Kuba Sienkiewicz: mamy czasy średnie

Z Kubą Sienkiewiczem rozmawia Przemysław Szubartowicz

13.12.2006 | aktual.: 13.12.2006 11:16

Najnowszą płytę Elektrycznych Gitar „Atomistyka” otwiera piosenka „Czasy średnie”. Rzeczywiście takie mamy czasy?

– Czasy mamy na pewno ciekawe, ale chyba nie wszystkim się one podobają. To jest sprawa subiektywnego odbioru. Społeczeństwo jest politycznie podzielone, ale tak ostrych podziałów, przebiegających nawet przez rodziny, dawno nie było. Coś podobnego pamiętam z lat głębokiego PRL-u; przez te kilkanaście lat po 1989 r. nie byliśmy przyzwyczajeni do tak radykalnych animozji.

A jak pan, satyryk, śpiewający poeta, autor ironicznych piosenek, obserwator społeczno-obyczajowych przeobrażeń, a nawet czynny uczestnik życia politycznego, który wspierał swego czasu Unię Wolności, ocenia to, co się teraz dzieje w Polsce?

– Nie czuję się satyrykiem i w żadnym razie nim nie jestem. Owszem, byłem zaangażowany w kampanię wyborczą Unii Wolności, a także Jacka Kuronia, kiedy kandydował na urząd prezydenta, ale piosenki, które piszę i wykonuję, nie czerpią z bieżących kontekstów społeczno-politycznych. Gdyby tak było, uprawiałbym publicystyczny kabaret, a od tego rodzaju wypowiedzi stronię.

Dlaczego?

– Ponieważ piosenki z bieżącym kontekstem bardzo szybko się wyczerpują, usychają.

Ale przyzna pan, że w wielu pańskich piosenkach, przynajmniej ja je tak odbieram, są elementy aktualnego komentarza. Także na najnowszym albumie.

– Jasne, że od pewnych wątków nie uciekam. Myślę, że to bardziej kwestia obserwacji obyczajów niż bieżących wydarzeń. Na pewno piosenka „Czasy średnie”, o którą pan pytał, jest reakcją na spadek popularności mojej ulubionej partii, która w swoich wyborczych hasłach odwoływała się do klasy średniej i niewiele z tego wyszło. Inna piosenka, zatytułowana „Ciemna materia”, reprezentująca wątek fizyczno-astronomiczny na naszej płycie „Atomistyka”, może być odczytana jako alegoria ciemnej masy, której jest w Polsce coraz więcej.

Co pan ma na myśli?

– Każdy ma prawo do własnych skojarzeń.

No, mnie ciemna masa kojarzy się jednoznacznie... Np. z atakami na Darwina...

– Cóż, „Atomistyka” ukazała się przed, nazwijmy to tak, aferą z kreacjonizmem. Ale jeśli w roli naukowców obsadza się zwolenników kreacjonizmu, to rzeczywiście kwalifikuje się to do określenia „ciemna masa”..

.

Ma pan oczywiście na myśli budowniczych polskiej rzeczywistości edukacyjnej?

– Nie chcę biadolić, ale niestety tak jest... Poza tym jest na tej płycie aluzja do Mgławicy Orzeł, znanej z efektownego zdjęcia zrobionego przez teleskop Hubble'a. To też mogłoby być odebrane przez słuchaczy jako alegoria Polski. Mgławica Orzeł, przy odrobinie wyobraźni, nieźle nasz kraj opisuje (śmiech). Widzę, że jednak z humorem podchodzi pan do tych naszych czasów.

– Tak, zdecydowanie. Uważam, że sytuacja wcale nie jest dramatyczna, choć jest barwna. Jakoś się przecież daje żyć i pracować, podejmujemy już, jako społeczeństwo, coraz częściej mniej lub bardziej wolne wybory. Oczywiście, te wybory często są podyktowane koniecznością zarabiania pieniędzy, bo nasze życie kręci się jednak wokół aktywności zawodowej. W porównaniu z tym, do czego człowiek jest zdolny i co mogłoby być, naprawdę nieźle dajemy sobie radę.

Owszem, tyle że w tym wszystkim pojawiają się ataki na Jacka Kuronia, jakieś ciągłe afery, życie jest nasycone politycznymi brudami, zwłaszcza ostatnio. Nie martwi pana ten klimat?

