SpołeczeństwoKs. Prusak: "Nie możemy mówić apostatom, że nie zrozumieli Kościoła. To też nasza wina" [WYWIAD]

Ks. Prusak: "Nie możemy mówić apostatom, że nie zrozumieli Kościoła. To też nasza wina" [WYWIAD]

- Liczba apostazji rośnie lawinowo, tymczasem słowa abpa Jędraszewskiego brzmią jednoznacznie. Winni są ci, którzy "nie rozumieją Kościoła". Są mniej lub bardziej zawinionymi ignorantami, to oni mają problem, a my im pomożemy powrócić na właściwą drogę. Osób, które myślą o apostazji nie przekona się do pozostania w Kościele, gdy na ich barki przekłada się cały ciężar tej decyzji - mówi w rozmowie z Marcinem Makowskim jezuita Jacek Prusak.

Ks. Jacek Prusak SJ mówi o apostazjach w Kościele
Ks. Jacek Prusak SJ mówi o apostazjach w Kościele
Źródło zdjęć: © Źródło: East News, Fot: Beata Zawrzel
Marcin Makowski

16.03.2021 07:03

Marcin Makowski: Czy widział ksiądz najnowsze statystyki apostazji w archidiecezji krakowskiej?

ks. dr Jacek Prusak SJ (Jezuita, redaktor "Tygodnika Powszechnego", adiunkt w Instytucie Psychologii AIK w Krakowie): Widziałem. Nie da się nie zauważyć tak niepokojącego wzrostu.

Średnia z ostatnich lat wynosi 50-60 osób. Rok 2020 to 445 przypadków, czyli wzrost o kilkaset procent.

To prawda, sytuacja przybiera charakter lawinowy chociaż nie oznacza to jeszcze dechrystianizacji tego regionu Polski. Mówimy już jednak nie o odosobnionych przypadkach, ale o trendzie, bo liczby rosną nieprzerwanie od 2019 roku.

Z czego to wynika?

Z badań wiemy, że przyczyny apostazji są różnorodne, a apostaci jako grupa społeczna nie jest homogeniczna. Wydaje mi się jednak, że obecna fala apostazji to efekt skumulowania wielu czynników, odroczenie emocji i decyzji, które gromadziły się przez lata pod powierzchnią życia religijnego, a ostatnie miesiące zadziałały na ludzi jak iskra rzucona na proch.

Nazwijmy ją po imieniu: to Strajk Kobiet i reakcja na zaostrzenie prawa aborcyjnego?

Na pewno tak, ale na politykę i życie społeczne nakładają się decyzje osobiste, które nie mają wyłącznie takich motywacji. Zmienił się za to sposób ich manifestowania - akt odejścia z Kościoła z czynności anonimowej zamienił się w manifestację publiczną i rodzaj uwiarygodnienia się we własnym środowisku. Chęć pokazania swojego dystansu do instytucji oraz jej wpływów na własne życie. Pamiętajmy jednak , że sam akt apostazji nie jest jeszcze równoznaczny z utratą wiary lub ateizmem. To zmiana myślenia o miejscu Kościoła w życiu człowieka, chociaż może być równoznaczny z porzuceniem chrześcijaństwa. Poza sprawami aborcyjnymi, dodałbym jeszcze utratę zaufania do Kościoła związaną z reakcją na przestępstwa pedofilii oraz niektórymi problematycznymi wypowiedziami hierarchów a także sojuszem tronu z ołtarzem. Równolegle przechodzimy przez wyraźny kryzys zaufania do roli i znaczenia duchowieństwa, a w tym, dotychczasowego społecznego statusu hierarchów kościelnych.

Abp Marek Jędraszewski odniósł się do fali apostazji w swojej archidiecezji, prosząc kapłanów o modlitwę za tych, "którzy nie rozumieją Kościoła, którzy nie umieją Kościoła kochać, nawet przez łzy, którzy próbują z Kościołem walczyć, którzy się oddalają i tych, którzy podejmują dramatyczne akty apostazji". Ten język trafi do ludzi, którzy odchodzą?

Nie sądzę, aby trafił nawet jeśli ma dobrą wolę. Rozumiem intencje abpa Jędraszewskiego, ale apostazja - poza tym, że ma wiele przyczyn - ma również "dwóch aktorów". Nigdy nie jest winą tylko jednej ze stron, i z definicji tej, która się na nią decyduje. Tymczasem słowa abpa brzmią jednoznacznie. Winni są ci, którzy "nie rozumieją Kościoła". Są mniej lub bardziej zawinionymi ignorantami, to oni mają problem, a my im pomożemy powrócić na właściwą drogę.

Komunikat co najmniej kontrskuteczny.

