Leczyli, czy ratowali przed aresztem?
Prokuratorzy twierdzą, że czterech znanych
gdańskich lekarzy utrudniało im śledztwo, robiąc wszystko, by ich
znajomy nie trafił za kratki. Ale Izba Lekarska nie chce doktorów
osądzić - pisze "Gazeta Wyborcza".
Dziennik relacjonuje, że gdański biznesmen Tadeusz K. miał być zatrzymany przez CBŚ jeszcze w zeszłym roku - jako podejrzany o wyprowadzenie milionów złotych z giełdowego Mostostalu (teraz w upadłości). Tuż przez wizytą policji przedsiębiorca zniknął z domu. Oficerowie śledczy znaleźli go w Klinice Chorób Serca gdańskiej Akademii Medycznej, skąd nie od razu udało im się go zabrać.
- Człowiek jest zdrowy, ale chwilowo nietykalny- ubolewał funkcjonariusz CBŚ. - Kiedy wpadliśmy na salę, lekarze walczyli o życie kilku pacjentów, a nasz podejrzany wypoczywał i rozmawiał przez komórkę. Jak sprawdziliśmy, opiekowali się nim dwaj lekarze, obaj znajomi.
Dziennikarze "Gazety Wyborczej" dotarli do doktorów - nie wypierają się znajomości z Tadeuszem K. Bywają na rodzinnych imprezach i wspólnie wyjeżdżają na wypoczynek.
Kierownik poradni diagnostycznej dr Dariusz C.: - To, że się znamy, to zbieg okoliczności. Pacjent trafił na izbę przyjęć z bólem serca, podczas koronarografii doszło do zatrzymania krążenia. Musieliśmy go reanimować. Potem trafił na oddział kardiologii. Nie wiedziałem, że jest poszukiwany przez CBŚ.
Prokuratura powołała dwa zespoły biegłych - zgodnie stwierdzili, że podejrzanemu nic poważnego nie dolega i może trafić do aresztu. Biznesmena przewieziono do więzienia.
W tym momencie poważne problemy ze zdrowiem zaczęła mieć żona podejrzanego Kamila. Jej znajoma, lekarka z gdyńskiej przychodni, skierowała kobietę do szpitala zakaźnego w Gdańsku. Tam przyjęła ją siostra tej lekarki. Wydała żonie podejrzanego zaświadczenie, według którego ta nie może samodzielnie opiekować się dzieckiem, bo ma zakażenie wątroby.
Kwit był potrzebny- przyznała to sama wydająca go lekarka - by umożliwić zwolnienie z aresztu Tadeusza K. To on miałby się zajmować dzieckiem zamiast chorej żony.
Prokuratura znowu powołała dwa zespoły biegłych, a ci uznali, że Kamila K. może jednak zajmować się dzieckiem.
W tej sytuacji prokuratura z Gdańska doniosła o utrudnianiu śledztwa przez czwórkę lekarzy do Naczelnej Izby Lekarskiej w Warszawie. "Postawa lekarzy nie miała nic wspólnego z niesieniem pomocy osobom chorym" - czytamy w dokumencie. Śledczy wskazali, że opinie lekarzy, znajomych podejrzanego, podważyły aż cztery zespoły biegłych. (PAP)