– Ci, którzy atakowali Jacka Kuronia, sami postawili się w takim świetle, że podejmowanie z nimi dyskusji urąga cywilizowanemu człowiekowi. Mogłem się kiedyś przejmować, gdy doszło do nieporozumienia między Adamem Michnikiem a Zbigniewem Herbertem, dwiema wybitnymi postaciami myśli społecznej i kultury, ale jeśli chodzi o ludzi kalibru paszkwilantów Kuronia, nie ma o czym mówić. Bo po co?

A nie ma pan czasem ochoty, by zaśpiewać o tym wszystkim? Tak dosadniej, jak Kazik Staszewski czy Tymon Tymański...

– Nie czuję takiej potrzeby. Może potem bym się tego wstydził? Już uprawiałem taką twórczość w latach 80., kiedy funkcjonowałem w skromnym drugim obiegu. Śpiewałem wtedy o liczeniu tych, którzy chodzą na wybory, o propagandowej papce informacyjnej, którą nas faszerowano przed stanem wojennym, opisywałem konkretne wydarzenia społeczne, wojskowe grupy operacyjne na bazarach... Ale ten czas już minął. Wszystko to się wykruszyło, umknęło.

Śpiewa pan jeszcze czasem swój słynny przebój „Co ty tutaj robisz?”?

– Ta piosenka bardzo przydaje się na koncertach, choć ostatnio odchodzę od dużej estrady i staram się śpiewać rzeczy nowe, mniej znane, unikając piosenek oklepanych. Moja działalność polega teraz na występach w domach kultury, na małych scenach. Ale nawet na takiej scenie wykorzystuję tę piosenkę, łącząc ją np. z piosenką o padaczce skroniowej.

?

– Tak, ponieważ człowiek, który ocknie się z takiego stanu pomrocznego, zadaje sobie właśnie takie pytanie: co ja tutaj robię?

A prywatnie nuci ją pan sobie?

– Już teraz nie. Dziś potrafię swoje życie układać po swojemu i ta kwestia „co ja tutaj robię?” nie jest tak dotkliwa ani bolesna. Podejmuję własne wybory, więc traktuję tę piosenkę już tylko jako ilustrację swoich dawnych rozterek albo śpiewam ją bardziej dla tych, którzy je wspominają.

Ale mamy przecież masową emigrację, także wśród lekarzy. A pan jest lekarzem i pracuje w zawodzie.

– Ale ja już nie jestem młody, łatwiej znajduję sobie miejsce w medycynie w Polsce niż człowiek, który teraz skończył studia. O wyjeździe myślałem dziesięć lat temu, ale tylko dlatego, że miałem propozycję współpracy naukowej z zaprzyjaźnioną pracownią w Londynie. Dlaczego się pan nie zdecydował?

– Ponieważ pomyślałem sobie, że zniknięcie z rynku muzycznego na pół roku czy rok byłoby dla mnie bardzo dotkliwe. Wybrałem muzykowanie.

Na „Atomistykę” czekaliśmy jednak kilka lat. Skąd ta przerwa?

– Mieliśmy bardzo dużo występów, w 2002 r. nagraliśmy z Elektrycznymi Gitarami ścieżkę dźwiękową do filmu „Kariera Nikosia Dyzmy”, potem wydałem płytę solową „Powrót brata”...

Proroczy tytuł, nie ma co!

– (śmiech) Tak, tytuł jest wieloznaczny, choć piosenka zupełnie o czymś innym. Jeszcze później udostępniłem dwa swoje programy na stronie internetowej do swobodnego słuchania. Kwestia wydania „Atomistyki” przedłużyła się, ponieważ mieliśmy kłopoty z dogadaniem się z wydawcą. Okazało się, że nie jest on zainteresowany naszymi płytami, choć pozornie było inaczej. Przynosiliśmy kolejne piosenki, a w odpowiedzi słyszeliśmy: nie ma przeboju, nie ma przeboju. W ten sposób uzbieraliśmy ponad 30 utworów, więc teraz było z czego wybierać.

