ŚwiatKurdowie o krok od niepodległości. Na taką szansę czekali prawie 100 lat

Kurdowie o krok od niepodległości. Na taką szansę czekali prawie 100 lat

W momencie pojawienia się dżihadystów tuż przy granicy irackiego Kurdystanu, sytuacja dla Kurdów zmieniła się diametralnie. To jest ta korzystna okoliczność, na którą oni w zasadzie czekali od samego początku, przez te kilkadziesiąt lat. Teraz są na dobrej drodze do niepodległości - mówi w rozmowie z WP.PL dr Renata Kurpiewska-Korbut* z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Kurdowie o krok od niepodległości. Na taką szansę czekali prawie 100 lat
Źródło zdjęć: © AFP | Rick Findler
Tomasz Bednarzak

WP: Tomasz Bednarzak: Przez dziesiątki lat Kurdowie mogli jedynie pomarzyć o własnym państwie. Czy dziś te marzenia są bliższe spełnienia?

Dr Renata Kurpiewska-Korbut: - Zdecydowanie tak. Kurdowie latami czekali na szansę, która się teraz pojawiła. Właściwie od traktatu pokojowego w Sèvres w 1920 roku, który przyznał im prawo do autonomii, a w dalszej kolejności do utworzenia własnego państwa, ale jego postanowienia nigdy nie weszły w życie. Nawet jeśli nie wiemy do końca, czy te czynniki, które się teraz pojawiają, umożliwią Kurdom jego powołanie, to na pewno usilnie przygotowują się oni do proklamowania niepodległości i konkretne kroki już podejmują. Według mojej oceny istnieje ogromna szansa na proklamowanie w najbliższych miesiącach niepodległego Kurdystanu na obszarze dzisiejszego północnego Iraku.

WP: Wróćmy na chwilę do historii. Dlaczego tak liczny naród nadal po tylu latach nie doczekał się własnego państwa?

- Przede wszystkim położenie geograficzne Kurdystanu nie było tutaj korzystną okolicznością do utworzenia państwa. Kurdystan i Kurdowie, jako mieszkańcy upadłego Imperium Osmańskiego, zostali podzieleni po I wojnie światowej pomiędzy cztery kraje - Turcję, Irak, Iran i Syrię. Oczywiście państwa te nigdy nie były zainteresowane tym, żeby Kurdom umożliwić tworzenie jednostek politycznych - czy to autonomii, czy niepodległych państw. Poza tym zasadniczą kwestią są podziały w ramach narodu kurdyjskiego. Oni nie do końca są narodem w pełni ukształtowanym, a to przede wszystkim dlatego, że nie mają wspólnego języka, który podzielony jest na dialekty. Z pewnością jest to przeszkoda na drodze do jakiejś większej integracji. Społeczności kurdyjskie żyjące pod różnymi reżimami nie miały szansy realnie myśleć o jakiejś wspólnej idei państwa. Ona istniała na poziomie elit, natomiast jeśli chodzi o procesy oddolne, to kwestia ta wyglądała zupełnie inaczej.

WP: Jak bardzo różnią się od siebie poszczególne dialekty kurdyjskie?

- Kurdyjski to język indoeuropejski i jego dialekty mają oczywiście wspólne korzenie. Spośród nich można wyróżnić dwa zasadnicze - kurmandżi i sorani. Różnica między nimi jest taka, że ten pierwszy jest zapisywany w alfabecie łacińskim, a drugi w alfabecie arabskim. Już na tym poziomie kwestie językowe utrudniają komunikację, aczkolwiek po części Kurdowie posługujący się tymi różnymi dialektami potrafią siebie nawzajem zrozumieć.

WP: Czy różnice występujące pomiędzy poszczególnymi społecznościami kurdyjskimi nie uniemożliwiają zjednoczenia całego narodu pod flagą jednego państwa?

- Oczywiście obok szeregu wspólnych czynników, te różnice są i nie można ich przekreślić, ale należy stanowczo zaznaczyć, że nie są one pierwszoplanowym czynnikiem, który uniemożliwia stworzenie własnego państwa. Główną przeszkodą są kraje, w których Kurdowie żyją. Do niedawna nie było takiej możliwości, ale aktualnie, w momencie pojawienia się dżihadystów tuż przy granicy irackiego Kurdystanu, sytuacja dla Kurdów zmieniła się diametralnie. To jest ta korzystna okoliczność, na którą oni w zasadzie czekali od samego początku, przez te kilkadziesiąt lat. Irak jest pogrążony w chaosie, rząd centralny w Bagdadzie nie funkcjonuje, i Kurdowie, którzy od początku lat 90. budują swoją autonomię, mają de facto zalążki własnego państwa. Więc pozostaje tylko kwestia jeszcze lepszego układu, jeszcze lepszego nastawienia państw ościennych i głównego zewnętrznego interwenta, czyli Stanów Zjednoczonych.

Obraz
© (fot. WP.PL)

*Dr Renata Kurpiewska-Korbut - pracownik naukowy Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ oraz członek zespołu projektu badawczego "Jak uczynić głos słyszalnym? Ciągłość i przemiany kurdyjskiej kultury i rzeczywistości społecznej w perspektywie postkolonialnej" (www.kurdishstudies.pl), realizowanego w ramach grantu Narodowego Centrum Nauki. Autorka książki "Społeczność międzynarodowa wobec Kurdów irackich", która pojawi się wkrótce w księgarniach nakładem wydawnictwa Księgarnia Akademicka. WP: Niektórzy rysują katastroficzne scenariusze będące następstwem niepodległościowych aspiracji Kurdów. Choćby rozpad Iraku czy Syrii na zwalczające się państewka i pogłębienie panującego w regionie chaosu.

- Nie jestem zwolennikiem takich pesymistycznych scenariuszy z racji tego, że tak naprawdę iracki Kurdystan już funkcjonuje jako niezależna jednostka polityczna. Będąc w tym regionie widać, że jest to naprawdę zupełnie inny organizm niż reszta Iraku. Trzy prowincje, które wchodzą w skład kurdyjskiej autonomii - czyli Irbil, Sulajmanijja i Dahuk - to po obaleniu reżimu Saddama Husajna w 2003 roku najbardziej stabilne obszary kraju. Ponadto Kurdowie mają obieralny parlament, rząd, niezależny system sądowniczy, własne media, oświatę i liberalny system ekonomiczny - w zasadzie są samowystarczalni gospodarczo. I, co równie istotne, prowadzą samodzielną quasi-politykę zagraniczną.

Iraccy Kurdowie przez wiele lat i w bardzo pragmatyczny sposób przygotowywali się do proklamowania niepodległości. Od 2003 roku zaangażowali się w budowanie federalnego Iraku. Kurd, Dżalal Talabani, jest prezydentem tego kraju, Hoshyar Zebari - ministrem spraw zagranicznych. Kurdowie uczestniczyli w tworzeniu konstytucji i wszystkich procesach politycznych, z wyborami parlamentarnymi na czele. Generalnie byli języczkiem u wagi na irackiej arenie politycznej. Mimo że nigdy nie zarzucili swojego najważniejszego celu, czyli niepodległości, to jednak nie wysuwali go w oficjalnej agendzie. Przewiduję, że w momencie gdyby utworzyli własne państwo, to dalej będą kontynuować taką spokojną, pragmatyczną politykę. W obecnej chwili w ich interesie wcale nie jest przyciąganie Kurdów syryjskich albo tureckich, ponieważ są świadomi swojego położenia geopolitycznego. Wiedzą, że muszą budować sojusze - przede wszystkim z Turcją - które zapewnią im trwanie i rozwój. W realizacji polityki zagranicznej i układaniu stosunków
wewnętrznych oni są naprawdę ze wszech miar pragmatyczni.

WP: Jeśli niepodległy Kurdystan stanie się faktem, czy nie istnieje ryzyko, że w dalszej perspektywie będzie chciało objąć swym zasięgiem pozostałe kurdyjskie terytoria, co rodzi ryzyko konfliktów ze wszystkimi sąsiadami?

- Nie ma żadnych takich postulatów ze strony Kurdów irackich. Oni wiedzą, że każdy taki najmniejszy ruch w stronę pobratymców syryjskich czy tureckich, to jest dla nich krok w przepaść. To byłby ruch, który drogo by ich kosztował, i oni są tego zupełnie świadomi. Poza tym jeżeli chodzi o Turcję, to stanowisko rządzącej tam Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) ogromnie się zmieniło na przestrzeni ostatnich lat.

WP: W Turcji istnieje największa mniejszość kurdyjska i przez lata Ankara zwalczała jej narodowe aspiracje. Jednak w ostatnich latach nastąpiła radykalna zmiana w polityce tureckich władz.

- Ta diametralna zmiana w nastawieniu dotyczy przede wszystkim Kurdów irackich. Wyraża się ona w niesamowitym zacieśnieniu stosunków politycznych, a zwłaszcza gospodarczych. Dla irackiego Kurdystanu Turcja jest najważniejszym inwestorem i partnerem gospodarczym, natomiast dla Turcji iracki Kurdystan to zasoby surowców - ropy i gazu. A także strefa buforowa oddzielająca państwo tureckie od chaosu i niestabilności w Iraku, będąca bardzo ważnym elementem stabilności tureckich granic.

WP: Jednak rządzący od ponad dekady turecki premier Recep Tayyip Erdogan wykonał wiele kroków pojednawczych również w kierunku Kurdów mieszkających w Turcji.

- Polityka odwilży AKP w stosunku do Kurdów tureckich jest oczywiście bardzo wyraźną zmianą wobec tego, co było jeszcze kilkanaście lat temu. Ale też nie można się nią zachłystywać, ponieważ jest ona skierowana przede wszystkim na kwestie gospodarcze - chodzi o poprawienie stopy życiowej Kurdów zamieszkujących południowo-wschodnie prowincje kraju - oraz nadanie mniejszości kurdyjskiej pewnych praw kulturalnych. Jednak wciąż to nie jest pełne otwarcie. To nie jest tak, że oni mają zupełną swobodę posługiwania się własnym językiem i tworzenia organizacji. Ciągle te tarcia są, ograniczona jest wolność słowa, a kurdyjscy dziennikarze i inteligencja są prześladowani za zbyt wolnomyślicielskie wypowiedzi. Więc owszem, sytuacja tureckiego Kurdystanu jest już znacznie lepsza, bardzo widać poprawę stanu gospodarki - podczas mojej ubiegłorocznej wyprawy byłam niezwykle zaskoczona tym, jak ruszyła ta kwestia - ale też nie można powiedzieć, że zmiany są takie, jakie powinny być.

WP: Wszyscy pamiętamy, jak przez lata Turcja walczyła z Kurdami, nazywała ich "Turkami górskimi" i odmawiała tożsamości narodowej. Skąd ta nagła zmiana, której jesteśmy świadkami w ostatniej dekadzie?

- Złożyło się na to kilka czynników. W 1999 roku ujęto Abdullaha Öcalana (charyzmatycznego lidera Partii Pracujących Kurdystanu walczącej o niepodległość tureckich Kurdów - przyp. red.). PKK straciła impet i wojna domowa, w której zginęło ok. 40 tys. ludzi, w końcu kiedyś musiała decydentów tureckich i społeczeństwo zmęczyć. To jest chyba jedna z najważniejszych spraw, bo kiedyś trzeba było ten konflikt zakończyć. Obecnie jest on na etapie wygaszania. Prowadzone są negocjacje pokojowe pomiędzy przedstawicielami władz tureckich i PKK. Były też silne naciski ze strony Unii Europejskiej. Dużą rolę odegrały reformy, które zostały przeprowadzone pod wpływem UE, np. wprowadzenie kryteriów kopenhaskich. Trzecia rzecz to wyborca kurdyjski, który nagle zaczął być dostrzegany przez AKP, czyli ugrupowanie o korzeniach islamistycznych, a Kurdowie tureccy z natury rzeczy są społecznością religijną i dosyć ortodoksyjną. Wprawdzie w wyborach samorządowych popierają masowo kurdyjską Partię Pokoju i Demokracji (BDP), ale w
wyborach parlamentarnych w dużej mierze głosowali na AKP. WP: Innym krajem, gdzie mniejszość kurdyjska jest bardzo liczna, jest Iran. Czy Teheran ma powody do obaw w związku z potencjalną niepodległością irackiego Kurdystanu?

