Księża byli raczej "kontaktami operacyjnymi", nie tajnymi współpracownikami"
Księża, którzy współpracowali ze służbami specjalnymi PRL, raczej byli tzw. kontaktami operacyjnymi (KO), a nie tajnymi współpracownikami (TW), gdyż w tej formie działalności agenturalnej nie wymagano podpisywania formalnego zobowiązania do współpracy, jak wobec TW - powiedział historyk PRL dr Antoni Dudek.
28.04.2005 | aktual.: 28.04.2005 16:56
W środę ujawniono, że o. Konrad Hejmo, który miał być współpracownikiem służb specjalnych PRL w otoczeniu Karola Wojtyły, nie był formalnie tajnym współpracownikiem, tylko właśnie kontaktem operacyjnym.
Dudek wyjaśnił, że według instrukcji obowiązujących w służbach specjalnych PRL, kontaktem operacyjnym mógł być informator, który nie podpisał formalnego zobowiązania do współpracy. SB znając niechęć duchownych do podpisywania takich zobowiązań, korzystało wtedy z możliwości pozyskania ich właśnie jako KO - dodał.
Różnica między TW a KO
Poinformował, że podstawową różnicą między TW i KO było to, że TW zlecano aktywne działania, np. by rozpowiadali o kimś jakąś plotkę. KO był w tym sensie zazwyczaj biernym źródłem informacji; mówił, co wiedział; nie miał zaś zlecanych czynnych zadań, jak TW - powiedział historyk. Podkreślił, że np. udzielający informacji członkowie PZPR byli rejestrowani jako kontakty operacyjne. Chodziło o to, by obejść formalny zakaz werbowania jako TW członków partii komunistycznej - dodał.
Środowa "Rzeczpospolita" podała, że o. Hejmo mógł być informatorem wywiadu PRL. Według Dudka, zasadą w pracy służb specjalnych PRL było przekazywanie przez SB, w przypadku gdy jej agent wyjeżdżał za granicę, sprawy do wywiadu, czyli departamentu I MSW. Jeśli wywiad był zainteresowany taką współpracą, agent "przechodził" do departamentu I; jeśli nie - był "zamrażany" w SB - powiedział.
Podkreślił, że taka była zasada, ale w rzeczywistości zdarzało się, że poszczególne służby PRL nie informowały się o swych agentach i wchodziły nawet sobie czasem w drogę. On sam zna przykład z lat 70. agenta departamentu I MSW, wysłanego do Brukseli, który "zaczął się tam dziwnie zachowywać". Okazało się bowiem, że był on już wcześniej agentem wywiadu wojskowego PRL i nie poinformował o tym MSW. Zachowało się nawet pismo szefa wywiadu MSW Mirosława Milewskiego z pretensjami do ówczesnego szefa wywiadu wojskowego Czesława Kiszczaka.
10-15% agentów wśród księży i osób świeckich
Dudek podtrzymał ustalenia historyków, że w PRL agentami mogło być od 10 do 15% księży i osób świeckich. Jak wynika z wydanej ostatnio przez IPN książki Metody pracy operacyjnej Aparatu Bezpieczeństwa wobec Kościołów i związków wyznaniowych 1945-1989, procent księży, których w PRL udało się zwerbować do tajnej współpracy, sięgał właśnie kilkunastu procent ogółu. Nie wiadomo, ilu ich było dokładnie, bo SB nie rozróżniała w swych statystykach zwerbowanych księży i świeckich; najwięcej było ich w 1984 r. - 8334.
Dudek przypomniał, że na przełomie lat 80. i 90. SB zniszczyła wszystkie tzw. teczki ewidencji operacyjnej księży (którą zakładano każdemu z chwilą wstąpienia do seminarium duchownego) oraz większość akt agentury. Ocalała jednak część akt w jednostkach terenowych IV departamentu MSW zwalczającego Kościoły. Także akta wywiadu były niszczone w mniejszym stopniu - dodał Dudek.