Libia: mieszkańcy Tawargi, miasta widma, czekają na powrót do domu
W Libii ponad 30 tysięcy osób rozpoczęło nowy rok w obozach dla wysiedleńców. Wśród nich - dawni mieszkańcy miasta Tawarga, oskarżeni o walkę u boku Kadafiego i zbrodnie wojenne, którzy wciąż nie mogą wrócić do swoich domów.
10.01.2013 | aktual.: 10.01.2013 12:28
Największym bogactwem okolic Tawargi, położonej na północnym zachodzie Libii, około 40 km od portowej Misraty, jest niezwykle żyzna ziemia. Przed rewolucją w 2011 r., w wyniku której obalony został reżim Muammara Kadafiego, region ten był znany z upraw drzew palmowych i daktyli oraz hodowli zwierząt.
Jego mieszkańcy to czarnoskórzy potomkowie niewolników z Afryki, i choć wielu z nich pracowało w pobliskiej Misracie, relacje pomiędzy sąsiadami były pełne wzajemnych uprzedzeń.
Miasto widmo
Dziś Tawarga to miasto widmo, ograbione i całkowicie wyludnione, w którym jedynie ruiny spalonych i zbombardowanych budynków oraz wałęsające się bezpańskie psy przypominają o wydarzeniach, które rozegrały się tam latem 2011 roku.
Wówczas w tym mieście, usytuowanym na drodze do Syrty, lojalnej wobec reżimu, stacjonowały wojska Kadafiego. Podczas wojny domowej Tawarga została wykorzystana jako baza wojskowa, z której ostrzeliwano Misratę. W toczących się ponad dwa i pół miesiąca brutalnych walkach o kontrolę nad miastem życie straciło około tysiąca osób.
Po ogłoszeniu zwycięstwa nad siłami rządowymi milicje z Misraty oskarżyły ludność Tawargi o współdziałanie z wojskami Kadafiego i zbrodnie wojenne, w tym liczne gwałty na miejscowych kobietach. Wkrótce rozpoczęły się prześladowania, samosądy oraz aresztowania podejrzanych o wsparcie sił obalonego reżimu.
Według świadków tych wydarzeń mieszkańcy, którzy wcześniej nie opuścili Tawargi, zostali z niej wygnani po wkroczeniu do miasta rewolucjonistów.
- Kiedy przyjechali rebelianci z Misraty, wszędzie słychać było strzały z karabinów i krzyki ludzi. Mój starszy brat został zatrzymany, a kiedy przestraszony próbował zbiec, został zastrzelony na oczach naszej matki - opowiada 22-letni mieszkaniec ośrodka dla wypędzonych w Bengazi.
Exodus tysięcy mieszkańców
Mohamed pamięta dzień, w którym uciekł z Tawargi. - Trwało ostrzeliwanie miasta. Stacjonujący w nim żołnierze powiedzieli nam, że powinniśmy uciekać, bo nie jest bezpiecznie. Wyruszyliśmy jako jedna grupa, a były nas tysiące. Wkrótce zrozumieliśmy, że natychmiastowy powrót będzie niemożliwy, więc rozproszyliśmy się w różnych kierunkach. Niektórzy podążyli na południe lub do Trypolisu, ja przyłączyłem się do grupy udającej się do regionu al-Dżufra - relacjonuje.
Uchodźcy przebyli pieszo ponad 70 kilometrów, licząc na znalezienie schronienia. Po około miesiącu okazało się, że również w tym regionie nie są bezpieczni. Wówczas z pomocą przyszli im rewolucjoniści z Adżdabii, oferując eskortę do Bengazi.
Według przedstawicieli oenzetowskiej agendy ds. uchodźców UNHCR w tym mieście, pierwsza fala uciekinierów przybyła do Bengazi w październiku 2011 r. Obóz, który zorganizowano około 50 km od centrum, rozrastał się jednak bardzo szybko i wkrótce trzeba było utworzyć kolejne. W sumie ponad 30 tysięcy osób zostało rozlokowanych w ośrodkach na terenie całej Libii. Obozy dla wysiedlonych powstały w Trypolisie, Bengazi i Tarhunie. Wielu wynajęło mieszkania lub zamieszkało z rodzinami w innych miastach.