Jak się pan dziś czuje jako lider Elektrycznych Gitar, które największą popularność zdobyły w latach 90., a dziś, tak mi się zdaje, ich formuła się wyczerpuje? Czy coś się czasem nie kończy?

– Ma pan rację, śpiewanie piosenki autorskiej w formule bigbitowej traci rację bytu na wielkiej scenie, a swoje pięć minut mieliśmy wtedy, kiedy mieliśmy, czyli w pierwszej połowie lat 90. Popularność Elektrycznych Gitar podtrzymaliśmy później muzyką do popularnych filmów, przede wszystkim dwóch części „Kilera”, a także płytą „Na krzywy ryj”, skąd pochodzi piosenka „Co ty tutaj robisz?”. Potem było już gorzej.

Dlaczego tak się dzieje, że pozostał przy was tzw. żelazny elektorat? Piosenki są niezłe, trzymają poziom, więc co, czasy się zmieniły?

– Cóż, najbardziej mobilną grupą decydującą o sprzedaży różnych produktów w kulturze pop jest młodzież. A dziś jest ona zasypywana ogromną ilością propozycji stylistycznych. W związku z tym percepcja tych słuchaczy rozdrabnia się na tę różnorodność. I bardzo dobrze, bo dzięki temu kształtowana jest wrażliwość nie tylko na piosenki śpiewane z gitarą, lecz także na niuanse związane z oprawą muzyczną. Młodzi ludzie się tym emocjonują. A piosenka autorska stała się niszowa, na co zareagowałem, „wieszając” w internecie własne utwory w bardzo surowej oprawie gitarowej, gdyż wyszedłem z założenia, że każdy zainteresowany tym rodzajem twórczości sięgnie do niej, gdy będzie chciał. I to zamierzam dalej robić.

Czyli nie chce pan zmieniać formuły, szukać nowych środków wyrazu, odpowiedzieć na tę popkulturową ekspansję?

– Nie mam takiej potrzeby. Rozmaitość wykonawców i stylów powoduje, że płyty sprzedają się w coraz mniejszych nakładach, po kosztach, albo nawet nie. Stało się wręcz tak, że nawet o komercyjnych produkcjach można dziś mówić, że są niszowe. Wydawnictwa płytowe niechętnie inwestują w kolejne projekty, raczej sprawdzają, czy dana propozycja rokuje sukces finansowy, i najczęściej odpowiadają, że nie. Dużo wykonawców, autorów działa zatem na własną rękę, sami tłoczą płyty albo dzielą się swoją twórczością w sieci. Pewnie, że lepiej byłoby normalnie wydawać płyty, sprzedawać je na świecie i zarabiać na tym, ale to dotyczy tych wykonawców, którzy uprawiają sztukę bardziej uniwersalną. Przykładem jest Tomasz Stańko, który grając jazz, podbił i Polskę, i świat, zdobywając sławę, która dawno mu się należała. Czyli co, ambitna przygoda muzyczna jako hobby?

– Właśnie tak. To zawsze było dla mnie hobbystyczne, choć dawniej utrzymywałem się z grania, ale nadal czerpię z muzyki ogromną przyjemność, a to jest przecież najważniejsze. Co roku np. jestem obecny na Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Autorskiej, gdzie zawsze przedstawiam jakąś nowość.

No właśnie, a jaka jest dziś ta publiczność, która przyjeżdża posłuchać piosenki autorskiej, ów żelazny elektorat krainy łagodności?

– Ta publiczność jest bardzo wymagająca, nie oczekuje znanych piosenek z promocji, lecz ciekawych nowości. Określenie „kraina łagodności” nie bardzo mi się podoba. Zostało wykreowane przez telewizję i organizatorów, nie wiem, czy publiczność spontanicznie by je zaakceptowała. To było hasło na koncert poezji śpiewanej w Opolu i tak już niefortunnie zostało. A piosenka autorska jest przecież często wykonywana bardzo emocjonalnie, bywa wyraziście interpretowana, dość wspomnieć Mirosława Czyżykiewicza. Miałem też okazję zapoznać się z widownią, która stanowi żelazny elektorat twórczości Jacka Kaczmarskiego. Wystąpiłem w lipcu na festiwalu jego piosenki i miałem do czynienia ze słuchaczami bardzo skupionymi i wymagającymi. W przypadku tej twórczości trzeba znaleźć jakiś środek pomiędzy kopiowaniem a wydziwianiem. Nie można przegiąć ani w jedną, ani w drugą stronę. Wierna kopia Kaczmarskiego nie da się słuchać, nadmierna interpretacja też nie jest dobra. Trzeba wykazać się wyczuciem.

