Księżniczka i pisarka ujawniły, jak wygląda życie kobiet w Arabii Saudyjskiej
- Zdarza mi się płakać, gdy opisuje te historie, bo współodczuwam brak nadziei tych kobiet - wyznała Wirtualnej Polsce Jean Sasson, autorka serii książek o saudyjskiej księżniczce Sułtanie, które ujawniają kulisy życia w bogatym i opływającym ropą królestwie, gdzie jednak kobiety są taktowane jak własność mężczyzny, a wolność to dla nich niedostępny luksus. Ze względów bezpieczeństwa Sasson nigdy nie ujawniła prawdziwej tożsamości swojej bohaterki, a prywatnie przyjaciółki. Jej najnowsza książka, "Łzy księżniczki", ukazała się niedawno w polskich księgarniach nakładem wydawnictwa Znak.
WP: W tym roku, pierwszy raz w historii kraju, Saudyjki będą mogły wziąć udział w lokalnych wyborach. W tym roku mija też ćwierć wieku od pierwszego protestu przeciwko zakazowi prowadzenia samochodów przez kobiety w Arabii Saudyjskiej, ale ten zakaz utrzymuje się do dziś. Jak Pani ocenia postęp starań o prawa kobiet w tym kraju? Czy Saudyjki będą kiedyś mogły cieszyć się taką wolnością, jak kobiety na Zachodzie?
Jean Sasson: - Tak, (Saudyjki - red.) "podobno" będą mogły głosować, ale uwierzę dopiero, gdy to zobaczę. Tutaj pojawia się podwójny problem: jeśli ich opiekun (zawsze męski członek rodziny) nie zgodzi się, by głosowały, i nie zgodzi się ich zawieźć na wybory, bo same nie mogą prowadzić samochodu, to nie zagłosują. Dodatkowo, ta "zgoda" na udział w wyborach kobiet została wydana przez nieżyjącego już króla Abdullaha. Jak dotąd król Salman unieważnił większość zarządzeń króla Abdullaha, więc nie zdziw się, jeśli to orzeczenie okaże się jednym z anulowanych. (...) Prawo do swobodnego poruszania się to bardzo skomplikowana sprawa dla każdej Saudyjki, bo przede wszystkim zgodzić musi się na to rząd, a potem męski strażnik rodziny. Taki opiekun wedle własnego uznania odrzuca wszelkie nowe prawa dotyczące kobiet ustanowione przez rząd i władze nie będą interweniować. Ponadto, jedyne wybory, w których głosować mogą i mężczyźni, i kobiety w Arabii Saudyjskiej to pomniejsze wybory lokalne we wsiach lub miastach.
Żaden Saudyjczyk nie ma prawa decyzji na szczeblu narodowym - ani mężczyźni, ani kobiety.
Nie, nie wierzę, że Saudyjki mogą osiągnąć ten sam stopień wolności co kobiety w demokratycznych krajach. Jednakże nie szukają one wcale takiej samej wolności. Większość saudyjskich kobiet chciałaby mieć możliwość podejmowania własnych decyzji w sprawie edukacji, małżeństwa czy pracy. Wiele chciałoby móc prowadzić samochód, a inne się do tego nie palą. Jak już wcześniej powiedziałam, wolność dla kobiet w Arabii Saudyjskiej to bardzo skomplikowany problem i nie ma prostych rozwiązań.
WP: Właśnie, czy Saudyjki w ogóle chciałyby takiej wolności, jaką posiadają mieszkanki Zachodu? Pytam, dlatego że w Pani książce pojawiają się też bohaterki, którym najwyraźniej odpowiada ich drugorzędna rola społeczna i rodzinna - właściwie sprowadzająca je do własności ojców, potem mężów czy własnych synów. Jedną z nich jest córka tytułowej księżniczki. Z czego wynika taka postawa?
- Ciekawe, że o to pytasz, bo to część całego problemu. Wiele Saudyjek, które spotkałam, zwyczajnie nie było zainteresowanych absolutną wolnością - w większości uważają, że to mężczyźni powinni rządzić, ale rządzić łaskawie. Więc wcale nie dążą do pewnej totalnej wolności kobiet, której oczekuje się i domaga w innych krajach.
