PolskaŁatwo TIR-a nienawidzić

Łatwo TIR-a nienawidzić

Osobowe przeciwko ciężarowym, trakerzy kontra reszta. Jazda po polskich drogach coraz bardziej przypomina pole bitwy.

Łatwo TIR-a nienawidzić
Źródło zdjęć: © AFP

24.11.2005 | aktual.: 24.11.2005 10:03

Na zatłoczonych polskich drogach toczy się wojna. Po jednej stronie barykady stoją kierowcy dwóch milionów ciężarówek, dumnie nazywający się trakerami lub drajwerami, po drugiej zaś trudno identyfikowalna masa, której większość stanowią kierowcy aut osobowych. Rozpoznać ich łatwo, bo kierowców ciężarówek nie nazywają trakerami, lecz raczej zawalidrogami, albo walą prosto z mostu: "bandyci", "zabójcy", "mordercy".

Konflikt tli się od dawna (bo koleiny, bo zatłoczone drogi), ostatnio jednak przybrał na sile. Powodem jest seria tragicznych wypadków z udziałem tirów i autobusów. O większości słyszała cała Polska, bo o katastrofie, w której ginie kilkanaście osób, nie da się milczeć.

Nie ma dnia bez wypadku

Czarna seria zaczęła się 30 września 2005 roku. Wczesnym rankiem pod Białymstokiem na prostym odcinku drogi krajowej numer osiem autobus wiozący maturzystów do Częstochowy zderza się czołowo z ciężarówką i staje w płomieniach. Ginie 13 osób. Za ofiary modli się papież Benedykt XVI.

Trzy dni później pod Rzeszowem tir zahacza naczepą o jadący z przeciwka bus. Jedna osoba ginie, sześć jest rannych. Kierowca ciężarówki ucieka.

18 października pod Toruniem życie warszawskich gimnazjalistów uratował cudowny zbieg okoliczności. W autobus, którym jechali, uderzyła wyładowana cegłami ciężarowa scania. Skończyło się na sześciu osobach rannych.

Następnego dnia w nocy na trasie Łódź - Gdańsk pod Zgierzem młody kierowca ciężarowego mercedesa zjechał na lewy pas i zaczął taranować inne pojazdy, w tym autobus. Obaj kierowcy zginęli.

3 listopada tragedia spotkała wracających z aquaparku uczniów podstawówki w Błędowie. Na jednej z ulic Dąbrowy Górniczej w bok ich autobusu uderzył tir wyjeżdżający z drogi podporządkowanej. Zginęła 10-letnia dziewczynka, ponad 50 osób zostało rannych. Niespełna tydzień później na trasie z Grudziądza do Wąbrzeźna w województwie kujawsko-pomorskim kierowca autobusu PKS, aby uniknąć zderzenia z ciężarówką, wjechał do rowu. Lżej lub ciężej rannych zostało 25 osób.

Ale to nie wszystko. - W ostatnim czasie prawie nie ma dnia, by nie doszło do tragicznego wypadku z udziałem ciężarówki - mówi Alvin Gajadhur, rzecznik Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, który kontroluje ciężarówki. Okoliczności niektórych wręcz mrożą krew w żyłach.

Można sięgnąć dalej niż feralny 30 września. 18 czerwca na drodze pod Grójcem ciężarówka taranuje dwa samochody osobowe. Jednym z nich podróżuje eurodeputowany LPR Filip Adwent. W wypadku ginie on, jego rodzice i córka oraz dwóch młodych mężczyzn z drugiego auta. Sprawca wypadku najprawdopodobniej zasnął za kierownicą.

10 sierpnia na słynnej "gierkówce" w okolicach Radomska osobowy mercedes łapie gumę. Kierowca włącza światła awaryjne, ustawia trójkąt ostrzegawczy. Mimo to, gdy razem z kolegą zmienia koło, najeżdża na nich ciężarówka. Obaj mężczyźni giną, kierowca ucieka. Dzień później, krajowa "siódemka" między Pasłękiem a Elblągiem. Cysterna wioząca benzynę i olej napędowy wpada w poślizg, przewraca się na jezdnię i taranuje dwa auta osobowe. Wybucha pożar, zakleszczona w jednym z samochodów kobieta pali się żywcem.

30 sierpnia na autostradzie w okolicy Złotoryi ciężarowe renault zderza się czołowo z mercedesem sprinterem. Cztery osoby z busa giną na miejscu. 5 listopada na tej samej drodze, na której zginęli licealiści - krajowej "ósemce" - litewski tir na łuku drogi niedaleko Białegostoku taranuje nissana, zabijając dwie osoby. Przypadków podobnych tragedii jest mnóstwo. Problem jednak w tym, że nie zawsze winni są kierowcy tirów.

