PublicystykaLewica współwinna wygranej PiS? Rafał Woś: wy jednak nic nie zrozumieliście!

Lewica współwinna wygranej PiS? Rafał Woś: wy jednak nic nie zrozumieliście!

Byliśmy głupi! - bił się w piersi jeszcze nie tak dawno temu Marcin Król. Dziś po tamtej samokrytycznej atmosferze nie ma już jednak śladu. Przeważająca część establishmentu III RP znów nie ma sobie nic do zarzucenia. A ich zdaniem PiS spadł nam z kosmosu - pisze Rafał Woś dla Wirtualnej Polski.

Lewica współwinna wygranej PiS? Rafał Woś: wy jednak nic nie zrozumieliście!
Źródło zdjęć: © Eastnews | Andrzej Iwanczuk/REPORTER
Rafał Woś

Dobrze to już było! Kiedy? Oczywiście za Kwaśniewskiego! - te słowa wygłosił w sobotę nie kto inny, jak... Aleksander Kwaśniewski. Były prezydent mówił to niby pół żartem. Ale dobrze wyczuł nastroje sali, która nagrodziła go gromkimi oklaskami. Audytorium było oczywiście specyficzne. Rzecz miała miejsce przy okazji otwarcia I Kongresu Progresywnych Organizacji Pozarządowych. Które to tajemnicze przedsięwzięcie okazało się po bliższym spojrzeniu mieszanką "starego SLD" (miejsca w pierwszych rządach zajęli Sławomir Wiatr, Longin Pastusiak, Robert Kwiatkowski czy Ryszard Kalisz)
. Oraz kilku młodszych pogrobowców nieudanego projektu Zjednoczonej Lewicy.

Problem w tym, że słuchając Kwaśniewskiego można było odnieść wrażenie, że polityczna lewica ma się w Polsce świetnie. A jej największe zmartwienie polega na tym, że w trakcie minionego 27-lecia... osiągnęła zbyt wiele. Więc się ludziom trochę opatrzyła. To znudzenie wykorzystali zaś "populiści" i zaczęli ów "wielki sukces" polskiej lewicy demontować. Ta ocena sformułowana przez byłego prezydenta była nie tylko samochwalcza, lecz również zwyczajnie nieprawdziwa. Zabrakło w niej bowiem tak wielu elementów otaczającej nas rzeczywistości, że aż postanowiłem je ponumerować.

Punkt pierwszy to neoliberalizm. Ten pojawiał się kilkakrotnie. Szkoda tylko, że Aleksander Kwaśniewski nie dostrzegł, iż to on i jego partia byli tegoż neoliberalizmu największymi budowniczymi. Bo przecież to nie Leszek Balcerowicz doprowadził do uśmieciowienia i prekaryzacji polskiego rynku pracy. Tylko SLDowski superminister Jerzy Hausner! A de facto liniowy i maksymalnie regresywny podatek otwierający na dodatek drogę do plagi sztucznego samozatrudnienia to z kolei dzieło innego "socjaldemokraty" - Grzegorza Kołodki. Dodajmy jeszcze do tego niechęć SLD do podatków majątkowych i kapitałowych, a dostaniemy prawdziwego winowajcę wielu dzisiejszych problemów z polską gospodarką.

Wszystkie te zjawiska nie zdarzyły się postkomunistom tak po prostu. Tylko były elementem pewnego kluczowego wyboru. I to jest punkt drugi. Bo SLDowska "lewica" stanęła po roku 1989 zdecydowanie po stronie zwycięzców transformacji. Do przegranych odwołując się tylko w czasie kampanii wyborczej. A i to nie zawsze. SLD wolało więc rozwijać czerwony dywan przed biznesem zaniedbując pracownika. Wspierając przy okazji przekonanie, że skoro ktoś odniósł komercyjny sukces to znaczy, że widocznie jest lepszy, bardziej pracowity albo przewidujący. Taka lewica wspierała więc dokładnie to przed czym powinna była się bronić i co należało w życiu publicznym tępić.