Łatwo zrozumieć, dlaczego wiele kobiet tak uważa, bo cała struktura społeczna, kulturowa, rodzinna uczy je, że mężczyźni wiedzą najlepiej i to mężczyźni powinni podejmować decyzje w kwestiach życia publicznego, podczas gdy żony, matki, powinny rządzić w domach, decydować o tym, jak ten dom będzie prowadzony, jak ma być sprzątany, jakie podawać posiłki itd. To jest niemal zakodowane w ich umysłach i gdy ktoś się z tym porządkiem nie zgadza, niektóre Saudyjki stają do konfrontacji. Spotkałam się z tym nie raz i saudyjskie kobiety współczuły mi, że muszę pracować, by się utrzymać. Wielu odpowiada system, w którym nie muszą martwić się o pracę i finansowe utrzymanie rodziny.
WP: W jednym z rozdziałów opisuje Pani historię Fatimy, która jako dziecko była głodzona, bita i wyśmiewana przez rodziców. Gdy miała 14 lat, zmuszono ją do ślubu ze starszym mężczyzną. Mąż gwałcił ją i poniżał. W końcu wyrzucił z domu, gdy kobieta urodziła córki, a on sam znalazł sobie nową żonę - 8, 9-latkę. Księżniczka Sułtana pomogła Fatimie, jej los się odmienił. Ale ja przez cały czas nie mogłam przestać myśleć, co stało się z tą małą dziewczynką, która została w domu oprawcy-męża?
- Zgadzam się. Ale we wszystkich konserwatywnych społecznościach, które w zasadzie są zbudowane przeciwko prawom i potrzebom kobiet, można znaleźć takie koszmarne historie, w każdej dzielnicy. Nie tylko w Arabii Saudyjskiej, ale w małych wioskach w Indiach, Pakistanie czy wielu innych krajach odkryjesz, że niezależnie, czy kobieta jest szczęśliwa, smutna, wykorzystywana, czy nawet pada ofiarą mordu - nikt się w to nie będzie mieszał. Ale zgadzam się z tobą, gdy wiemy o takich przypadkach, naturalnym jest zamartwianie się. Zdarza mi się płakać, gdy opisuję takie historie, bo współodczuwam brak nadziei tych kobiet - bycie zapomnianym przez społeczeństwo, gdy przeżywa się taki ból, jest bardzo przygnębiające dla kobiet i dla tych z nas, którym zależy. Odkryłam, że noszę w sobie dużo bólu, ponieważ znam te wszystkie historie i nie mogę nic z tym zrobić. Martwię się, bo nie ma szans na poprawę. To bardzo smutny stan rzeczy.
WP: Opisuje Pani też potworną kłótnię między córkami księżniczki Sułtany. Jedna oskarża drugą o romans z kobietą, co w Arabii Saudyjskiej uznawane jest za karygodne. Okazuje się nie być to prawdą, choć nie dlatego, że młodej dziewczynie nie spodobała się jej koleżanka. Zaciekawiło mnie, że nie nazywa Pani wprost orientacji seksualnej jednej z córek księżniczki. Czy celowo nie używa Pani w swojej książce "słowa na L"?
- Gdy piszę o moich bohaterkach, staram się postawić na ich miejscu i używać terminologii, reagować słowami, którymi zareagowano by w danej kulturze. Słowo na "L" zwyczajnie nie jest używane przez rodzinę Sułtany, nigdy. Wszystko jest wystarczająco jasno opisane, więc po prostu ostrożnie śledzę ich życie i reakcje, bo to historia o nich, nie o mnie.
WP: Czy nieustająca w walce o prawa kobiet księżniczka Sułtana powalczy także o wolność mężczyzny - Raifa Badawiego, liberalnego bloggera skazanego na więzienie i chłostę za obrazę islamu? Widziałam, że Pani poparła apel o jego uwolnienie na swoim koncie na Facbooku i Twitterze.
- Cieszę się, że o to pytasz. Księżniczka i ja zakończyłyśmy właśnie piątą książkę o jej życiu i dwa rozdziały są poświęcone Raifiemu Badawiemu, ponieważ księżniczka jest mocno przekonana, że powinien on zostać ułaskawiony i wypuszczony na wolność. Ona i ja zgadzamy się w tej kwestii całkowicie, podobnie jak w kwestii innych osób uwięzionych za domaganie się wolności słowa. Przeczytasz o tym w piątej książce, "Księżniczka, sekrety, którymi się dzieli” - ukaże się w niektórych krajach w 2015 r, a w innych w 2016.
