Lekcja Starachowic
Akt oskarżenia przeciwko Zbigniewowi
Sobotce, Andrzejowi Jagielle i Henrykowi Długoszowi przecina
atmosferę wątpliwości, jaką wokół afery starachowickiej usiłowali
tworzyć politycy SLD - pisze w "Rzeczpospolitej" Jan Skórzyński.
Kierując sprawę do sądu, prokuratura kielecka podtrzymała wszystkie informacje, jakie na ten temat publikowane były na łamach "Rz", doprowadzając do ujawnienia - i w konsekwencji rozwikłania - jednej z najpoważniejszych afer III RP.
Według komentatora "Rz", najważniejszej z dwóch powodów. Po pierwsze, przypadek starachowicki pokazał stopień bliskości, a nawet zbratania niektórych kręgów politycznych ze światem przestępczym. Zażyłość ta była tak wielka, że posłowie SLD nie zawahali się przed narażeniem życia policjantów byleby ostrzec swoich gangsterskich przyjaciół.
Po drugie, w aferę starachowicką zamieszany był ( i tu prokuratura w pełni potwierdziła wcześniejsze informacje "Rz") wiceszef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wszystko więc wskazuje na to, człowiek odpowiedzialny za bezpieczeństwo publiczne wyżej stawiał interesy starachowickiej sitwy niż interes obywateli.
W niewiele lepszym świetle stawia polityków SLD reakcja przywódców lewicy na ujawnienie afery. Bagatelizowanie wagi sprawy, obrona partyjnych kolegów, odwlekanie oczywistych decyzji personalnych - wszystko to obserwowaliśmy przy każdym kolejnym skandalu dotykającym postkomunistycznej lewicy - stwierdza komentator.
Jego zdaniem, w sprawie starachowickiej Krzysztof Janik przekroczył jednak dotychczasową miarę. Oskarżenie o współpracę z bandytami nie wydało się bowiem szefowi MSW wystarczające, by Zbigniewa Sobotkę natychmiast odwołać ze stanowiska. Janik bronił swego zastępcy do upadłego, a później usiłował go przywrócić na stanowisko.
Dzięki alarmowi, jaki wszczęły w tej sprawie media, to się nie udało i Sobotka musiał opuścić swój ministerialny fotel. Żadnych konsekwencji nie poniósł jednak jego przełożony, który w hierarchii partyjnej nawet awansował, zostając przewodniczącym klubu sejmowego SLD. I to najbardziej pokazuje odległość, jaka dzieli polityczne obyczaje III Rzeczpospolitej od standardów europejskich - stwierdza Jan Skórzyński.