Niebezpieczny osobowy

Historia samochodów ciężarowych sięga 1896 roku. Wtedy to z warsztatu słynnych konstruktorów Carla Friedricha Benza i Gottlieba Daimlera wyjechał samochód, który jako pierwszy zyskał miano ciężarówki. Około 40 lat później na drogach pojawiły się pierwsze ciągniki siodłowe, które w Polsce zwykło się nazywać tirami. Wszystko przez niewielkie niebieskie tabliczki z białymi literami układającymi się w napis ,TIR", który był skrótem od francuskiego Transports Internationaux Routiers. Dzięki tym tabliczkom od 1975 roku na mocy Międzynarodowej Konwencji Celnej samochody z napisem "TIR" przechodziły uproszczoną odprawę celną.

Samochód Benza i Daimlera mógł przewozić zaledwie 2,5 tony ładunku. Przy swych dzisiejszych następcach wydaje się zabawką. Typowy tir ma ponad 16 metrów długości, ze 4 wysokości, z ładunkiem ważyć może nawet 60 ton i rozpędzać się do ponad 100 kilometrów na godzinę. W Polsce są ich ponad dwa miliony. Przewożą aż 80 procent towarów i wbrew obiegowej opinii wcale nie są postrachem szos. Jak wynika z danych Komendy Głównej Policji, od 2002 roku kierowcy ciężarówek powodują co roku ponad cztery tysiące wypadków, w których ginie około 600 osób.

Dla porównania - co roku kierowcy samochodów osobowych, których jeździ po naszych drogach 11 milionów, powodują 30 tysięcy wypadków. - Szczególnie ci młodzi, którzy chcą się popisać, jeżdżą tak, że włosy stają dęba - mówi Janusz, kierowca i właściciel firmy transportowej na Mazowszu. Efekt - trzy tysiące zabitych. Głównie z powodu zbyt szybkiej jazdy oraz w rezultacie wymuszenia pierwszeństwa. Tylko w pierwszym półroczu tego roku zginęło w ten sposób 99 osób.

- Statystyczny kierowca tira rzadziej ma wypadek niż kierowca samochodu osobowego - podkreśla komisarz Marcin Szyndler z KGP. - Jednak zderzenie z potężnym tirem kończy się zwykle tragiczną katastrofą. - Stąd bierze się agresywna niechęć wobec kierowców tirów - mówi Jan Buczek, sekretarz generalny Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Drogowych w Polsce.

Potwierdzają to badania przeprowadzone przez Annę Zielińską z Instytutu Transportu Samochodowego. Wynika z nich, że średnia ofiar stu wypadków w Polsce to 11 osób, gdy jednak wziąć sto wypadków z udziałem ciężarówek, liczba zabitych wzrasta do 20. Tir - wielki morderca

Może dlatego kierowcy ciężarówek stali się na drogach wrogami publicznymi numer jeden. - Do tego dochodzi strach. Kierowcy aut osobowych po prostu boją się takiego olbrzyma, widząc jego koła na wysokości twarzy - mówi Krzysztof Łoziński, dziennikarz i były kierowca ciężarówki.

Aby się dowiedzieć, co o kierowcach wielkich ciężarówek myślą inni użytkownicy dróg, wystarczy zajrzeć na fora internetowe. Wpisy z Wirtualnej Polski po tragedii w Dąbrowie Górniczej: "to, co wyprawiają kierowcy tirów, woła o pomstę do Boga", "tirowcy jeżdżą jak szaleni", "bandyci na kółkach", "powinni ich sądzić jak za morderstwo", "kto zrobi porządek z tymi łobuzami w tirach?", "milion dolarów kary dla firmy, która zatrudniła mordercę".

Podobne wypowiedzi można było znaleźć w portalu Gazeta.pl po serii tragicznych wypadków w Podlaskiem: "tir to wielki morderca", "zachowanie kierowców tirów to nie głupota, ale na zimno przekalkulowane draństwo", "kierowców tirów trzeba trzymać za mordę krótko - nie przestrzegają przepisów i wymuszają pierwszeństwo". Nie można jednak dziwić się internautom, skoro atmosferę podgrzewają media. - Nakręcają spiralę niechęci - mówi Bolesław Milewski, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Transportu Drogowego.

"Tiry sieją grozę", "Powstrzymać masakrę", "Nie chcę być kierowcą mordercą" - to tylko trzy tytuły z jednego z sierpniowych wydań "Super Expressu". "Wprost" dorzuca "Tiry śmierci", a "Przegląd" - "Ciężarówki wiozą śmierć". Ciężarówki nie są też ulubionymi bohaterami ekologów, którzy od dawna domagają się, by zamiast na kołach, jeździły po Polsce kolejowymi wagonami.

Wyzwiska i środkowy palec

- Mówi się jeszcze, że kierowcy tirów to tykające bomby na drodze - dodaje Jan Buczek. Jak przyznaje, na drogach rośnie niechęć i agresja wobec kierowców ciężarówek. Opowiada Janusz, kierowca tira: - Dwa tygodnie temu pod Mławą opel, migając długimi światłami, próbował zmusić mnie do zjechania na pobocze. Nie zjechałem, bo była noc. Zajechał mi więc drogę, zmuszając do gwałtownego hamowania. Na szczęście na niego nie wjechałem.

