Kto pociągnie za spust? - kontrowersje wokół użycia dronów przez USA
Użycie przez USA samolotów zdalnie pilotowanych w działaniach antyterrorystycznych wzbudza wiele kontrowersji - pisze "Polska Zbrojna". Celami ataków amerykańskich dronów są bowiem nie tylko przywódcy terrorystów, ale także wszyscy, których działalność można z nimi powiązać. Operacji z wykorzystaniem samolotów zdalnie pilotowanych twardo boni jednak prezydent Barack Obama.
W ostatnich miesiącach prowadzone przez Waszyngton poza granicami USA tajne operacje z użyciem samolotów zdalnie pilotowanych znalazły się w ogniu ostrej krytyki ze strony kongresmanów oraz różnych organizacji pozarządowych. W odpowiedzi prezydent Barack Obama wystąpił z przemówieniem, w którym przyznał, że drony należą i będą należały do najważniejszych instrumentów w arsenale antyterrorystycznym Stanów Zjednoczonych.
14 września 2001 roku amerykański Kongres niemalże jednogłośnie przegłosował rezolucję AUMF (Authorization for Use of Military Force), pozwalającą prezydentowi na użycie "niezbędnej i odpowiedniej siły zbrojnej przeciwko państwom, organizacjom lub osobom, które planowały, autoryzowały, przeprowadzały lub wspomagały ataki terrorystyczne z 11 września 2001 roku lub które dawały schronienie takim organizacjom lub osobom, aby zapobiec przyszłym aktom międzynarodowego terroryzmu wymierzonego w Stany Zjednoczone ze strony tych państw, organizacji lub osób". CIA oraz Pentagon rozpoczęły wówczas tajny program mający na celu zwalczanie przywódców Al-Kaidy działających na terenie Afganistanu, Pakistanu oraz Somalii. Rozpoczęto śledzenie, inwigilację i niszczenie "celów" z użyciem samolotów zdalnie pilotowanych typu MQ-1 Predator.
Operacje zintensyfikowano w 2008 roku, gdy komórki Al-Kaidy w większości zostały wyparte z Iraku oraz Afganistanu i przeniosły się głównie do Pakistanu, Jemenu oraz w rejon Sahelu. Ich struktury przestały być zwarte - przeistoczyły się w luźno powiązane grupy terrorystyczne.
Amerykańska niezależna organizacja New American Foundation, która stara się śledzić wszystkie operacje prowadzone przez USA z użyciem dronów, podaje, że w Pakistanie w 2008 roku dokonano 38 ataków, w 2009 - 54, a w roku 2010 - 122 ataki. W kolejnych dwóch latach ich liczba spadła do 73 w 2011 roku i 48 w 2012. W 2009 roku prezydent Obama zatwierdził pierwsze ataki za pomocą dronów w Jemenie. W 2011 roku przeprowadzono ich 13, w 2012 - 45, a w 2013, jak na razie, nie więcej niż osiem.
W ostatnich kilku latach Amerykanie zmienili taktykę: celem ataków przestali być tylko przywódcy i liderzy grup terrorystycznych. Stali się nim wszyscy, których działalność można powiązać z terrorystami. Nowa taktyka, nazywana "atakami sygnaturowymi", skutecznie zneutralizowała całe siatki terrorystyczne. Wprowadzenie jej powoduje jednak, że giną ludzie niepowiązani z terrorystami i dlatego jest krytykowana w samych Stanach Zjednoczonych oraz krajach, w których ataki te są prowadzone.
Według różnych źródeł liczba ofiar amerykańskiej operacji prowadzonej od 12 lat wynosi od 2,5 do 3,5 tysiąca osób. New American Foundation szacuje, że w Pakistanie zginęło około 1930 osób powiązanych z Al-Kaidą, a w Jemenie około 750. Dane te jednak trudno zweryfikować, gdyż większość informacji na temat prowadzonych działań jest tajna.
Kwestia legalności
Pod koniec kwietnia 2013 roku amerykańska senacka podkomisja praw obywatelskich i praw człowieka rozpoczęła serię przesłuchań w związku z legalnością prowadzonej przez CIA i Pentagon operacji. Chodziło o to, czy ataki dokonane w Somalii i Jemenie są zgodne z rezolucją AUMF oraz prawem wojennym i czy legalne może być zabijanie w ten sposób obywateli amerykańskich prowadzących działania terrorystyczne za granicą. Jedną z konkluzji był postulat powołania specjalnego sądu, który musiałby zaaprobować każdy atak po stwierdzeniu jego legalności, co zwiększałoby też przejrzystość operacji. Mogłoby to również wiązać się z przeniesieniem kontroli nad nią z CIA do Departamentu Obrony.
W maju senacka komisja do spraw sił zbrojnych rozpoczęła kolejne przesłuchania urzędników Departamentu Obrony. Kongresmani, demokraci i republikanie, zastanawiali się, czy można bez ograniczeń i w każdej sytuacji stosować rezolucję AUMF. Wielu uważało, że Pentagon czyni to według uznania - dowolnie rozszerza zakres tajnych operacji na kolejne kraje i nie dba o to, czy działania te są zgodne z prawem wojennym.
Według amerykańskiej konstytucji prawo wypowiadania wojny przysługuje wyłącznie Kongresowi, więc senatorowie oskarżyli Pentagon o chęć samowolnego "przepisania konstytucji". Jednakże rezolucja została zastosowana precyzyjnie, gdyż we wszystkich państwach, w których prowadzone są operacje antyterrorystyczne, struktura Al-Kaidy istniała jeszcze przed 2001 rokiem. Wspomniany dokument pozwala też prezydentowi na użycie dronów wszędzie tam, gdzie pojawiają się nowe zagrożenie terrorystyczne, oczywiście za zgodą państw, na których terenie te zdalnie pilotowane samoloty mają operować. Większość senatorów skłania się jednak ku wprowadzeniu poprawek do rezolucji AUMF oraz wyłączeniu operacji spod jurysdykcji CIA.
