Zgromadzenia Narodowego - pierwsze powszechne, demokratyczne głosowanie w tym kraju od momentu obalenia reżimu Muammara Kadafiego - miały też swą symboliczną, historyczną wymowę. Dokładnie 60 lat temu odbyły się w Libii pierwsze w historii tego kraju (i jak się potem okazało także ostatnie na ponad pół wieku) wolne wybory powszechne do parlamentu.
Zmiana zasad
W tym roku Libijczycy mieli pierwotnie wybrać 200 członków Konstytuanty - organu pozbawionego kompetencji ustawodawczych, a wyłonionego w celu opracowania i przyjęcia projektu nowej, demokratycznej konstytucji Wolnej Libii. W ostatniej chwili, dosłownie w przeddzień głosowania (5 lipca), Tymczasowa Rada Narodowa (TRN) zdecydowała o zmianie koncepcji wyborów i wyłonieniu w nich nowego organu ustawodawczego państwa. Nie brak już głosów, że była to celowa taktyka TRN, która chciała w ten sposób pomieszać szyki islamistom i dokonać swoistego, subtelnego coup d’etat, zapobiegając tym samym powtórce scenariusza tunezyjskiego i egipskiego, gdzie w naprawdę wolnych wyborach parlamentarnych czy prezydenckich islamiści niemalże "wzięli wszystko".
Niemal połowa z przydzielonych listom partyjnym 80 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym przypadło liberalnemu, świeckiemu Sojuszowi Sił Narodowych Mahmuda Dżibrila, obecnego premiera rządu tymczasowego. Zaskakująco słabo w tej "partyjnej puli" libijskich wyborów wypadli islamiści (zarówno Bracia Muzułmanie, jak i salafici). Uzyskali 17 miejsc - wynik znacznie poniżej oczekiwań (bazowanych na porównawczo traktowanych rezultatach elekcji w Tunezji i Egipcie). Ale istnieją obawy, że islamscy radykałowie znacznie poprawią swój ostateczny wynik, zdobywając sporo miejsc w głosowaniu na kandydatów niezależnych (dla których przeznaczono 120 miejsc w Zgromadzeniu).
Wyniki libijskich wyborów pokazują, że Libijczycy kierowali się w swych decyzjach politycznych nieco innymi kryteriami niż Tunezyjczycy czy Egipcjanie. Większe znaczenie - niż kwestie światopoglądowe, religijne czy ideologiczne - miały w Libii aspekty plemienne, klanowe, a także odnoszące się do różnic regionalnych w kraju (głównie wschód-zachód). Ta specyfika wyraźnie odróżnia Libię od innych uczestników Arabskiej Wiosny, przeprowadzających u siebie wolne wybory powszechne. Wydaje się tym samym, że Libia okaże się - całkiem niespodziewanie - krajem, w którym radykalny islam nie zyska poparcia na miarę tego, jakie dostał w nominalnie znacznie bardziej "liberalnej" i prozachodniej Tunezji, a także Egipcie, z jego mocno zróżnicowanym wyznaniowo i światopoglądowo społeczeństwem.
"Niemoralne" salony kosmetyczne
Rysująca się w Libii nowa rzeczywistość polityczna nie oznacza oczywiście, że zwolennicy dominacji radykalnej wersji islamu w życiu społecznym i publicznym znajdą się w tym kraju na marginesie. Wręcz przeciwnie, można już teraz szacować ich obecność w libijskim parlamencie na ok. 30-40 proc., co nie pozwala przejść obojętnie nad ich planami programowymi i przyszłą aktywnością. Tym bardziej, że islamscy ekstremiści w Libii wciąż dysponują realną, liczącą się siłą militarną, a w wielu, zwłaszcza odległych, regionach kraju (głównie na wschodzie, w Cyrenajce) pod ich kontrolą znajdują się całe wsie i osady. Czynnik ten wyraźnie odróżnia sytuację w Libii od tego, z czym mamy do czynienia w Tunezji czy w Egipcie. Islamiści libijscy nie próżnują przy tym i już podejmują intensywne wysiłki na rzecz wdrożenia swych strategicznych celów. W gorącym okresie przedwyborczym we wschodniej Libii miało miejsce co najmniej kilkanaście dużych ataków i zamachów terrorystycznych, m.in. na siedzibę Międzynarodowego Czerwonego
Krzyża (dwukrotnie), szkoły koedukacyjne, salony kosmetyczne czy obiekty kultu uznawane przez islamskich fanatyków za godzące w "prawdziwy islam".