WP: Ze względów bezpieczeństwa nigdy nie wyjawiła Pani prawdziwego imienia "księżniczki Sułtany". Jednak w Pani książkach jest dużo szczegółów o niej i jej krewnych. Najbliższa rodzina księżniczki szybko odgadła, kim jest główna bohaterka cyklu, już po pierwszej publikacji. Czy udało się potem jeszcze komuś odszyfrować, kim jest Sułana? Czy miała ona kiedyś poważne kłopoty, dlatego że odważyła się mówić o sytuacji kobiet w Arabii Saudyjskiej?
- Miała poważne kłopoty na łonie swojej rodziny - ze wszystkimi mężczyznami z najbliższej rodziny i niektórymi siostrami i siostrzenicami. Ale, jak wiesz, rodzina przyrzekła zachować jej tożsamość w sekrecie, bo wiedzieli, że zostaną ukarani, podobnie jak ona. W Arabii Saudyjskiej mężczyzn, którzy nie potrafią "kontrolować” swoich kobiet, spotyka kara! Ten system chronił mnie przed gniewem jej wujów i rządu. Najprawdopodobniej (księżniczka - red.) nie zostałaby zabita, ale resztę życia musiałaby spędzić nie wychodząc ze swojego domu w Arabii Saudyjskiej. Jej dzieci też spotkałaby kara, pogardzano by nimi. Wykazała się więc duża odwagą i determinacją, biorąc pod uwagę cenę, jaką może zapłacić za mówienie prawdy o życiu kobiet w Arabii Saudyjskiej.
WP: Na pewno Pani też miała kłopoty przez to, że nie chciała ujawnić jej prawdziwej tożsamości. W latach 90., po publikacji pierwszy dwóch książek o księżniczce, została pani oskarżona o plagiat. Wygrała Pani tę sprawę, ale jej pokłosiem stały się pytania o to, czy Sułtana faktycznie istnieje? Przygotowując się do wywiadu, znalazłam fora internetowe, na których spory o to trwały przez lata. By więc nie było wątpliwości: czy księżniczka Sułtana jest kobietą z krwi i kości?
- Osoba, która oskarżyła mnie o plagiat, oskarżyła o to także dwie inne autorki - brytyjskie pisarki, jedna z nich to słynna Deborah Moggach. Niestety, ta osoba okazała się być psychicznie niestabilna. Te oskarżenia były całkowicie fałszywe. Gdybyś zagłębiła się w ten temat, odkryłabyś, że nie tylko pozew został oddalony przez sąd, ale na tę kobietę nałożono grzywnę za wniesienie takiego niepoważnego oskarżenia. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam i gdy odkryłam, że to Niemka (kobieta, która oskarżyła pisarkę, jest z pochodzenia Austriaczką - red.), która wyszła za mąż za Kuwejtczyka, naprawdę byłam zbita z tropu. Gdy w końcu pozew został wniesiony i prawnicy wydawnictwa mieli możliwość przeczytania jej niepublikowanej pracy, wsparli księżniczkę i mnie w 100 proc., bo te historie nie były w ogóle do siebie podobne - Niemka żyjąca i pracująca jako kucharka w Kuwejcie nie miała nic wspólnego z saudyjską księżniczką. Nawet sędzia stwierdził, że nie ma podobieństw między książkami. Nie było to nic więcej ponad
nieszczęśliwy incydent z kobietą, która była znana z tego, że uważała, iż różni autorzy weszli w taki czy inny sposób w posiadanie jej niepublikowanego manuskryptu i podebrali coś z niego. Mój prawnik powiedział mi, że tego rodzaju pozwy są dość częste w przypadku bestellserów, ale ten był najbardziej absurdalny, z jakim przyszło mu się zmierzyć, i nie mógł uwierzyć, że jakiś adwokat zgodził się złożyć taki niepoważny pozew
Jeśli chodzi o spory, czy księżniczka istnieje, to trwają one, bo ludzie nie mają szansy jej poznać przez media itd. Więc te oskarżenia mnie nie dziwią. Ale z drugiej strony niektórzy twierdzili, że Majjada Al-Askari (bohaterka innej książki Jean Sasson - red.) i inne bohaterki też nie istnieją, nawet gdy te osoby pojawiły się w telewizji i udzielały wywiadów! Więc ataki na ważne książki nie są niczym nowym. Czasem się z tego śmieję, czasem tylko potrząsam głową, ale nigdy nie pozwalam, by takie ataki i fałszywe oskarżania sprawiły, że przestanę opowiadać ważne historie.