A nie ma pan czasami wrażenia, że weszliśmy w erę popkultury, która produkuje łatwo strawną papkę, i że od tego trendu nie uciekniemy?

– A mnie się wydaje, że właśnie uciekniemy. Że po zachłyśnięciu się kulturą masową ludzie zaczną odwracać się od sformatowanej papki, która jest nam serwowana. Myślę, że znów zaczną szukać, każdy dla siebie, czegoś odpowiedniego. Warto wspomnieć, jak wyraźnie w ostatnich latach młoda widownia zainteresowała się festiwalem Warszawska Jesień. Pojawiają się interaktywne telewizje i rozgłośnie. Rozpoczyna się dyskusja nad udostępnianiem w sieci archiwalnych zasobów Polskiego Radia czy Biblioteki Narodowej.

Co dalej z Elektrycznymi Gitarami?

– Obecnie jesteśmy zajęci promocją nowej płyty. Kiedy uzbiera się nowy materiał, zobaczymy, co da się z nim zrobić. Z pewnością trzeba odmienić formułę zespołu. Np. na elektroniczną albo jazz, a jeszcze lepiej hip-hop.

Co pana dziś najbardziej smuci?

– Właściwie martwię się tylko o siebie. Trochę niepokoję się o wizerunek Polski za granicą, ale bez przesady. A co śmieszy?

– Śmieszy mnie to, że ważne osobistości są bezradne wobec rozpowszechniania informacji, w tym nowinek technicznych, czego klasycznym przykładem jest kaczy hymn, który stał się popularnym dzwonkiem w telefonach komórkowych naszych dzieci. Widać, że czasy są bezlitosne. Na to nie ma siły.

Przemysław Szubartowicz

KUBA SIENKIEWICZ – właściwie Jakub Sienkiewicz (ur. 24 listopada 1961 r. w Warszawie), muzyk, piosenkarz, lekarz neurolog, lider zespołu Elektryczne Gitary. Współautor ścieżki dźwiękowej do obu części „Kilera” Juliusza Machulskiego oraz wielu przebojów, takich jak „Człowiek z liściem”, „Jestem z miasta”, „Dzieci”, „Co ty tutaj robisz?”. W 1977 r. razem z Piotrem Łojkiem powołał do życia akustyczną grupę pod nazwą SPIARDL (Stowarzyszenie Piosenkarzy i Artystów Robotniczych Działaczy Ludowych). Muzycy grali prawie wyłącznie w domu i nagrywali na szpulowy magnetofon. Z tego okresu pochodzi „Dziki” – najstarsza piosenka Elektrycznych Gitar, „Tatusia” czy „Głowy L.”. W latach 80. Sienkiewicz występował gościnnie jako gitarzysta solowy w zespole Niepodległość Trójkątów oraz w Orkiestrze Na Zdrowie Jacka Kleyffa. W 1987 r. założył z Krzysztofem Bieniem, Piotrem Łojkiem i innymi kolegami zespół Miasto, który dał dwa koncerty i przetrwał do 1989 r. Od 1990 r. Sienkiewicz związany jest z Elektrycznymi Gitarami.
Układa też muzykę i piosenki do polskich filmów. Współpracuje ze sceną kabaretowo-muzyczną Śmietanka Łowicka i Sceną Kabaretową Marka Majewskiego. Od marca 2002 do 2006 r. był wiceprezesem rady programowej rozgłośni Radio dla Ciebie (Polskie Radio – rozgłośnia regionalna w Warszawie). Działalność medyczna Sienkiewicza koncentruje się wokół choroby Parkinsona. Dyplom warszawskiej akademii medycznej otrzymał w 1986 r. Dziewięć lat później uzyskał tytuł doktora nauk medycznych w zakresie neurologii na podstawie pracy „Zaburzenia gałkoruchowe w chorobie Parkinsona”. Obecnie Elektryczne Gitary promują płytę „Atomistyka”.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)