23 maja, w odpowiedzi na rosnącą krytykę tajnych operacji, amerykański prokurator generalny wystosował list do senackiej komisji sądowniczej, w którym po raz pierwszy oficjalnie przyznał, że od 2001 roku w atakach przeprowadzonych z użyciem dronów zginęło czterech obywateli amerykańskich. Po południu tego samego dnia prezydent Barack Obama wystąpił z przemówieniem w National Defense University w Waszyngtonie. W zdecydowany sposób bronił w nim tych operacji jako rdzenia amerykańskiej polityki antyterrorystycznej.
- Ameryka nie przeprowadza ataków, gdy ma możliwość pojmania poszczególnych terrorystów; naszym celem jest zawsze ich zatrzymanie, przesłuchanie i skazanie. Ameryka nie może atakować, gdzie tylko chce. Operacje są konsultowane z naszymi partnerami i prowadzone z poszanowaniem niepodległości poszczególnych krajów - stwierdził. W przemówieniu ogłosił, że administracja amerykańska wprowadzi nowe "wytyczne polityki prezydenckiej" dotyczące podejmowania decyzji o przeprowadzeniu ataków z użyciem dronów.
Według odtajnionego streszczenia wytycznych Stany Zjednoczone nie będą przeprowadzać ataków, gdy "cel" zostanie uznany za możliwy do zatrzymania przez rząd amerykański lub obcy, a także, że w razie konieczności ich działania mogą być skierowane tylko przeciwko celom stanowiącym bezpośrednie zagrożenie. Obama zapowiedział też większą przejrzystość całego programu, chociaż jego szczegóły pozostaną utajnione. Kongres, tak jak dotychczas, będzie informowany o każdym zamiarze dokonania ataku poza terenem Iraku i Afganistanu, ale te plany wciąż nie będą upubliczniane. Poszczególne operacje mają być zatwierdzane przez specjalny sąd, działający podobnie jak sądy orzekające w sprawach o szpiegostwo. W wytycznych można znaleźć też zapis o tym, że rząd amerykański woli, aby za te operacje odpowiadał Departament Obrony.
Namierzanie celu
Ta ostatnia kwestia - dotycząca tego, czy program ma być prowadzony pod auspicjami CIA, czy Penatgonu - budzi jednak sporo wątpliwości. CIA nigdy nie prowadziła operacji samodzielnie - od samego początku robi to wspólnie z USAF.
Siły powietrzne mają około 260 samolotów zdalnie pilotowanych (Remotely Piloted Aircraft, RPA) typu MQ-1 Predator oraz MQ-9 Reaper. Obecnie około 80 z nich używa CIA. Pozwalają one na śledzenie 20 celów naraz przez 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu. Według terminologii USAF jest to 20 patroli bojowych (CAP). Do wykonania patrolu potrzebne są cztery RPA - jeden znajduje się w powietrzu, a trzy pozostałe są w tym czasie tankowane i serwisowane po to, aby nieustannie mogły się zmieniać. RPA wykorzystywane przez CIA są inaczej wyposażone niż te, którymi dysponuje USAF. Mają czterołopatowe śmigła, umożliwiające im startowanie z krótszych lądowisk, i bardziej zaawansowaną awionikę, pozwalającą na przykład na przekazywanie na żywo obrazu HD.
Predatory i Reapery CIA wysyłane za granicę są obsługiwane na ziemi przez pracowników i współpracowników agencji występujących po cywilnemu, aby ograniczyć do minimum obecność amerykańskich żołnierzy na terenie innych państw. Jednakże gdy RPA znajdzie się w powietrzu, pilotuje go personel USAF z bazy Creech w Newadzie. Zwykle przy konsoli sterowania siedzą obok siebie: pilot USAF - sterujący samolotem, i agent CIA - odpowiedzialny za inwigilację celu. Gdy ten zostanie namierzony i jest zgoda na jego zniszczenie, za spust pociąga zawsze oficer sił powietrznych. Wynika to bezpośrednio z polityki Waszyngtonu, która użycie broni rezerwuje wyłącznie dla armii. W prowadzenie jednego patrolu bojowego zaangażowanych jest około 200 osób: oficerów, żołnierzy, techników, agentów CIA oraz urzędników i prawników.
Jednak najważniejszą częścią całego programu wcale nie są ataki dronów, lecz zbieranie i weryfikacja informacji oraz inwigilacja celów prowadzona przez CIA. To rezultat operacji trwających miesiącami, a często latami. I właśnie RPA są doskonałym narzędziem do takich działań. Same ataki z powietrza stanowią jedynie pięć procent wszystkich operacji prowadzonych z użyciem zdalnie pilotowanych samolotów. W tym kontekście kwestia przejęcia operacji antyterrorystycznych przez Pentagon wygląda nieco problematycznie. Czy Departament Obrony będzie w stanie działać tak samo skutecznie i precyzyjnie jak CIA? Czy nie zniweczy się w ten sposób prowadzonych przez lata operacji wywiadowczych? Wielu kongresmanów zdaje sobie z tego sprawę i krytycznie odnosi się do pomysłu przejęcia przez Pentagon nadzoru nad operacjami, które dotychczas prowadzi CIA. Wydaje się, że administracja prezydenta Obamy rozważa tę propozycję wyłącznie po to, aby nadać tym operacjom wymiar legalności i pozbawić ich przeciwników argumentów.
Paweł Henski, "Polska Zbrojna"