WP: Przez 12 lat, aż do 1990 r., mieszkała pani w Arabii Saudyjskiej. Jeśli się nie mylę, od tego czasu nie odwiedzała Pani tego kraju. Domyślam się, że wiele osób w Arabii Saudyjskiej nie było zadowolonych z opisania przez panią sytuacji kobiet w tym kraju. Myśli Pani, że jeszcze kiedyś będzie w stanie tam bez obaw pojechać?
- Tak, masz rację, wiele osób w Arabii Saudyjskiej poczuło się urażonych i rozczarowanych, że napisałam książkę, która krytykuje to, jak są traktowane kobiety w Arabii Saudyjskiej, choć dotyczyła ona żyjącej kobiety, w zasadzie opowiadała osobistą historię. Dostałam kilka telefonów od znajomych saudyjskich ambasadorów, jeden z nich powiedział: "Jean, myślałem, że nas lubisz. Jak mogłaś napisać książkę o tej niezadowolonej księżniczce?”. Inni saudyjscy mężczyźni, których znałam, przestali się do mnie odzywać. Żadna z moich saudyjskich koleżanek nie porzuciła naszej przyjaźni, ale musiały być bardziej ostrożne, gdy ze mną rozmawiały lub się spotykały.
Właściwie to byłam z powrotem w Arabii Saudyjskiej, z księżniczką, jej prywatnym odrzutowcem i wkraczałam do królestwa zakryta szalem i w abaji. Dwa razy, gdy z nią podróżowałam, nie musiałyśmy nawet przechodzić kontroli. Teraz jest trochę inaczej, więc prawdopodobnie nie będę się tam mogła szybko pojawić. Ta historia pojawi się w moich prywatnych wspomnieniach, które, mam nadzieję, wkrótce zdołam spisać. Uwielbiałam czas, gdy żyłam w królestwie. Tęsknię za tym. Tęsknię za niektórymi ludźmi, ale nie tęsknię za byciem świadkiem tego, że kobiety są tam traktowano jak obywatele drugiej kategorii.
WP: Temat nadużyć praw człowieka w Arabii Saudyjskiej jest dziś szeroko znany i takie praktyki ściągnęły na ten kraj słowa potępienia. Bez wątpienia to jedna z ciemnych stron królestwa, ale raczej nie wszystko, co może zaoferować Arabia Saudyjska. Na pewno są jakieś elementy życia społecznego, które są warte uznania. Czy jest coś, co szczególnie zauroczyło Panią w tym kraju?
- Tak, oczywiście. Uwielbiam życzliwość ludzi; mieszkałam tam 12 lat i nigdy nie zostałam źle potraktowana. Niemal każdy Saudyjczyk, którego poznałam, był w stosunku do mnie bardzo miły. Tęsknię za pięknem pustyni i czasem, gdy podróżowałam, cieszyłam się tą starożytną ziemią i unikatową scenerią. Szczególnie tęsknie za uczuciem przygody, bo Arabia Saudyjska to jeden z kilku krajów na świecie, w którym mnóstwo ludzi pracuje na rzecz postępu, a wielu również w imieniu zmian kulturowych. Większość państw jest już "określona", a Arabia Saudyjska jeszcze nie.
Podoba mi się także szacunek, z jakim ludzie obchodzą się ze starszymi. Jest wiele rzeczy, których można się nauczyć od Saudyjczyków, i które są dobre dla społeczeństwa. W każdym kraju są dobre i złe rzeczy i jestem szczęśliwa, że mogłam poznać obie strony tego niezwykłego państwa.
Jean Sasson urodziła się i wychowała w stanie Alabama, na południu Stanów Zjednoczonych. W 1978 r. wyjechała do Arabii Saudyjskiej, gdzie podjęła pracę w administracji szpitala im. Króla Fajsala w Ar-Rijad. W trakcie ponaddziesięcioletniego pobytu w tym kraju została powiernicą księżniczki Sułtany z saudyjskiej rodziny królewskiej. Obecnie mieszka w USA. Zobacz bibliografię autorki.