Kto winny śmierci 2,5‑letniej Dominiki?
Nie ma wątpliwości: śmierć Dominiki to porażka polskiej służby zdrowia. Śledztwo prokuratora pokaże kto dokładnie jest winien tej tragedii. Zanim śledczy ogłoszą swój raport minie zapewne sporo czasu. Dlatego dziennikarze "Faktu" prześledzili całą serię ludzkich błędów, niewydolności systemu ratownictwa i zwykłego lenistwa, które razem wzięte doprowadziły do śmierci chorego dziecka.
05.03.2013 | aktual.: 05.03.2013 11:53
Z naszych dociekań wyłania się zatrważający obraz polskiej służby zdrowia, gdzie lekarze i ratownicy zamiast ratować zdrowie i życie ludzi, odsyłają pacjentów, bo tak im nakazują bezduszne ustawy i finansowe rozliczenia. Pacjent w tym systemie wydaje się być osobą najmniej ważną. Rodzice Dominiki przez miesiąc szukali pomocy u wielu lekarzy. Mimo to nie udało się uratować ich ukochanego dziecka.
Koniec stycznia 2013 Początek choroby
Tragiczny ciąg zdarzeń zaczyna się od niewinnej infekcji u Dominiki. Państwo Nowaccy przebywają u rodziny w Kurabce pod Bolimowem. To mała wieś niemal na granicy województw łódzkiego i mazowieckiego. Kiedy Dominika zachorowała, pani Karolina zabrała małą do lekarza w Nowej Suchej. Lekarz zapisał jej lek przeciwwirusowy. Stan dziewczynki poprawiał się lecz po kilku dniach kuracji infekcja przerodziła się w zapalenie oskrzeli. Po pomoc rodzice zgłosili się do przychodni w Skierniewicach. Kolejna kuracja trwała około tygodnia. Ale zamiast wyzdrowieć, dziewczynka dostała zapalenia ucha. Rodzice nie chcąc już wystawać w kolejkach w państwowych przychodniach udają się do prywatnego laryngologa w Sochaczewie. Ten zapisuje antybiotyk. Mama Dominisi podaje go przez 10 dni. W sobotę – 23 lutego 2013 roku – dzień przed nagłym pogorszeniem stanu zdrowia Dominika wzięła ostatnią dawkę tego leku. Jak twierdzą rodzice czuła się dobrze, odzyskała apetyt bawiła się przez cały dzień.
24 lutego Lekarz odsyła do domu
W niedzielę, 24 lutego nieoczekiwanie Dominika dostaje gorączki oraz biegunki i wymiotów. Mama jedzie z dzieckiem do lekarza świątecznej pomocy (czyli przyjmującego w wolne dni) w Skierniewicach. Ten uspokaja. "To infekcja wirusowa" – wyrokuje. I odsyła przelewające się na rękach mamy dziecko do domu. Od tego momentu zegar śmierci zaczyna szybciej wybijać godziny...
Spokojni rodzice czekają na poprawę stanu zdrowia córki i zbijają gorączkę córeczki. Bo tak właśnie kazał lekarz.
Nadchodzi poniedziałkowy wieczór. Temperatura u Dominiki błyskawicznie rośnie. 38 stopni, 39 stopni Celsjusza. Rodzice nie czekają dłużej. Intuicja podpowiada im, że teraz liczy się każda sekunda!
23.07 Telefon na pogotowie
Telefon pod numerem 999 odbiera dyspozytor Wojewódzkiej Stacji ratownictwa Medycznego w Łodzi. Przyjmuje zgłoszenie o wysokiej temperaturze i drgawkach, wymiotach i biegunce. Zbiera wywiad. Podaje matce telefon do lekarza NPL (Nocnej Pomocy Lekarskiej) w Skierniewicach. – Lekarz pani pomoże – uspokaja. Gdyby wtedy wysłał karetkę do chorej, jeszcze przed północą mała byłaby w szpitalu. Odsyłając matkę kradnie bezcenne w takich przypadkach godziny. Dlaczego nie wysyła od razu karetki? Bo jak się tłumaczy, ocenił na podstawie wywiadu telefonicznego z matką, że potrzeba jeszcze konsultacja w lekarzem.
Chwilę później matka Dominisi dzwoni do lekarza NPL. Jak twierdzi kobieta – ten informuje, że nie przyjedzie. Nie prosi o przywiezienie dziecka, nie widzi go nawet na oczy. Przez telefon zaleca okłady i zbijanie gorączki. Rodzice ufają lekarzowi. Robią, co każe. Prokuratura zdradza, że przełożeni lekarza „zapewniają, że ich lekarz nie odmówił przyjazdu do dziecka”. Ani pierwszy, ani drugi lekarz nie wziął przy swojej diagnozie pod uwagę, że takie objawy mogą świadczyć nie o zwyklej wiosennej grypie, ale o zagrożeniu życia. Choćby zapaleniem opon mózgowych.
25 lutego 2013 - jedzie karetka
Po chwilowej poprawie stanu zdrowia dziewczynki wraca wysoka temperatura i biegunka. O 2.37 matka ponownie dzwoni na telefon pogotowia 999. Odbiera dyspozytor. Przyjmuje zgłoszenie o wysokiej temperaturze, drgawkach. Nadal jest biegunka i wymioty. Dyspozytor informuje, że wysyła karetkę.
Jest już wtorek. Godzina 2.39. Karetka P41 wyjeżdża ze Skierniewic do Kurabki pod Bolimów. Ma do pokonania ponad 20 km, a na pokładzie nie ma lekarza. Dyspozytor nie zdecydował się na wysłanie specjalistycznego zespołu. Dlaczego? To pewnie też będzie musiał wyjaśnić prokurator.
Karetka dociera do Kurabki po ok. 20 minutach. Około godz. 3.29 Dominika przestaje oddychać. Sytuacja staje się dramatyczna. Załoga pogotowia informuje centralę. Wzywa do pomocy specjalistyczny zespół S21. Podaje tlen. W tym czasie dyspozytor stara się ustalić, czy po dziewczynkę może polecieć śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Jest noc. Śmigłowiec z Łodzi nie lata po zachodzie słońca. Dlaczego? Bo piloci go obsługujący nie mają wystarczającej ilości wylatanych godzin... Wyścig z czasem zdaje się już być przegrany.
28 lutego - 20.17 Śmierć Dominiki
Zespół jedzie do Łodzi do szpital im. Konopnickiej. Dociera tam dopiero o godz. 5.30. W akcję włączony jest dyspozytor pogotowia i koordynator systemu ratownictwa, a mimo to szpital nawet nie wie, że zmierza do nich karetka z bardzo chorym dzieckiem. Dlaczego nikt nie poinformował szpitala, by na Dominikę czekała gotowa aparatura i zespół specjalistów?
Dwie minuty później dziewczynka jest na OIOM. Lekarze próbują dokonać cudu. Kilka godzin wcześniej cud może by się wydarzył. Teraz już nie. W środę o godz. 20.17 Dominika umiera w szpitalu w Łodzi.
Kto jest winny śmierci dziecka? Na to pytanie muszą odpowiedzieć śledczy. A Fakt będzie się uważnie przyglądał tej sprawie!