Aresztowania i porwania wciąż jednak trwały. Ludzie znikali z obozów i swoich domów. Mogli być zatrzymywani niemal w każdym miejscu: na ulicach, w bankach czy też na lotnisku. Organizacje broniące praw człowieka wielokrotnie informowały opinię publiczną o torturach, jakim byli poddawani mieszkańcy Tawargi w libijskich więzieniach.
40-letni mężczyzna powiedział, że pod koniec października 2011 r. uzbrojone milicje aresztowały na terenie ośrodka w Bengazi 12 osób. - Mieli listę nazwisk i odczytywali je po kolei. Następnie pytali administrację o to, kto jeszcze walczył po stronie Kadafiego - opowiadał. Tego dnia zatrzymano dwóch jego synów, bez podania powodu.
Krew za krew
Według oceny zawartej w raporcie międzynarodowej komisji powołanej przez Radę Praw Człowieka ONZ na temat sytuacji w Libii, z marca 2012 r., oddziały Kadafiego dopuściły się zbrodni wojennych. Ale komisja wskazuje też, że systematyczne działania milicji z Misraty, które porywały, zabijały i torturowały mieszkańców Tawargi oraz niszczyły miasto, miały na celu zniszczenie całej społeczności miasta i noszą znamiona zbrodni przeciwko ludzkości.
Od ponad roku mieszkańcy Tawargi czekają na zmianę klimatu politycznego i rozwiązanie problemu. - Na początku odmawiali nawet posyłania dzieci do szkoły, licząc, że to krótki okres przejściowy. Teraz wiedzą, że prawdopodobnie na powrót do domu będą jeszcze musieli czekać bardzo długo - powiedziała przedstawicielka UNHCR.
- Nawet jeśli w Kongresie ustalimy, że uchodźcy z Tawargi mają prawo wrócić do miasta, to kto będzie odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo? - pyta deputowany Kongresu Narodowego z Misraty, Hasan Al-Amin. - Libia nie ma jednolitej armii ani policji, od zera budowane są wszystkie instytucje, trzeba się do takiego kroku dobrze przygotować. W Misracie natomiast nie ma nawet jednej władzy, z którą można byłoby prowadzić negocjacje - wskazuje.
Słabe państwo
Deputowany wybrany do Kongresu głosami mieszkańców Tawargi, Mare Rhil, potwierdza, że sprawa jest skomplikowana, bo struktury państwa są rzeczywiście bardzo słabe, szczególnie wymiar sprawiedliwości.
- Stworzyliśmy projekt, który zakłada powołanie trybunału ds. domniemanych zbrodni ludności Tawargi wobec Misraty, jednak podstawą wszczęcia postępowania przed tym trybunałem będzie wniesienie do prokuratury oficjalnej skargi, czego Misrata dotychczas nie zrobiła - wyjaśnia.
Rhil uważa, że osoby, wobec których nie są wysuwane oskarżenia o charakterze kryminalnym, powinny jednak mieć możliwość powrotu do swoich domów oraz korzystania ze skutecznej ochrony państwa. Na pytanie, co z przebywającymi w aresztach, Rhil odpowiada: - Obecnie państwo nie sprawuje kontroli nad więzieniami. Rozwiązanie tego problemu będzie długim i bolesnym procesem.
Na ławeczce siedzi 84-letni mężczyzna; w obozie dla wysiedlonych w Bengazi mieszka od września 2011 r., ma dwie żony, którymi musi się opiekować. - Jestem farmerem. Miałem 900 drzew palmowych i oliwnych. Całe życie ciężko pracowałem, troszcząc się o moją ziemię. Żyliśmy skromnie, ale byliśmy szczęśliwi. Nie wiem, co z nami będzie, naprawdę nie wiem - mówi z obawą.