Lepiej jest nie wiedzieć - felieton WP
Okazało się kilka dni temu, że zapowiadane zmniejszenie liczby prezydenckich rezydencji to tylko takie gadanie. Prezydent Lech Kaczyński przyznał, że w czasie kampanii wyborczej mówił co prawda o tym, ale - jak wytłumaczył - nie znał wtedy historii pałacyku w Wiśle. A kiedy dowiedział się, że pałacyk jest prezentem Ślązaków dla prezydenta Mościckiego, zrozumiał, że pozbyć się takiego daru nie sposób. Ta sytuacja może rzucać nowe światło na kilka niedawnych wydarzeń w naszym kraju.
24.05.2006 | aktual.: 24.05.2006 09:45
Oczywiście nie jest żadnym problemem to, że prezydent wycofuje się ze swoich wyborczych obietnic. Nie po raz pierwszy i nie ostatni. Przyzwyczailiśmy się do tego – nie on pierwszy i nie najpilniejszy w odkładaniu wyborczej kiełbasy do swojej spiżarni. Chodzi raczej o fakt, że prezydent, który taką rolę przykłada do historii i patriotyzmu, prezydent, który wielokrotnie dawał do zrozumienia, jak blisko mu ideologicznie do sanacyjnego obozu piłsudczyków NIE ZNAŁ historii pałacyku podarowanego Mościckiemu. Dodatkowo szokujący jest fakt, że prezydent z tytułem profesorskim wypowiadał się publicznie na jakiś temat, nie znając podstawowych faktów związanych z tym tematem.
Oczywiście ciężko porównywać tę drobną wpadkę z różnymi kwasami z poprzedniej kadencji. Casus pałacyku w Wiśle to zdecydowanie mniejszy kaliber niż casus golenia w Charkowie. Nie o to też chodzi, aby tu komuś wytykać jakiś brak wykształcenia historycznego. Tym bardziej, jeżeli ktoś do tych luk w wiedzy się przyznaje i je uzupełnia. A do tego dba, wraz ze swoim zapleczem politycznym, by podobne luki nie powtórzyły się w przyszłości.
Bo w końcu prezydent Lech Kaczyński kształcił się w peerelowskiej szkole, w której o Mościckim bąknęli jakieś dwa zdania i to nie najlepsze. Teraz się to zmieni i patriotyczna edukacja nie pozostawi wątpliwości co do tego, do kogo należał pałacyk w Wiśle. Być może nawet dzieci będą uczyć się piosenek, które 70 lat temu ich dziadkowie i babcie śpiewały na cześć ówczesnego prezydenta.
Jest tylko jedna luka w tym pięknym planie. Otóż obecny minister edukacji, który miałby doprowadzić do tej świetlanej i hurapatriotycznej przyszłości, wywodzi się jako żywo z obozu endeckiego. A o głębokich animozjach pomiędzy Narodową Demokracją a Sanacją wie nawet Lech Kaczyński. Wprawdzie można sobie tłumaczyć, że sanacyjna rozprawa ze zwolennikami Dmowskiego to było dawno i nieprawda, ale brat obecnego prezydenta doskonale wie, że przynależność do wrogich ugrupowań (jak na przykład Komunistyczna Partia Polski) pozostaje we krwi do siódmego pokolenia.
Ten drzemiący gdzieś konflikt może zaowocować intrygującymi debatami przy tworzeniu patriotycznej szkoły. Kto wie, czy nie w ten sposób należałoby tłumaczyć zwolnienie uczniów do domu w nadchodzący piątek. Przecież nawet minister Giertych nie wierzy chyba w to, że w związku z koncesjonowanymi wagarami kilkumilionowa rzesza dzieci i młodzieży uda się na plac Piłsudskiego lub choćby włączy telewizor, by obejrzeć papieską mszę. Powody wolnego dnia są na pewno ukryte gdzieś głębiej. Może akurat według programu wypadała lekcja o Berezie Kartuskiej, która wprawdzie z punktu widzenia piłsudczyków być może wydaje się darem prezydenta Mościckiego dla umęczonego anarchią narodu, ale już dla potomków endeków pachnie czymś zupełnie innym. Komu dziś jednak potrzebna wiedza na temat tego, że w tym obozie odosobnienia trzymano nie tylko komunistów i ounowców, ale także ideologicznych dziadków Romana Giertycha. Lepiej jest nie wiedzieć. Przyjemniej jest nie wiedzieć. Bezpieczniej. Wtedy i problemów mniej i mowa bardziej
miodopłynna i obietnice bardziej świetliste. I w ogóle jest pięknie.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska