Kulisy tragicznej śmierci rodzeństwa-turystów na Krecie
Danuta S. i jej brat Marek zginęli w górach podczas wycieczki do wąwozu Samaria na Krecie, choć można było ich uratować. Jednak ludzie, którzy powinni być odpowiedzialni za bezpieczeństwo turystów, popełnili zbyt wiele błędów.
Galeria
[
]( http://wiadomosci.wp.pl/wawoz-samaria-na-krecie-6038708643193985g )[
]( http://wiadomosci.wp.pl/wawoz-samaria-na-krecie-6038708643193985g )
Wąwóz Samaria na Krecie
Tak wynika z ustaleń dwójki przyjaciół pani Danuty, którzy pojechali na Kretę szukać zaginionego rodzeństwa, a przy okazji przeprowadzili swoje własne, prywatne śledztwo. Wszyscy po części zawiedli. Pracownicy biura podróży, przewodnik wycieczki, urzędnicy w konsulacie polskim, nawet nasz znajomy. Gdyby wcześniej powiadomiono policję, szybciej rozpoczęto poszukiwania, w porę wysłano helikopter z ratownikami w góry, można by ich było uratować. A tak, stała się wielka tragedia – uważają pan Bronisław, wspólnik pani Danuty i pan Jacek, jej przyjaciel.
Przypomnijmy. Rodzeństwo spędzało wakacje na Krecie z biurem Ecco Holiday. W sobotę 21 lipca wraz z grupą innych polskich turystów pojechało autokarem do najdłuższego w Europie, 18-kilometrowego wąwozu. Na miejscu turyści mieli sami kupić bilety. Tego dnia było bardzo gorąco, 40 stopni Celsjusza. Gdy po sześciu godzinach uczestnicy wycieczki dotarli do wioski Agia Rumeli, podczas obiadu w tawernie zorientowali się, że brakuje dwójki turystów. Mimo to przewodnik zdecydował, że autokar wróci bez nich do hotelu oddalonego o 170 km. Po powrocie – według zapewnień organizatora wyprawy – zawiadomił rezydenta o zaginięciu rodzeństwa.
Ten w niedzielę po południu zatelefonował na policję, ale oficjalne zawiadomienie zostało odnotowane dopiero w poniedziałek po godz. 16 – oburza się pan Jacek. Wtedy zaczęła się akcja poszukiwawcza. Strażnicy parku narodowego, w którym jest wąwóz, i wojsko przeszukali go dwa razy. Nie było śladu po dwójce turystów. Policja przyjęła nawet wersję porwania, choć było to nieprawdopodobne.
Dopiero w czwartek wieczorem przypadkowy grecki alpinista znalazł wycieńczonego Polaka wysoko w górach, w kanionie Trypiti, daleko od wąwozu Samaria. Jeszcze żył. Wymawiał nazwę wąwozu i hotelu. Grek zostawił mu swój zapas wody i wyruszył na szczyt góry, żeby znaleźć zasięg i powiadomił pomoc. Gdy po paru godzinach marszu zszedł na dół, Marek już był nieprzytomny. Gdzieś w pobliżu była Danusia. Jeszcze żyła. Tam liczyły się minuty. Tymczasem helikopter z ratownikami poleciał dopiero następnego dnia. Oboje już nie żyli– opowiadają ze smutkiem ich przyjaciele.
Zaginieni zmarli z odwodnienia i wycieńczenia. Ich zdaniem, największą winę za tę tragedię ponosi młody, niedoświadczony przewodnik wycieczki, który dopiero od tygodnia pracował na Krecie. Zgodnie z procedurą powinien policzyć wszystkich ludzi, rozdać bilety i wejść do wąwozu jako ostatni. Od samego początku wszyscy poszukujący byli wprowadzeni w błąd. Przewodnik Piotr P. powiedział policji, że widział Dankę i Marka w wąwozie, na czwartym kilometrze trasy, w miejscu zbiórki grupy. A to nieprawda. Oni nie oddalili się samowolnie od reszty grupy, jak podawał przedstawiciel biura podróży. Danka była rozsądną osobą. Oni tam w ogóle nie weszli – denerwują się przyjaciele zmarłej.
W samym wąwozie trudno się zgubić. Trasa, choć męcząca, wiedzie w dół, a potem idzie się ok. kilkanaście km dnem Samarii. Ściany są pionowe i nie ma gdzie skręcić._ I nikt normalny nie zawraca, bo musiałby iść w górę. Zwłaszcza w 40-stopniowym upale_ – zaznacza pan Bronisław. Jak ustalili z kolegą, rodzeństwo prawdopodobnie po wyjściu z autokaru i kupnie biletów straciło z oczu wycieczkę, która schodami zeszła w dół. Wtedy oboje weszli na jedyny widoczny szlak, który wiedzie w góry Lefka Ori. Dowodem na to jest telefon od pani Danuty do znajomego, po 2,5-godzinnym marszu. Była zdyszana i wściekła na przewodnika, ale nie przerażona. Mówiła, że chyba się zgubili i że skopie mu tyłek, jak go dorwie – cytuje jej słowa pan Bronisław. To był ostatni kontakt z Danutą. Potem stracili zasięg. Znajomy zlekceważył ten telefon.
Gdyby wcześniej o nim powiedział, wiadomo by było, że nie ma ich w Samarii i poszukiwania poszłyby w inną stronę – przyznają jej przyjaciele. Grecka policja, która prowadzi śledztwo w tej sprawie, nie pozwoliła im przejrzeć komórki przyjaciółki. Prezes biura podróży stwierdziła, że nie czuje się odpowiedzialna za ich zaginięcie, nawet moralnie, bo to dorośli ludzie– ubolewają mężczyźni.
Eliza Głowicka