Lekarze masowo emigrują a szpitale pustoszeją
Polscy lekarze masowo wyjeżdżają do pracy za granicę. Zwolnione przez nich miejsca pozostają puste. Powód? Tylko co trzeci absolwent medycyny ma szansę na specjalizację. Dla reszty brakuje pieniędzy - opisuje "Metro".
Za trzy tygodnie adeptów medycyny czeka jeden z najważniejszych sprawdzianów w życiu. Po sześciu latach morderczych studiów i 13- miesięcznym stażu w szpitalu zdają Lekarski Egzamin Państwowy. Teoretycznie powinni po nim rozpocząć specjalizację, która da im prawo do wykonywania zawodu. Uda się to jednak tylko nielicznym.
W tym roku tylko w Warszawie z ponad 400 chętnych specjalizację zrobi zaledwie 102. Nie będzie nowych okulistów, psychiatrów, dermatologów czy kardiochirurgów, bo te specjalizacje w ogóle nie ruszyły. Jeszcze gorzej jest w Gdańsku. Tam na Akademii Medycznej miejsc dla rezydentów jest zaledwie 27. W rezultacie o jedno miejsce często walczy nawet 30 młodych lekarzy!
Skąd problem? O liczbie miejsc na specjalizacjach decyduje Ministerstwo Zdrowia. Robi to na podstawie danych z poszczególnych regionów. Tyle że zdaniem NIK odpowiedzialni za to wojewodowie nie mają pojęcia o potrzebach.
Z kolei zdaniem Konstantego Radziwiłła, szefa Naczelnej Izby Lekarskiej, chodzi o pieniądze, których jak zwykle brakuje. Szpitalom nikt nie rekompensuje kosztów poniesionych na kształcenie młodych ludzi. A trzeba pamiętać, że ci zanim się czegoś nauczą, zużyją sporo drogich materiałów. Nikt nie płaci też lekarzom, którzy poświęcają swój czas na wprowadzanie adeptów medycyny w tajniki zawodu. To powoduje, że szpitale nie palą się do tego, żeby przyjmować do siebie tłumy - mówi Radziwiłł.
Zaznacza też, że resort zdrowia, nim wyda placówce pozwolenie na kształcenie lekarzy, stawia wymagania, których większość szpitali nie jest w stanie spełnić: mogą to robić tylko kliniki z liczną obsadą profesorską.
To prawda, że nie starcza pieniędzy na to, by wykształcić wszystkich chętnych - przyznaje Paweł Trzciński, rzecznik resortu zdrowia. Jednak jest też druga strona medalu: Studenci wybierają najczęściej specjalizacje, które pozwolą im otworzyć w przyszłości prywatne gabinety, takie jak chirurgia plastyczna czy stomatologia. Na medycynę rodzinną chętnych już brak.
Jak podkreśla, sprawę mogą pogarszać wojewódzcy konsultanci. Dochodzą do nas informacje, że celowo nie zgłaszają oni zapotrzebowania na niektóre specjalizacje, w obronie interesów własnych i swoich kolegów po fachu - mówi Trzciński i zapowiada kontrole. (PAP)