W ramach tego ostatniego aspektu operacyjnej działalności islamistów najbardziej cierpią liczni w Libii wyznawcy sufizmu, umiarkowanej islamskiej szkoły teologiczno-filozoficznej, postrzeganej przez radykałów jako heretycka. Coraz częściej obiektem prześladowań religijnych stają się też nieliczni w Libii chrześcijanie, a kojarzące się z tą religią obiekty są niszczone i bezczeszczone. Islamiści nie oszczędzają nawet cmentarzy wojennych z okresu II wojny światowej, na których spoczywają alianccy (w tym również polscy), niemieccy oraz włoscy żołnierze polegli w walkach w Afryce Północnej.
Pustynna Al-Kaida
W kontekście aktywności w Libii islamistów niepokoi też fakt silnej obecności struktur Al-Kaidy Islamskiego Maghrebu (AQIM). Grupa ta otwarcie już dąży do przekształcenia południowo-wschodnich, odludnych rejonów kraju w swe regionalne dominium. Tym samym relatywnie niewielki poziom reprezentacji politycznej islamistów w libijskim Zgromadzeniu Narodowym nie może uspokajać obaw o przyszły obrót wydarzeń w tym kraju.
Czytaj więcej:Maghreb i Sahel - afrykańskie bastiony Al-Kaidy.
To, że wybory odbyły się w miarę spokojnie i bez większych problemów organizacyjnych, a także zakończyły pomyślnym (z perspektywy Zachodu) wynikiem, nie powinno przysłaniać generalnie trudnej sytuacji wewnętrznej w Libii. Oprócz wspomnianych już ekscesów ze strony islamistycznych bojówek i grup terrorystycznych w Cyrenajce, aktualna rzeczywistość w Libii to również trudności z rozbrojeniem paramilitarnych milicji plemiennych, szczególnie tych wciąż okupujących znaczne części Trypolisu i innych większych miast.
Nie dalej niż na początku czerwca ok. 200 członków jednej z takich formacji, "Brygad Al-Awfea", na krótko zajęło międzynarodowe lotnisko w stolicy kraju, m.in. dzięki wsparciu.. własnych czołgów i transporterów opancerzonych. Powodem takiego kroku była najpewniej chęć kontrolowania rosnącego ruchu towarowego na lotnisku (czytaj: pobierania haraczu od importerów). Port lotniczy odblokowano po wielodniowych ciężkich walkach, jakich Trypolis - co chwilę przecież wstrząsany starciami między poszczególnymi milicjami - nie widział od chwili wyzwolenia z rąk zwolenników reżimu rok temu.
A przecież incydent ten był tylko jednym z wielu podobnych, jakie niemal codziennie mają miejsce w Libii. Świat dowiedział się zaś o nim jedynie dzięki temu, że chodziło o główny międzynarodowy port lotniczy w kraju, zamknięty na czas walk. To, co dzieje się w pustynnym, odludnym libijskim interiorze, gdzie od wielu miesięcy toczy się brutalna walka o kontrolę nad szlakami przemytniczymi, czy też w odległych rejonach Cyrenajki, pozostaje poza zasięgiem wiedzy i zainteresowania zachodnich mediów.
Tymczasem to właśnie tam, a nie przy urnach wyborczych czy w dużych miastach w pasie wybrzeża, może wykuwać się dziś przyszłość Libii. Bezpieczeństwo odległych, bezludnych terenów południowej Libii wystawiane jest notorycznie na szwank przez narastającą aktywność islamskich ekstremistów z AQIM, środkowo- i wschodnioafrykańskich gangów przemytniczych oraz różnej maści"pogrobowców" dawnego libijskiego reżimu (na czele z wojowniczymi Tuaregami).
Misterny układ polityczny
Rząd w Trypolisie nie ma póki co szans na ustabilizowanie sytuacji na południu, nie wspominając już nawet o sprawowaniu efektywnej kontroli nad granicami kraju. Upadek reżimu Kadafiego zburzył budowany przez dekady na południu kraju misterny układ polityczny, utkany z szeregu wzajemnie krzyżujących się interesów, nieformalnych porozumień i paktów z poszczególnymi plemionami oraz klanami.