W takich przypadkach trakerzy mówią, że "dostają ze strachu małpiego rozumu". Bo rozpędzona ciężarówka jest jak walec - wszystko rozjedzie. Agresja ma jednak wiele twarzy: trąbienie, pokazywanie środkowego palca, wygrażanie pięścią, wyprzedzanie na trzeciego i jazda lewym pasem, by zmusić ciężarówkę do zjechania na pobocze. - Ludzie się wkurzają, bo ciężarówki z dużym ładunkiem jeżdżą wolno i trudno je na wąskich drogach wyprzedzić. Ale gdyby nie te tiry, na drogach byłoby jeszcze ciaśniej, bo jeden ciągnik z naczepą przewozi tyle towaru co 20 lublinów - mówi Łoziński.

Drajwerzy odpłacają pięknym za nadobne, choć uważają się za lepszych i bardziej kulturalnych kierowców. Gajadhur: - Wykorzystują po prostu swoją siłę i wyprzedzają na trzeciego albo wymuszają pierwszeństwo, włączając się do ruchu.

W bardziej drastycznych przypadkach zabawa kończy się wypadkiem, w najlepszym zszarganymi nerwami. - Widząc, że ktoś jedzie szybciej, przeszkadzają mu się wyprzedzić według zasady "nie, bo nie" - mówi Michał Maksymiuk z Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Transportu Samochodowego.

Trakerów grzechy główne

Najczęstsze przewinienia trakerów to przekraczanie dozwolonego czasu pracy. W tym roku inspektorzy drogowi przyłapali na tym aż 80 procent skontrolowanych kierowców. - Skarżą się nam, że często zmuszają ich do tego pracodawcy, by w ten sposób obniżyć koszty - mówi Gajadhur. W rezultacie trakerzy zasypiają za kierownicą i doprowadzają do wypadków, w najlepszej sytuacji lądują wraz z tirem w rowie.

Ryzyko się jednak opłaca. Obecna stawka za kilometr przewiezionego towaru to 1,8 złotego. Postępując zgodnie z przepisami - a więc 9 godzin jazdy i 11 odpoczynku - kierowca jest w stanie pokonać w Polsce 600 kilometrów. Za cały dzień jazdy dostanie więc niewiele ponad tysiąc złotych. Wystarczy jednak, że złamie przepisy - z dozwoloną prędkością może spokojnie przejechać kolejne 200-300 kilometrów. Dzięki temu jego zarobek wzrośnie nawet o połowę. Ryzykuje niewiele, bo mandaty są niskie.

Efekt jest taki, że część kierowców nie przestrzega ani ograniczeń dotyczących czasu pracy, ani dozwolonej prędkości. Mogą sobie na to pozwolić, bo wielu z nich nauczyło się oszukiwać rejestrator. Dzięki temu zamiast 120 kilometrów na godzinę rejestrator zapisuje przepisowe 90.

To daje prawdziwą mieszankę wybuchową. Kierowcy opowiadają sobie o mrożących krew w żyłach wyścigach ciężarówek na szosach i o piratach drogowych, którzy rozstawiają wszystkich po rowach. W takich sytuacjach tirowcy się nie patyczkują - ich syreny wyją, światła rozbłyskują, a kto nie ustąpi, może zostać starty na miazgę. Do tego kierowcy wielkich ciężarówek lubią czasem wypić coś mocniejszego przed wyjazdem w trasę. Straż Graniczna ze Świnoujścia poinformowała niedawno, że coraz więcej trakerów zjeżdża z promów w stanie wskazującym na spożycie. W ciągu kilku tygodni zatrzymano ich 40. - Podczas rejsu siedzą w barach i piją. Na wytrzeźwienie nie mają już czasu - mówi oficer SG.

Rekordzista osiągnął wynik 2,4 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. W ostatni poniedziałek tir wjechał w autobus. Nikomu nic się nie stało, jak się jednak okazało, kierowca ciężarówki był pijany. Policja zatrzymała go, gdy próbował uciekać.

Wciąż szwankuje też stan techniczny jeżdżących po naszym kraju ciężarówek. 5 listopada niedaleko Ząbkowic na Dolnym Śląsku od litewskiego tira odrywa się naczepa i uderza w lanosa. Dwie osoby zabite na miejscu. Niewiele ponad tydzień później znów pod Białymstokiem ciężarówka gubi koło zapasowe. Najeżdża na nią inny tir i przewraca się, miażdżąc dużego fiata. Giną kolejne dwie osoby.

Naklejki zamiast samosądów

Właściciele firm przewozowych ostrzegają przed nakręcaniem spirali agresji. - Wojna między grupami zawodowymi mającymi w rękach niebezpieczne narzędzia może doprowadzić do wielu niepotrzebnych tragedii - mówi Jan Buczek. Transportowcy wymyślili więc, by na tirach naklejać informacje o numerze telefonu, pod który można by zgłaszać zastrzeżenia do pracy kierowców. - Zamiast samosądów i nadstawiania karku, lepiej byłoby zadzwonić. Taki kierowca musiałby się liczyć nawet z utratą pracy. To byłby skuteczny system kontroli - zapewnia związkowiec. - Przede wszystkim musimy wreszcie zrozumieć, że drogi są dla wszystkich i trzeba sobie na nich pomagać.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)