Krwawy dyktator bombarduje ludzi - co na to Europa?
Niepewny jest los krwawych dyktatorów - obroni się w końcu Kadafi czy nie obroni? Czy obserwujemy dziś czwartą falę demokratyzacji? Być może. Z pewnością natomiast - drugą falę hipokryzji. Od niej, jako Zachód, już chyba się nigdy nie uwolnimy. Pytaniem pozostaje, czy - gdy będzie "po wszystkim" - starczy nam przynajmniej wyobraźni - zastanawia się Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Pierwsza fala hipokryzji? Przy zamieszkach w Tunisie i Kairze, państwa zachodnie przyjęły postawę zachowawczą. Nie tylko dlatego, że układ sił był niepewny - pojawiły się liczne głosy, że i sama demokracja jakaś niepewna, że jak nie Mubarak to Bractwo Muzułmańskie, że "naród (zwłaszcza egipski) nie dojrzał", że bezpieczeństwo Izraela... A gdy "naród" już przeważył, pozostały nawoływania do "uporządkowanego przejścia", byle tylko nie naruszyć "żywotnych interesów". W końcu nasi turyści muszą gdzieś jeździć a nasze koncerny - budować im hotele.
A na czym polega fala druga? Gdy Muammar Kadafi, oprawca może gorszy od Saddama Husajna, masakruje własnych obywateli bombami i bronią maszynową, Europa zachowuje... wstrzemięźliwość. Silvio Berlusconi wprost tłumaczy, że z libijskim przywódcą (w kwestii mordu na jego obywatelach!) nie rozmawiał, żeby mu "nie przeszkadzać". I można by tę skandaliczną wypowiedź zrzucić na karb "specyfiki" włoskiego premiera, gdyby nie fakt, że głośno wypowiedział on to, o czym większość Unii Europejskiej myśli po cichu. Bo nawet "postępowy liberał", szef niemieckiej dyplomacji Westerwelle przyznał ostatnio, po dłuższym i słusznym wywodzie o koniecznej pomocy dla ruchów demokratycznych, że chodzi głównie o potencjalnych uchodźców.
Europa pragnie świętego spokoju - to znaczy tego, by tysiące uchodźców z Afryki zatrzymać już na granicach kontynentu. Najlepiej afrykańskimi rękami, za europejskie (głównie włoskie) pieniądze. Kadafi do takiego układu nadawał się świetnie - za sowite inwestycje w Libii migiem ukrócił tranzyt tysięcy nędzarzy. Europa pragnie również dywersyfikacji dostaw surowców - a Libia ma dużo gazu i ropy. Tu już nie chodzi o jakieś abstrakcyjne "zagrożenie fundamentalizmem islamskim" w Afryce - gra się toczy o twardą walutę (za baryłki i metry sześcienne), a zwłaszcza o jak najbardziej konkretne tysiące uchodźców, którzy mogą w swych dziurawych pontonach dobić kiedyś do hiszpańskich i włoskich wybrzeży. I dlatego właśnie, gdyby to wyłącznie od krajów UE zależało, żaden demokratyczny przewrót by w krajach Afryki Północnej nie nastąpił. Za duże ryzyko. Na szczęście w tym wypadku nie wszystko od nas zależy a arabska ulica ma dziś w sobie sporo determinacji.
Czy społeczeństwa Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu są skazane na naszą, europejską (zachodnią?) hipokryzję? Tą, która każe UE powoływać się na wartości praw człowieka i robić świetne interesy z bandytami? Być może jest to źle postawione pytanie. Po pierwsze dlatego, że mieszkający tam ludzie zyskali już wystarczająco podmiotowości politycznej, by nie oglądać się na nasze - często krótkowzrocznie pojmowane - interesy. Już są w stanie sami obalić reżim. Ale po drugie - i ważniejsze - dlatego, że sensowna pomoc dla regionu leży w europejskim interesie. To nie jest kwestia konsekwentnego "trzymania się europejskich wartości" - to być może kwestia kluczowa dla kondycji Europy w najbliższych dekadach.
Gdy - prędzej czy później - upadną obecne reżimy, staniemy przed alternatywą, którą można w dużym uproszczeniu nazwać: "plan Marshalla versus plan Sachsa". Europejski Bank Inwestycyjny już zapowiedział wielomiliardową linię kredytową, MSZ Niemiec mówi o koniecznym wsparciu: pluralistycznych mediów, organizacji pozarządowych, ale także "tworzenia miejsc pracy". I tu właśnie, jak Niemcy mawiają, leży pies pogrzebany. Decydujące dla przyszłości regionu (ale także sąsiadującej z nim przez morze UE) okaże się to, czy z pomocy skorzystają szerokie warstwy społeczeństwa czy wąska, peryferyjna elita do spółki z zachodnimi koncernami. Czy jego rozwój zostanie ufundowany na eksploatacji tanich surowców i taniej siły roboczej, czy raczej kreatywności aktywnych, wykształconych obywateli i transferze technologii. I wreszcie - czy pomoc będzie "warunkowana" walką z korupcją i przestrzeganiem praw człowieka, czy raczej cięciem wydatków publicznych, obniżaniem podatków i tzw. dyscypliną fiskalną. Do takich opozycji - w
dużym uproszczeniu - sprowadza się afrykańsko-bliskowschodni "wybór Europy" na najbliższe lata.
Dawny plan Marshalla nie miał charakteru altruistycznego - Amerykanie w swym dobrze pojętym interesie (strach przed komunizmem, ale i powrotem faszyzmu w wypadku ekonomicznej zapaści powojennej Europy) wydali dużo pieniędzy na to, by Europa stała się silnym podmiotem gospodarczym, a jej społeczeństwa - zadowolonymi beneficjentami niemal powszechnego dobrobytu. Do stosownej "powtórki z rozrywki" potrzeba by jednak sporo politycznej wyobraźni. Jej horyzonty u Sarkozy'ego, Berlusconiego, Camerona, Tuska - Merkel może najmniej - nie wróżą zbyt dobrze.
Michał Sutowski dla Wirtualnej Polski