Po trzecie lewicy Kwaśniewskiego i Millera ani przez myśl nie przeszło, że to właśnie ich zadaniem było szukanie alternatywnego podejścia do takich zjawisk jak globalizacja. Okej, był to czas, kiedy nawet zachodnioeuropejska socjaldemokracja (tzw. koncepcja trzeciej drogi Blaira i Schrodera) miała z globalizacją olbrzymi problem. To znaczy zbyt łatwo uwierzyła w neoliberalny dogmat, że jak liberalizacja międzynarodowego handlu się zatrzyma to czeka nas nowa światowa wojna albo coś jeszcze gorszego. Nasi "lewicowcy" byli jednak na tym polu jednak wyjątkowo bezrefleksyjni. I do dziś wręcz domagają się odznaczeń za wyjątkową gorliwość we wprowadzaniu u nas w życie tzw. konsensu waszyngtońskiego. A więc wyjątkowo szkodliwego zestawu rad (zdereguluj, sprywatyzuj, obetnij wydatki...), którymi karmiono nas przez całe minione ćwierćwiecze. Podlewając to jeszcze sosem technokratyzacji polityki gospodarczej.

Po czwarte wreszcie to postkomuniści jako pierwsi dokonali autentycznego skoku na państwo. Tworząc swym niepohamowaniem w jego zawłaszczaniu precedens z którego korzystali potem wszyscy kolejni rządzący: najpierw PO i PSL, a od jesieni również Prawo i Sprawiedliwość.

Słuchanie Kwaśniewskiego było również rodzajem interesującego politycznego deja vu. Do złudzenia przypominało bowiem argumentację wysuwaną od kilku miesięcy przez nowych liderów Platformy Obywatelskiej z Grzegorzem Schetyną na czele. Bo wygląda na to, że tam też samorefleksja (jeśli w ogóle zachodzi) ogranicza się w zasadzie do wytykania sobie przez zwaśnione strony koterię błędów w sferze technologii politycznej. Czyli że na przykład Kopacz wypadała blado w mediach, a Komorowski za późno wziął się do kampanijnej roboty. Przy tym ani słowa o meritum. Czyli o:

Po pierwsze, błędnej filozofii dużych platformerskich reform państwa. Która doprowadziła do rozpanoszenia się logiki rynkowej tam, gdzie być jej nie powinno (szpitale, szkolnictwo wyższe, outsourcing usług publicznych). Albo jeszcze bardziej zderegulowała i tak już do bólu elastyczny rynek pracy w Polsce (tzw. deregulacja ministra Jarosława Gowina)

Po drugie, o zbyt późnym rozpoczęciu walki z patologiami rynku pracy i systemu podatkowego (zmierzył się z nimi w zasadzie dopiero rząd Ewy Kopacz)
. Co sprawiło, że na słuszne skądinąd postulaty nie starczyło już Platformie czasu.

Po trzecie, o zawłaszczaniu przez liberałów instytucji państwa (choć często w "białych rękawiczkach"). Oraz o cynicznym wykorzystywaniu strachu części elektoratu przed PiS-em, co Platformę niesamowicie rozleniwiło i zdemoralizowało.

Czy wreszcie po czwarte, o niedostrzeganiu całego szeregu problemów społecznych powstałych na tle nierównomiernego i niesprawiedliwego podziału owoców transformacji. Które nie zniknęły nawet wówczas, gdy establishment III RP ogłosił, iż minione 27 lat to najlepszy dla Polski czas od... epoki jagiellońskiej.

PostSLD i PostPlatformę prócz braku autorefleksji łączy dziś jeszcze jedno. I jedni i drudzy zdecydowanie najbardziej wolą koncentrować się na straszeniu PiS-em. Tak, jakby wciąż nie zdawali sobie sprawę, że to nie PiS im władzę zabrał. Tylko, że to oni Kaczyńskiemu tę władzę podali na tacy. To wszystko razem sprawia więc, że w szeregach opozycji najciekawsze i najbardziej inspirujące rzeczy dzieją się dziś poza dawnymi partiami (czy też ich prostymi kontynuacjami), a przynajmniej pomimo ich. A więc po stronie KOD-u i Razem (poza parlamentem) oraz w ruchu Kukiza (w Sejmie). Ale tego dawni prominenci w stylu Kwaśniewskiego czy Schetyny zdają się zupełnie nie rozumieć. Podobnie jak spora część opinii publicznej tęskniącej za przedPiSowskim status quo. Bo oni zdaje się wciąż niczego nie zrozumieli.

Rafał Woś dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (366)