Trypolis miał w ten sposób chronione granice na południu, a miejscowe społeczności zapewniony spokój ze strony władz i gwarancję swobody prowadzenia odwiecznego przemytniczego procederu. Rewolucja i późniejszy chaos wytworzyły tam próżnię, którą obecnie każdy lokalny gracz usiłuje zapełnić według własnego uznania. Nowe władze też próbują włączyć się do tej gry - pół roku temu wysłały na południe kilka podległych sobie silnych milicji. Niestety, ludzie ci - nie znający miejscowej subtelnej specyfiki - na niewiele się zdali i anarchia w libijskim interiorze kwitnie dalej w najlepsze. Sytuacja w Libii to także wciąż żywe napięcia etniczne, zwłaszcza między stanowiącymi większość Arabami a Berberami i Tuaregami. Szczególnie ci ostatni, jako zdeklarowani sprzymierzeńcy Kadafiego walczący za jego reżim do samego końca, są dzisiaj w wolnej Libii obiektem otwartych prześladowań i represji. Nic dziwnego, że wielu Tuaregów uciekło z kraju, głównie do Algierii i Nigru, skąd część z nich przedostała się do Mali, gdzie
przyczynili się do wywołania sporego zamętu politycznego.
Czytaj więcej: Tuaregowie podbili połowę Mali - żądają własnego państwa.
Berberowie z kolei, choć od początku rebelii walczyli przeciwko Kadafiemu i walnie przyczynili się do jego obalenia, obecnie stają pod pręgierzem większości jako ci, którzy ośmielili się niemal samodzielnie wyzwolić "arabski" Trypolis. Faktem jest jednak, że berberyjskie milicje są dziś wyjątkowo niechętne do opuszczenia zajętego rok temu miasta.
Jakby tego było mało, na południu Libii - gdzie wciąż jeszcze panuje rewolucyjny chaos - głowę podnoszą rdzennie afrykańskie plemiona murzyńskie, ośmielone słabością władzy centralnej i chcące powetować sobie dekady prześladowań ze strony arabskiej większości. Najgorsza sytuacja w tym względzie panuje w największym mieście południowej Libii, oazie Kufra, gdzie walki między Arabami a lokalnym plemieniem Tubu pochłonęły w ciągu ostatnich dwóch miesięcy już kilkaset ofiar.
Ropa i broń
Utrzymujące się w Libii problemy z zapewnieniem przez nowe władze bezpieczeństwa i porządku publicznego, z odzyskaniem tysięcy sztuk broni zrabowanej ze składów wojskowych w toku rewolucji czy wreszcie z rozwiązaniem formacji paramilitarnych mają już też konkretne i wyraźnie odczuwalne konsekwencje ekonomiczne. Aktualny poziom wydobycia ropy naftowej (ok. 300 tys. baryłek dziennie) - głównego źródła dochodów Libii - utrzymuje się na poziomie 50 proc. przedwojennych, nominalnych zdolności produkcyjnych.
Tak jak się obawiano, poszczególne milicje i ugrupowania coraz częściej wykorzystują elementy infrastruktury petrochemicznej kraju jako kartę przetargową w swych rozgrywkach z władzami lub pomiędzy sobą. Tylko w ostatnim miesiącu kilkukrotnie powodowało to wielodniowe przerwy w funkcjonowaniu największych libijskich instalacji naftowych (portów i rafinerii). Co gorsza, nasileniu uległy również ataki na zachodnich pracowników kontraktowych, od ponad pół roku usiłujących postawić na nogi zniszczony podczas rewolucji libijski przemysł naftowy.
Poziom ryzyka dla zagranicznych pracowników wzrósł tak znacząco, że w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybory ewakuowano czasowo z Libii tysiące "kontraktowców". Tymczasem bezpieczeństwo instalacji naftowych i pracujących tam ludzi to być albo nie być dla nowych władz i przyszłości całego kraju. Bez szybkiego zwiększenia eksportu ropy naftowej nowy rząd w Trypolisie nie będzie mieć dostatecznych środków finansowych na pokrycie kosztów odbudowy i modernizacji zniszczonego kraju, a także na wydatki z budżetu państwa. To zaś zaostrzy sytuację społeczną i nasili negatywne trendy, już teraz rysujące się na horyzoncie.
Jaka przyszłość czeka więc Libię? Zapewne to właśnie najbliższe kilka-kilkanaście miesięcy zdecyduje, czy kraj ten pójdzie drogą stopniowego, mozolnego rozwoju, dźwigając się z gruzów krwawej wojny domowej i wcześniejszych dekad zacofania, czy też przeciwnie, stoczy się w odmęty chaosu i "somalizacji". Jak na razie, żaden scenariusz nie jest jeszcze przesądzony i wszystko zależy w główniej mierze od samych Libijczyków. Wydaje się jednak, że świat - a zwłaszcza Zachód, który tak skwapliwie ruszył w zeszłym roku na pomoc libijskiej rewolucji - powinien obecnie zdwoić wysiłki na rzecz wsparcia przemian i stabilizacji w Libii.
Tomasz Otłowski, dla Wirtualnej Polski