Lekarz ginekolog o sytuacji Polek: "Będę je nadal popierał"
Ginekolog Janusz Rudziński przeprowadza w niemieckich szpitalach na pograniczu z Polską rocznie około tysiąca aborcji u Polek. Jest dla nich często ostatnią deską ratunku. Przyjeżdżają ze wszystkich regionów kraju.
14.02.2021 14:18
DW: Od 27 stycznia obowiązuje w Polsce orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, według którego zabieg przerwania ciąży z powodu upośledzenia lub choroby płodu nie jest zgodny z Konstytucją. W praktyce oznacza to niemal całkowity zakaz aborcji. Jak Pan ocenia tę sytuację?
Janusz Rudziński: Pomijając, że jestem lekarzem ginekologiem, to jestem przede wszystkim człowiekiem XXI wieku. Wydawało mi się, że postęp nauki, masowe wykształcenie spowodują, że ludzie będą coraz mądrzejsi. Ale, jak widać, nic na to nie wskazuje. Uważam, że popełniony został wielki błąd, bo do kwestii aborcji należy podchodzić z perspektywy biologicznej. Jeżeli z badań prenatalnych wynika, że dziecko wkrótce po narodzinach lub nieco później umrze, to nie można narażać życia i zdrowia kobiety, bo matka-natura dostatecznie ją obciążyła. Wyłącznie kobieta ponosi wszystkie konsekwencje procesu rozrodczego. Z ciążą wiążą się niejednokrotnie różne komplikacje i problemy. Jeszcze przed stu laty, kiedy kobieta zachodziła w ciążę, to kazano jej pisać testament, bo ponad 20 procent kobiet umierało przy porodzie. Teraz przy porodzie umiera osiem na 100 tysięcy kobiet. I tyle jest też komplikacji. Dlatego nie wolno kobiet ubezwłasnowolniać.
Od tygodni Polki demonstrują przeciwko decyzji TK. Czy polityka wydając takie decyzje ma prawo być sumieniem kobiet?
Doskonale wiemy, że takiego prawa nie ma. Tu chodzi wyłącznie o utrzymanie władzy. I aby to się udało obecny rząd robi wszystko, by uzyskać poparcie skrajnie konserwatywnej, prokatolickiej części polskiego społeczeństwa.
W ubiegły wtorek (9.02.2021) w Parlamencie Europejskim podczas debaty na temat aborcji polskie europosłanki podkreślały, że ciąża staje się dla Polek stanem od początku obarczonym ryzykiem i strachem. Jak z medycznego punktu widzenia wygląda przerwanie ciąży?
Aborcja jest małym, krótkim i bezpiecznym zabiegiem, który nie ma żadnego wpływu na życie czy zdrowie kobiety. Ale uczyniono z tego coś strasznego. I Polki, które decydują się na zabieg idą na niego jak na skazanie. Często po zabiegu do mnie dzwonią, bo się tak dobrze czują, że chcą się jeszcze upewnić czy aby wszystko się udało. Są bardzo niespokojne. Zapewniam je, że mam ogromne doświadczenie i wykonałem tysiące aborcji bez żadnych komplikacji.
Nie ma Pan żadnych obaw dokonując aborcji?
Ja nie jestem wyjątkiem. Zabieg aborcji należy do obowiązków ginekologa. Kiedyś w Polsce było to rzeczą normalną. I nikt nie robił z tego dramatu. To są zabiegi medyczne i ktoś je musi robić. Zdesperowane kobiety, jeśli nie chcą dziecka, znajdą różne domowe sposoby na usunięcie ciąży, często stwarzając przy tym zagrożenie dla życia. Miałem trzy lata temu przypadek z południowo-wschodniej Polski, kiedy zadzwoniła kobieta tłumacząc mi, że ma wysoką temperaturę, bo próbowała usunąć drutem niechcianą ciążę. Nie mogłem jej pomóc, tylko nakłoniłem, by udała się natychmiast do szpitala. Wszystko wskazywało na sepsę i kobieta mogła to przypłacić życiem. Takich przypadków jest więcej, tylko kobiety się do tego nie przyznają.
Wielu Pana kolegów w Polsce odmawia aborcji, powołując się na klauzulę sumienia.
