Lekarka skazana za spowodowanie kalectwa 4‑latka może wykonywać zawód
Lekarka, skazana za spowodowanie ciężkiego kalectwa 4-letniego Piotrusia, może nadal wykonywać swój zawód; nie ma podstaw do przyjęcia, że zagraża to zdrowiu i życiu pacjentów - tak uznał we wtorek Sąd Okręgowy w Katowicach, przed którym toczyła się rozprawa apelacyjna sprawie tej tragedii. Przez dwa lata nie będzie mogła pracować w zawodzie natomiast druga oskarżona w tej sprawie - pielęgniarka.
Sąd okręgowy utrzymał w mocy wyroki 1,5 i jednego roku więzienia w zawieszeniu wobec obu kobiet, które odpowiadały za nieumyślne spowodowanie ciężkiego kalectwa dziecka. Sąd uchylił jednak tę część wcześniejszego orzeczenia sądu rejonowego, w którym zakazał on wykonywania lekarce zawodu na dwa lata. Wyrok jest prawomocny.
Do tragedii doszło dokładnie cztery lata temu w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. 4-letni wówczas chłopiec był operowany w związku z nieprawidłowym umiejscowieniem pęcherza moczowego. Po operacji chłopca przewieziono na oddział intensywnej terapii; miał założony cewnik do znieczulenia zewnątrzoponowego, którym do kręgosłupa podaje się środki uśmierzające ból. W wyniku pomyłki personelu do cewnika podłączono niewłaściwą kroplówkę i do kręgosłupa chłopca wtłoczono ok. 1,5 litra płynu. Dziecko zostało sparaliżowane od odcinka piersiowego w dół.
W październiku ubiegłego roku katowicki sąd rejonowy skazał lekarkę Aleksandrę L. - która pełniła dyżur na oddziale - na 1,5 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata, zakazał jej też wykonywania zawodu przez 2 lata. W wyroku sąd zobowiązał też lekarkę do wpłaty tysiąca złotych na rzecz jednego ze szpitali. Pielęgniarka Emilia R. została skazana na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata, jej również sąd zakazał wykonywania zawodu przez 2 lata i zobowiązał do zapłacenia 600 zł nawiązki.
Wyrok zaskarżyła obrona. Obrońca Emilii R. domagał się uniewinnienia swojej klientki lub zwrócenia sprawy do pierwszej instancji. Adwokat Aleksandry L. nie kwestionował odpowiedzialności swojej klientki za tę tragedię. Uważa jednak, że nie powinna być odsunięta od wykonywania zawodu. Na rozprawie apelacyjnej dołączył do akt pochlebne opinie na temat jej pracy. Kobieta jest obecnie zatrudniona w Chorzowskim Centrum Pediatrii i Onkologii.
Orzeczenie wykonywania zawodu uzasadnione jest wówczas, jeżeli dalsze wykonywanie tego zawodu zagraża istotnym dobrom chronionym prawem, a więc w tym wypadku życiu bądź zdrowiu pacjentów - powiedział uzasadniając wyrok sędzia Piotr Filipiak. W przedmiotowej sprawie mieliśmy do czynienia z błędem medycznym o charakterze organizacyjnym, który to błąd został popełniony przez lekarza w początkowym okresie stażu specjalistycznego, a więc w okresie, kiedy oskarżona nie posiadała takiego doświadczenia, jakie posiada lekarz specjalista - mówił sędzia.
Jak dodał, do tragedii doszło w sytuacji, kiedy nad lekarką nie było nadzoru ze strony lekarza specjalisty, gdyby było inaczej - do nieszczęścia mogłoby nie dojść. Sędzia zaznaczył, że od czasu wypadku lekarka pogłębiła wiedzę i doświadczenie zawodowe, pracuje rzetelnie, bez błędów i ze znacznym zaangażowaniem.
Brak jest podstaw do przyjęcia, że dalsze wykonywaniu przez nią zawodu zagraża zdrowiu czy życiu pacjentów. Niewątpliwie tragedia, do której doszło spowoduje, iż lekarka dochowa szczególnej staranności i dokładności, mówiąc potocznie - będzie dmuchać na zimne - podkreślił. Sąd odrzucił w całości apelację dotyczącą Emilii R., uznając że sąd pierwszej instancji wydał prawidłowy wyrok. Sąd okręgowy uznał, że wykonywanie przez nią zawodu może stanowić zagrożenie dla "co najmniej zdrowia" pacjentów.
Nie ulega wątpliwości, że oskarżona w przypadku takiego pacjenta jak pokrzywdzony winna upewnić się, czy dokonuje podłączenia kroplówki do właściwego wejścia, w szczególności skonsultować to z lekarzem dyżurnym. Tego oskarżona nie uczyniła, postąpiła zatem w sposób rutynowy, bezrefleksyjny, nie dochowując należytej staranności (...) To w istocie jej bezpośrednie działanie doprowadziło do tragedii - powiedział sędzia Filipiak.
Na ogłoszeniu wyroku nie stawiły się oskarżone ani ich obrońcy. Mama Piotrusia Jolanta Soszka powiedziała dziennikarzom, że jest usatysfakcjonowana wyrokiem skazującym, chociaż zarazem rozczarowania uchyleniem lekarce zakazu wykonywania zawodu. Czuje jednak niedosyt, bo - jej zdaniem - na ławie oskarżonych powinno zasiąść więcej osób ze szpitala, do którego trafił jej syn.
Dodała, że nie ma już siły chodzić po sądach, tym bardziej że razem z mężem musi się opiekować dzieckiem. Pytana, czy jej poczucie sprawiedliwości zostało zaspokojone, odpowiedziała: Jeżeli chodzi o panią doktor to może i tak, ale jeśli chodzi o wszystkich pozostałych lekarzy, którzy powinni się opiekować Piotrusiem, to nie.
To, że na ławie oskarżonych nie zasiadły wszystkie odpowiedzialne za tragedię osoby, podnosił też obrońca Aleksandry L. Przed tygodniem na rozprawie apelacyjnej podkreślił, że jeden z lekarzy został uznany za winnego przez sąd lekarski za brak nadzoru nad niedoświadczoną lekarką i pielęgniarką, tymczasem oskarżyciel nie zdecydował się postawić mu zarzutów. Adwokat zwracał też uwagę na uchybienia organizacyjne w szpitalu.
Orzeczone przez sąd świadczenia pieniężne skazane kobiety mają wpłacić na rzecz Wojewódzkiego Centrum Onkologii w Gdańsku. Sąd odwoławczy zasądził też od oskarżonych po 10 zł za postępowanie apelacyjne. Emilia R. ma dodatkowo wpłacić 180 zł za drugą instancję.
Niezależnie od sprawy karnej, przed Sądem Okręgowym w Katowicach toczy się proces cywilny, w którym rodzice sparaliżowanego chłopca domagają się 700 tys. zł zadośćuczynienia oraz przyznania stałej renty.