- Spośród wspomnianych czterech społeczności kurdyjskich, ta w Iranie była zawsze najmniej aktywna politycznie. Tamci Kurdowie w ostatnich latach głównie walczą o prawa kulturalne i nigdy nie tworzyli spektakularnych ruchów politycznych, choć oczywiście ta społeczność jest bardzo liczna. Natomiast istnieje w Iranie problem ugrupowania terrorystycznego, które jest bliźniacze dla PKK, czyli Partii Wolnego Życia Kurdystanu (PJAK). Jej bojownicy ukrywają się na pograniczu iracko-irańskim i to jest najbardziej newralgiczna kwestia dla Teheranu. Mniejszym problemem, przynajmniej jak na razie, jest społeczność kurdyjska zamieszkująca w granicach Iranu.

Jeśli chodzi o Kurdystan iracki, to on przez lata układał sobie dobre stosunki z Iranem, który obecnie jest drugim, po Turcji, partnerem handlowym tego regionu i wzajemne związki ekonomiczne są bardzo silne. Jednak zasadniczo jest tak, że wedle niepisanej umowy turecko-irańskiej iracki Kurdystan to strefa wpływów Turcji.

WP: Jak na kurdyjską niepodległość zapatruje się Zachód? Wiele państw boi się konsekwencji rozpadu Iraku i uważa, że Kurdystan powinien pozostać w strukturach federalnego państwa irackiego. Jeśli ogłosi niepodległość, może liczyć na szersze uznanie na arenie międzynarodowej?

- Kurdowie od wielu lat budują swe relacje zewnętrzne i mają przedstawicielstwa w wielu stolicach państw zachodnich. Lobbują na rzecz swojej sprawy, cały czas istnieją w świadomości elit i mają na Zachodzie bardzo wielu przyjaciół, jeśli w polityce można w ogóle mówić o przyjaźni. Oni przygotowali stosowny grunt pod swoją niepodległość i myślę, że wiele krajów europejskich byłoby skłonnych zaakceptować i uznać takie państwo. Jednak kluczowym graczem są Stany Zjednoczone, które od 1991 roku były protektorem Kurdów irackich. To właśnie Waszyngton stanął na czele koalicji, która utworzyła nad kurdyjską mniejszością parasol ochronny. Wprawdzie USA bardzo mocno tego nie uwypuklały, ale podejmowały w kierunku Kurdów dużo działań i gestów. Po 2003 roku stanowisko amerykańskie było jednoznaczne - zjednoczony Irak i trójpodział sunnici-szyici-Kurdowie. I Kurdowie na to przystali, oficjalnie angażując się w budowę instytucjonalną Iraku.

Natomiast w ostatnim czasie widać wyraźnie, że oni chcą utworzenia własnego państwa i sondują, jakie będzie stanowisko administracji Baracka Obamy. Pod koniec czerwca oficjalną wizytę w Erbilu złożył sekretarz stanu USA John Kerry - już wtedy toczyły się rozmowy na temat ewentualnego powstania państwa Kurdów. Tydzień później delegacja kurdyjska wybrała się do Waszyngtonu i tam już bardzo oficjalnie rozważano taki scenariusz. Do tej pory nie nastąpiło przełamanie stanowiska amerykańskiego, które w stosunku do pomysłów Kurdów jest bardzo zachowawcze. Niemniej jednak Amerykanie mają świadomość, że to dążenie kurdyjskie jest bardzo silne. Zważywszy na amerykańskie interesy ekonomiczne - o których wiele się nie mówi, a które są bardzo silne w irackim Kurdystanie - myślę, że Kurdowie są na dobrej drodze do niepodległości.

WP: Nie jest trochę tak, że im większe sukcesy w Iraku odnoszą dżihadyści, tym USA są bardziej skłonne uznać niepodległość Kurdystanu, widząc w nim przeciwwagę dla islamskich radykałów?