To przykład zwykłego oportunizmu, wykorzystania sytuacji politycznej do robienia kariery. To oportunizm, zakłamanie i hipokryzja. Przecież ja znam polskich lekarzy, którzy tu na pograniczu prowadzą zabiegi przerwania ciąży, ale się do tego nie przyznają, bo się boją presji opinii publicznej. Pamiętam z czasów jeszcze socjalistycznych, jak Polki, które dziś są już starsze i bardziej papieskie niż sam papież, jeździły na wczasy do sanatorium wybawiły się na dancingach, miały po kilkanaście aborcji, sam je robiłem, bo nie było wtedy środków antykoncepcyjnych.
Czy nie sądzi Pan, że wyrok TK doprowadzi do wzmożonej turystyki aborcyjnej za granicę?
Trudno powiedzieć, bo zjawisko usuwania ciąży za granicą narastało w Polsce bardzo stopniowo. Nadal trzy czwarte zabiegów odbywa się jednak w kraju. Lekarze początkowo się bali, ale już zdążyli się zorganizować, stosują wszelkie możliwe środki ostrożności, i zapewniają pełną dyskrecję. Można powiedzieć, że zeszli do podziemia. Ich gabinety znajdują się niejednokrotnie w piwnicy, bo gdyby zostało wykryte, że przeprowadzają aborcje, to mogłoby się dla nich skończyć utratą prawa wykonywania zawodu.
Ile Polek zgłasza się do Pana?
Mam do pięćdziesięciu telefonów dziennie. Ja nie jestem w stanie wszystkich obsłużyć i wysyłam je do innych kolegów po polskiej czy niemieckiej stronie. A kobiety w 17-18 tygodniu ciąży wysyłam też do Holandii. Holendrzy mają duże doświadczenie i odpowiedni sprzęt. Ja sam przeprowadzam około tysiąca aborcji w roku. Ale jako emeryt zaczynam stopniowo ograniczać liczbę zabiegów. Jestem coraz starszy.
Jakie kobiety zwracają się o pomoc?
Na przykład uczennice szkół średnich w wieku od14-15 lat. Jest ich bardzo dużo. Przyjeżdża sporo osób z Warszawy: dziennikarki, aktorki, menedżerki, ale także kochanki księży, była nawet siostra zakonna z Krakowa. Jest też dużo kobiet z prowincji: z Podlasia, z Podkarpacia, w ogóle z południowo-wschodnich regionów Polski. Są wśród nich osoby, które bardzo obawiają się tego, by najbliżsi nie dowiedzieli się o zabiegu. Dlatego często upewniają się, m.in. czy parking szpitalny jest monitorowany. Chcą mieć pewność, co do stuprocentowej dyskrecji.
Czy muszą spełnić przedtem jakieś warunki?
W Niemczech aborcję można przeprowadzić do czternastego tygodnia ciąży. Na cztery dni przed zabiegiem pacjentki muszą odbyć rozmowę z psychologiem. Obecnie ze względu na pandemię są spore ułatwienia. Taką rozmowę można przeprowadzić wirtualnie, chociażby na skypie. Poza tym na 72 godziny przed zabiegiem muszą mieć zrobiony test na koronawirusa.
Jak regulowana jest kwestia zapłaty za zabieg?
Koszty za zabieg, które wynoszą około 500-600 euro, wpłacają do kasy szpitalnej. Jeśli doliczy się do tego test na COVID-19 (około 100 euro) i około 100 euro za koszty podróży, to ogółem jest to wydatek rzędu 700-800 euro.
Czy według pana demonstracje kobiet w Polsce mają szansę cokolwiek zmienić?
One są w bardzo trudnej sytuacji. Właściwie nie mają żadnych szans. Powiem jeszcze inaczej, nie widzę światła w tunelu. Walczą, bo nie mają innego wyjścia. W przeciwieństwie do Polski, w krajach demokratycznych, takich jak Niemcy, zanim zostaną podjęte jakiekolwiek ostateczne decyzje i uchwały, prowadzona jest szeroka debata publiczna, politycy przeciwnych obozów dyskutują nad rozwiązaniami. A u nas? Czy zapytano o to kobiety?
Janusz Rudziński przeprowadza w niemieckich szpitalach na pograniczu z Polską rocznie około tysiąca aborcji u Polek. Jest dla nich często ostatnią deską ratunku. Przyjeżdżają ze wszystkich regionów kraju.