Lech Kaczyński kontra złodzieje samochodów
W 2001 roku minister sprawiedliwości Lech Kaczyński, zwolnił z aresztu mieszkańca Sopotu, który pobił złodzieja samochodu. Nikt nie ostrzegł ministra, że to nie była obrona konieczna, a zwykła bandycka rozprawa - pisze "Gazeta Wyborcza".
4 lata temu Lech Kaczyński był ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w rządzie Jerzego Buzka. W kwietniu 2001 roku polecił podwładnym wypuścić z aresztu 30-letniego Władysława P., mieszkańca Sopotu.
- Ten człowiek przekroczył granice obrony koniecznej w bardzo znacznym stopniu - przyznał dziennikarzom "Gazety Wyborczej" Kaczyński. - Ale moja polityka jako ministra sprawiedliwości była taka, żeby w przypadkach obrony koniecznej nie stosować aresztu. Nie twierdzę, że nie popełnił przestępstwa, ale z tego, co pamiętam, jemu kilkakrotnie włamano się do samochodu. Czuł, że nie może liczyć na skuteczną interwencję policji. Zareagował sam.
Według akt sądowych, do których dostała się "GW" dwóch złodziei włamało się w Sopocie do kilku samochodów. Jedno z aut należało do narzeczonej 30-letniego Władysława P., który szybko ustalił nazwiska sprawców i postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość. Pomagało mu dwóch postawnych dwudziestolatków. We trójkę wywieźli złodziei za miasto. Przez dwa dni katowali ich metalowymi rurkami. Jednemu przebili nożem rękę. Na zdjęciach w aktach sprawy ciała pobitych przypominają jeden wielki krwiak. - To było bestialstwo - przyznaje prowadzący sprawę sędzia Radomir Boguszewski.
- Zatrzymanych zwolniono na polecenie ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego wydane drogą służbową - potwierdza Tadeusz Piaskowski, ówczesny prokurator rejonowy w Sopocie.
Sopoccy prokuratorzy nie dyskutowali z poleceniem szefa. Zrezygnowali ze stosowania aresztu i nawet przygotowali uzasadnienie tej decyzji: Władysław P. nigdy nie był karany, dowody jego winy są już zebrane, nie zachodzi obawa matactwa procesowego.
Pobici złodzieje też trafili do aresztu. Gdy sędzia chciał wypuścić jednego z nich na wolność, usłyszał nietypową prośbę: Chcę zostać pod celą, boję się Władysława P. On w Sopocie jest dobrze poukładany.
- To prawda, Władysław P. zna ludzi ze środowiska przestępczego - mówią sopoccy policjanci. - Jego pomocników łączymy ze środowiskiem handlarzy narkotykami.
Lech Kaczyński: -_ Nie miałem pojęcia, że ten człowiek ma coś wspólnego z półświatkiem. Zawsze reagowałem w takich sprawach. Jednocześnie wywierałem na prokuratorów nacisk, żeby zaostrzali sankcję wobec prawdziwych bandytów._ (PAP)