Kto wymyślił tak mylną nazwę, jak służba zdrowia?
Jak to bezmiernie miło jest doświadczyć, że jest się bezpiecznym, że są gdzieś ludzie, którzy nie dadzą ci umrzeć. Z pewnością jest miło, aczkolwiek nie wiem, bo nie było mi dane doświadczyć.
13.08.2003 | aktual.: 13.08.2003 11:40
Zdarzył mi się wypadek, każący podejrzewać nerkę o uszkodzenie (się). W parę dni po owym zajściu, gdy to ból się nie pomniejszał, a wręcz przeciwnie, wepchałem się bez zapisów do lekarza w najbliższej przychodni. Lekarz, chwała mu za to, przejął się mym losem i wystawił parę skierowań z dopiskiem "cito”. Badanie moczu udało się zrobić w ciągu 15 minut. Nawet dostało się pojemniczek za friko - wprawdzie zrugali, że niby jak to, ale dali.
Poradzono mi żebym po rentgen udał się na ostry dyżur, bo tam szybciej, w końcu mam “cito”. Więc wychodząc z tej mojej przychodni mówię, że chciałbym zapisać się na dzisiaj na USG, bo pani doktor powiedziała, że najlepiej jeszcze dziś i pokazuję to moje skierowanie “cito”. No i “cito okazuje się we wtorek, godzina 16 coś, a był piątek, godziny przedpołudniowe, notabene kolejne moje urodziny.
Na ostrym dyżurze sami połamani, tak więc nie wyróżniałem się za bardzo. Masowałem intensywnie zbolałą nerkę, w nadziei, że to nie kręgosłup. Lekarz ortopeda obejrzał zdjęcie, świeżych uszkodzeń na moim wykrzywionym kręgosłupie nie znalazł, więc przepisał cudowną receptę na rehabilitację. Trzy razy dziennie ibuprom, sześć razy dziennie voltaren w żelu. Zaskoczyło mnie, że nie ukończywszy szkoły medycznej, podjąłem tak słuszne kroki i tuż po wypadku zażyłem ibuprom.
Zalecanej kuracji oczywiście nie podjąłem: a) bo po co truć wątrobę, lepiej niech poboli, b) z powodów finansowych. Nadszedł dzień badań USG (o których zresztą sumienie zapomniałem). Mimo mojego ataku sklerozy przygotowałem się do badań solidnie, to znaczy nie jadłem nic. Opóźnienie zepchnęło mnie za godzinę 17, ale już wchodzę i... lekarz, wyłącza komputer, pakuje swoje manatki i przymierza się do wyjścia. Na nic zdaje się moje błagalnie wściekło zrozpaczone “a jaaaaa?!?”. W odpowiedzi otrzymuję jedynie: “Ja tu jestem tylko na zastępstwie, muszę lecieć do następnej pracy”.
Z głupią miną i bojowym nastawieniem (w końcu głowa mi już z głodu pęka, a żołądek imploduje) udaję się do recepcji. “Lekarz będzie o 18, niech pan na mnie nie krzyczy.” Dobra. Twardy jestem. Wytrzymam jeszcze trochę. O 18 miałem wchodzić pierwszy. Parę równie zniecierpliwionych osób czekało za mną. Ludzie chorzy na raka itd. Przyszedłem z parominutowym wyprzedzeniem, aby nie robić problemów. O godzinie 18.15 straciłem cierpliwość jeszcze raz. W recepcji usłyszałem: “Nasi lekarze są niepoważni”. I wtedy odzyskałem poczucie humoru. Bo bądź co bądź mam długie uszy i chwilę wcześniej usłyszałem, że nie udało im się w ogóle do owego lekarza dodzwonić.
I kto tu jest niepoważny? Byłem głodny. Byłem zły. Byłem wyczerpany. Nie miałem siły. Wybaczcie, ale pozostawiłem to bez krwawej zemsty. O godzinie 18.30 przepisałem się na najbliższy wolny termin, czyli za tydzień. Z nadzieją, że wcześniej ozdrowieję lub przynajmniej dożyję. Odszedłem cichutko, aby delektować się upragnionym obiadem. I bolącą głową. Poszedłem za wskazówkami lekarz ortopedy i zażyłem ibuprom. Położyłem się spać. A teraz po dwóch godzinach kamiennego snu siedzę i piszę, i śmieję się, bo czuję się zdrowy jak nigdy. Jak mus to mus, wyzdrowieję sam. Nerka boli, czyli jest. Jak jest, to jest dobrze. No i dobrze.
Szymon Wójcikowski