Staram się wczuć w zamysł duszpasterski biskupa, który chce przeciwdziałać zjawisku, które uważa za negatywne. Mnie też, jako księdza, apostazje bolą. Osób, które myślą o apostazji nie przekona się jednak do pozostania w Kościele, gdy na ich barki przekłada się cały ciężar tej decyzji.

Podczas rekolekcji w Kalwarii Zebrzydowskiej w ostatni weekend abp Jędraszewski mówił jeszcze do księży: "Proszę was, róbcie wszystko, aby ten dramatyczny akt odejścia był jednocześnie pierwszym dniem powrotu, bo Kościół jest miłującą matką, bo Kościół to jest także ten ojciec czekający na powrót marnotrawnego syna, gotów wybiec na spotkanie".

I znowu, jak sądzę, to jest wskazówka pastoralna, która zaleca przeprowadzenie całego procesu możliwie bezproblemowo, aby nie był przysłowiowym gwoździem do trumny. Chodzi o pozostawienie cienia szansy na powrót apostaty do Kościoła. Wiemy, że to jest problem i są księża, którzy wszystko utrudniali, uważając, że w ten sposób kogoś nawracają albo chronią przed potępieniem. W wypowiedzi abpa Jędraszewskiego brakuje mi jednak instytucjonalnej autorefleksji i rachunku sumienia w stosunku do własnej strony. Jeśli ktoś ma do nas wrócić, jako instytucja musimy również uderzyć się we własne piersi. Apostazji nie dokonuje się dlatego, że ma się gorszy dzień. To sygnał ostrzegawczy dla całej wspólnoty, którego nie możemy lekceważyć. Nie posądzam o to arcybiskupa, ale na kryzys nie reaguje się dualizmem: my kontra oni, bo taka polaryzacja pogłębia go, a nie rozwiązuje.

Gdyby do księdza przyszedł kto, kto by stwierdził: chcę zostać w Kościele, ale jak mam ufać wspólnocie, której przedstawiciel w mojej diecezji mniejszości seksualne nazywa "tęczową zarazą". Co by mu ksiądz odpowiedział?

Tu jest coś na rzeczy, bo znam takie osoby. Większość odejść z Kościoła – ze świadectw jakie znam - nie wynika z radykalnej utraty wiary w Boga, ale bardziej z "wiary" w instytucję, która "stoi na drodze" do tego Boga. Dlatego naszym obowiązkiem jako kapłanów jest spojrzenie na siebie samych i pytanie, czy to nie nasze zachowanie wyzwala w ludziach takie emocje, prowadzi do takich napięć i kryzysów? Czy nie jesteśmy częścią problemu, z którym walczymy, szukając rozwiązania tam, gdzie go nie znajdziemy?

Zapytam wprost. Abp Marek Jędraszewski też powinien uderzyć się w piesi, mówiąc: "być może część z apostazji to moja wina"?

Odpowiem tak: gdyby przede mną stanęła osoba, która odchodzi z Kościoła ze względu na to, że ma trudność w odnalezieniu się w nim z konkretnym duchownym, i to nawet takim, którego i ja uznałbym za problematycznego, to nie oznacza to jeszcze, że bym się z nią zgodził w kwestii apostazji. Nie jest się przecież w Kościele dla biskupa, a Kościół katolicki to nie jest taka czy inna diecezja, tylko ciało wspólnotowe, powszechne. Zawsze w jego szeregach byli lepsi lub gorsi biskupi, ba, papieże. Porozmawiałbym zatem z osobą, która "z powodu" abp. Jędraszewskiego bądź innego duchownego odchodzi z Kościoła czy nie wydaje się jej, że więcej z tego powodu utraci niż uzyska. Ale ponieważ dokonujący apostazji krytycznie wypowiadają się o ordynariuszu krakowskim także biskup Jędraszewski musi się zastanowić, czy przez przypadek nie ułatwił komuś takiej decyzji. Wymaga tego po prostu uczciwość wobec siebie nawzajem.

Czy spodziewa się ksiądz, że z roku na rok odejść z Kościoła będzie więcej?

Tego nie umiem przewidzieć, ale sądzę, że będziemy obserwować inny proces. Nie tyle dramatycznych i niejednokrotnie medialnych odejść ze wspólnoty, co po prostu obojętności na nią. Młode pokolenie coraz luźniej identyfikuje się z Kościołem i coraz szybciej laicyzuje. Skoro nie będzie praktykujące i będzie dryfowało poza wspólnotą będzie dokonywało tzw. „miękkich apostazji”. Najwyższa pora, żeby zacząć ze sobą rozmawiać w Kościele na innym poziomie niż kler versus świeccy.

Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Wiadomości

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1537)