Kto zapłaci za gęsie wątróbki Radosława Sikorskiego?
Każda osoba publiczna, a prezydent w szczególności, powinna korzystać ze swoich uprawnień wtedy, jeżeli mają jakiś cel. Tylko ten cel nie został osiągnięty. Nie widzę powodu, żeby Tomasz Arabski miał płacić za prezydenta. Ta wycieczka była wynikiem uporu pana prezydenta - mówiła w "Kontrwywiadzie" RMF FM Julia Pitera, pełnomocnik premiera ds. walki z korupcją. Radosław Sikorski tymczasem zaprasza przyjaciół, je cielęcinę w sosie truflowym, je gęsie wątróbki, popija wszystko szampanem i prosi o rachunek na ministerstwo. Jak twierdzi Julia Pitera, będzie musiał to wyjaśnić.
20.10.2008 | aktual.: 20.10.2008 10:57
RMF FM: Czy zatem złoży pani konkretną deklarację, że jeśli przyjdzie do zapłacenia 150 tys. zł za prezydencki czarter, to pomoże pani Tomaszowi Arabskiemu w spłacie tego zadłużenia?
Julia Pitera: Czy pomogę w spłacie? Nie widzę powodu, żeby Tomasz Arabski miał płacić za prezydent. Ta wycieczka była wynikiem uporu pana prezydenta do nie bardzo wiadomo jakiego celu.
A może sąd będzie widział powód? Zdaje się, że będzie o to proces między Kancelarią Prezydenta a szefem Kancelarii Premiera.
- Muszę powiedzieć, że mówi coś takiego prawnik. Mówię o panu ministrze Kownackim, który chyba nie wie o tym, że nie może jeden organ w ramach Skarbu Państwa sądzić drugiego organu w ramach Skarbu Państwa. Nie rozumiem tego.
Ale to nie jest pozew Skarb Państwa kontra Skarb Państwa. To jest pozew Skarb Państwa kontra osoba prywatna – Tomasz Arabski, człowiek, który nie dał prezydentowi samolotu.
- Rozumiem, że Kancelaria Prezydenta się bardzo dobrze czuje w sytuacji, w której eskaluje tego typu działania. Ja nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Pani minister, ale komu jak komu, ale pani taka dbałość o publiczny grosz powinna się podobać.
- Dlatego uważam, że każda osoba publiczna, a prezydent w szczególności, powinna korzystać ze swoich uprawnień wtedy, jeżeli one rzeczywiście mają jakiś cel. Dowiedzieliśmy się, tylko ten cel nie został osiągnięty, że pan prezydent musi lecieć do Brukseli, ponieważ chce wziąć udział w dyskusji na temat sytuacji Gruzji i nawet tam nie dobiegł.
Ale jest jednak paranoją, że Kancelaria Premiera bez problemu daje prezydentowi samolot na lot do Juraty – czysto prywatny, o czym wiedzą wszyscy i do czego pan prezydent się przyznaje – a kiedy leci do Brukseli na szczyt europejski, to się to uważa za wizytę prywatną, przy której nie przysługuje mu samolot.
- Powiedzmy sobie szczerze, że w naszym życiu – nas, ludzi, na świecie – jest coś takiego, że winni nie ci, którzy uczestniczyli jako widzowie, tylko winni są ci, którzy spowodowali tę konfuzję. To pan prezydent swoim uporem spowodował sytuację, z którą mamy dziś do czynienia.
Upór uporem, ale z drugiej strony, dlaczego ja jako podatnik mam płacić za to, że premier powojował z prezydentem. Niech zapłaci za to osoba prywatna, np. Tomasz Arabski.
- Proszę pana prezydenta. On w pana imieniu chciał lecieć do Brukseli i załatwiać sprawy międzynarodowe.
A ja pytam rządu, dlaczego mu nie dał przy tej okazji samolotu.
- Niech pan spyta, czy coś załatwił.
Cała ta walka, to – pani zdaniem – początek kampanii prezydenckiej?
- Moim zdaniem, to jest taka cezura czasowa od czasu zmiany na stanowisku szefa kancelarii, budowania, podnoszenia poziomu adrenaliny. Proszę zwrócić uwagę, co się dzieje. Tych kilka wydarzeń po drodze, o których następnie się mówi przez ileś tam dni na okrągło.
Ale w tym sporze to obie strony podnosiły adrenalinę – i Kancelaria Premiera, i Donald Tusk, i Arabski, i Nowak też podnosili adrenalinę.
- A mam wątpliwości co do tego. Zwrócę pana uwagę na ostatnią sekwencję zdarzeń. U pana w „Piaskiem po oczach” powiedział pan Kownacki o starcie pana prezydenta. Potem wystąpił pan prezydent, że wcale nie. I już macie państwo temat do rozmowy na cztery dni. Czy pan prezydent będzie startował? A jakie to ma znaczenie?
A ma pani wątpliwości, że Donald Tusk wystartuje w wyborach?
- W ogóle się nad tym nie zastanawiam, ponieważ rząd ma dużo do roboty. Jest to ostatnia rzecz… Muszę powiedzieć, że ja chyba ani razu akurat na ten temat nie rozmawiałam.
Radosław Sikorski zaprasza przyjaciół, je cielęcinę w sosie truflowym, je gęsie wątróbki, popija to wszystko szampanem i hiszpańskim cabernetem sauvignon, a na koniec prosi… Wie pani o co?
- O fakturę na ministerstwo. Tak. Już wiem.
Napisał o tym piątkowy „Fakt”. Minister tłumaczy, że jego sekretariat automatycznie uznał to za spotkanie służbowe i że może dla świętego spokoju zapłacić za tę kolację.
- Tak. Faktura musi być dokładnie opisana zgodnie z zasadami, z kim była ta kolacja. Pytanie, czy rzeczywiście mogła być pokryta z budżetu ministerstwa.
A pani zdaniem powinna być?
- Nie wiem. Będę w pracy, to oczywiście dowiem się natychmiast jakie były szczegóły tej sytuacji.
Poprosi pani ministra Sikorskiego, to znaczy MSZ o wyjaśnienie całej tej historii?
- Taki jest obowiązek w tej chwili. Od tego są księgowości, przepisy wewnątrz kancelarii.
Nie dziwi pani ten odruch?
- Dziwi.
Przecież poproszenie o fakturę na koniec kolacji jest jawnym dowodem na to, że pan minister chciał zjeść tę kolację na mój koszt.
- Jeśli mam jakikolwiek cień wątpliwości w jakiejkolwiek sprawie, wolę na wszelki wypadek zapłacić.
A myśli pani, że gdyby „Fakt” tego wszystkiego nie opisał, to pan minister też by dla świętego spokoju zapłacił?
- Nie mam zielonego pojęcia. To jest rola mediów. Umówmy się, ale tego typu zdarzenia, jeżeli się ujawniały w demokratycznym świecie, kończyły się w taki sposób, że zazwyczaj ministrowie zwracali pieniądze.
Skandaliczna historia, czy tylko mała niepoprawność?
- Powiedziałbym inaczej. Była to norma do tej pory. Z tą normą zerwał ten rząd.
Minister Sikorski najwyraźniej w poprzednim rządzie się przyzwyczaił.
- Nie. Ja jestem przygotowana, że takie rzeczy będą się czasami zdarzały i tak już jest, że jeżeli zmieniamy obyczaj, to jeszcze czasami zdarzają się tego typu wpadki.
- Będzie musiał się dostosować.