- Kurdowie już zostali pochwaleni za to, że peszmergowie (tradycyjna nazwa kurdyjskich bojowników - przyp. red.) stawili opór radykałom z Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu. Więc na pewno jest w tym sporo prawdy, aczkolwiek ja dalej obstaję przy interesach ekonomicznych. Fundamentalną sprawą dla utworzenia potencjalnego kurdyjskiego państwa jest przejęcie Kirkuku. Kurdowie na początku czerwca, po wycofaniu się sił irackich, przejęli prowincję i miasto Kirkuk. Czekali na to bardzo długo, to jest kwestia dla nich zasadnicza, bo tam znajduje się drugie najważniejsze pole naftowe w Iraku, które daje Kurdom zupełną samowystarczalność gospodarczą. Ja od dawna mówiłam, że jeśli przejmą Kirkuk, to natychmiast ogłoszą niepodległość. I wydaje się, że wszystkie wydarzenia właśnie ku temu zmierzają.

WP: Kirkuk ma też dla Kurdów niezwykle ważne znaczenie symboliczne.

- Tak, to jest dla Kurdów "Jerozolima", miasto niemalże mityczne. Kurdowie wpisali nawet do projektu swojej regionalnej konstytucji, że Kirkuk będzie stolicą Kurdystanu, mimo że od wielu lat toczą spór o to miasto z Arabami, Turkmenami i Asyryjczykami. Ale myślę, że teraz dla nich najważniejsze jest, że to teren roponośny.

WP: Ostatnio niepodległościowe aspiracje Kurdów wsparł premier Izraela Benjamin Netanjahu. Jaki interes ma Izrael w powstaniu kurdyjskiego państwa?

- Kurdowie już wysłali z Kirkuku do Izraela pierwszą dostawę ropy naftowej. I to jest dla Izraela ewidentna korzyść. Zresztą jeśli chodzi o kontakty Kurdów irackich z Izraelem, to one mają długą tradycję. Ponadto jest to dla państwa żydowskiego ważny sojusznik w walce z islamskim ekstremizmem, zabiegający również mocno o poparcie Stanów Zjednoczonych, czyli bliskiego sprzymierzeńca Izraela.

WP: Załóżmy, że zapowiadane przez lidera irackich Kurdów Masuda Barzaniego referendum odbywa się, jego rodacy masowo idą do urn i opowiadają się za niepodległością. Co dalej?

- Nie lubię uprawiać probabilistyki, ale myślę, że jednym z pierwszych państw, które poprze niepodległość Kurdystanu będzie Turcja. Natomiast zasadniczą sprawą jest, czy USA poparłyby taki projekt. Jednak mam wrażenie, że wszystko zmierza właśnie w tę stronę. Gdyby do tego doszło, to pozostałe kraje ościenne, choć nie uznałyby Kurdystanu, to w jakiś sposób pogodziłyby się z tym faktem. Tym bardziej, że są skoncentrowane na innych obszarach i problemach. Ja jestem optymistką i sądzę, że cel nakreślony przez Masuda Barzaniego zostanie zrealizowany.

WP: Czy nowe państwo kurdyjskie, które przecież powstanie na oderwanych od Iraku terytoriach, nie wejdzie automatycznie w konflikt z Bagdadem?

- W tym momencie władze Iraku nie mają żadnego asa w rękawie. Trudno mi sobie wyobrazić, że w najbliższym czasie odbudują armię, która znajduje się w kompletnej rozsypce. Jaki mają inny argument? Jeżeli Kurdowie będą prowadzić interesy z międzynarodowymi koncernami naftowymi, to te koncerny nie pozwolą sobie na to, żeby ktoś zaburzył im świetny biznes. W Kurdystanie działają naftowi giganci, jak Exxon Mobil, Chevron czy Total, którzy podpisali rozmaite kontrakty z tamtejszym rządem regionalnym. Więc moim zdaniem zagrożenia ze strony Iraku nie ma. Poza tym Kurdowie cały czas wysyłają pojednawcze sygnały do rządu w Bagdadzie. Stawiają oczywiście warunki, ale jednak nieustannie mówią, że będą popierać "swoich braci" i procesy naprawcze, które ewentualnie w Iraku się pojawią.

Rozmawiał Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)