PolskaKsiężyc czeka na Martynę Wojciechowską

Księżyc czeka na Martynę Wojciechowską

Gotowa jest spać w śmierdzącym namiocie, nie myć się tygodniami, byle tylko zdobyć Mount Everest. A po powrocie? Bez problemu wskoczy w szpilki,i pójdzie na imprezę podobać się mężczyznom. Taka jest Martyna Wojciechowska. Nurkuje, jeździ konno i na nartach. Ale też skacze na bungee, ściga się na motocyklach i samochodami. Cztery lata temu wystartowała w rajdzie Paryż–Dakar. Zdobyła już Mont Blanc i Kilimandżaro. Za półtora miesiąca Martyna Wojciechowska zamierza spojrzeć na świat z Góry Gór – Mount Everestu.

Księżyc czeka na Martynę Wojciechowską

A po szczycie świata? Poleci Pani na Księżyc? – Na razie nie miałam tego w planach, ale kto wie – śmieje się gwiazda telewizyjnego programu podróżniczego Misja Martyna. Dzięki niemu była w Etiopii, Mongolii, Ekwadorze, Japonii i Islandii. Znając Wojciechowską, jeśli tylko zechce, dopnie swego. Ma niewiele ponad 30 lat, a wrażeń za sobą tyle, że mogłaby nimi obdarzyć cały autobus turystów. – Do tej pory miałam trzy razy uszkodzony kręgosłup, trzy wstrząsy mózgu i naruszone oba stawy kolanowe – wylicza na swojej stronie internetowej Martyna Wojciechowska

Potem przesiadywała w warsztacie samochodowym swego taty. Tam zakochała się w motoryzacji. Jako dziesięciolatka dosiadła pierwszej motorynki. Siedem lat później zdała egzaminy na sportową licencję rajdową i wyścigową. Startowała w wielu rajdach. Jej rekord prędkości na motocyklu to 290 km na godzinę, a bolidem F1 – 320 km na godzinę. Miała 16 lat, gdy zgłosiła się do poboru do wojska. Usłyszała, że może zostać najwyżej sanitariuszką. Oburzona zdawała do szkoły policyjnej. – Na szczęście w porę się opamiętałam – mówi teraz. Nie miała problemów z nauką. Świadectwa z czerwonym paskiem przynosiła aż do studiów. Z zachowania zawsze ocena wzorowa. W ubiegłym roku obroniła z wyróżnieniem dyplom MBA na studiach podyplomowych z zarządzania.

Martyna: – Nie cierpię na nadpobudliwość ruchową, nie czuję się też uzależniona od adrenaliny. Jestem dziwnym miksem cech, które teoretycznie się wykluczają. Nie mogę usiedzieć zbyt długo nawet w restauracji i proponuję przyjaciołom, żebyśmy ją zmienili. Ale nie przeszkadza mi marsz pod górę przez dwa miesiące na wietrze i mrozie po 12 godzin dziennie. To jedyny moment w życiu, kiedy myśli płyną mi leniwie przez głowę. Czuję wtedy spokój. Mimo że uważa się za stuprocentową kobietę, może się wtedy nie myć i spać w śmierdzącym namiocie. Powrót do normalnego życia zajmuje jej chwilę. Tyle, ile potrzeba, żeby wyszorować paznokcie. Potem wskakuje w szpilki, perfumuje się i idzie na imprezę, podobać się mężczyznom.

– Ktoś ma talent do gry na jakimś instrumencie, ja lubię żyć ciekawie i w ruchu – tak tłumaczy swoją aktywność. Za tydzień podróżniczka rozpocznie zdobywanie Mount Everestu. Jeśli się uda, pomyśli o kolejnych szczytach Korony Ziemi: Mount McKinley (6194 m) w Ameryce Północnej czy Masywie Vinsona na Antarktydzie. Po wyprawie (udanej bądź nie) zamierza odpocząć w Egipcie nurkując. – Ale zupełnie rekreacyjnie – zaznacza. – Jak się nie uda teraz wejście na Mount Everest, wrócę do tego za rok albo za dwa. Najważniejsze jest zdobywanie góry samo w sobie i walka z własną słabością. Trzeba mieć odwagę marzyć i mieć odwagę realizować swoje marzenia. Trzymamy za Martynę kciuki!

Anna Gabińska

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)