Krwawa taktyka terrorystów - coraz częściej biorą na cel turystów
• Krwawa strzelanina w kurorcie Grand Bassam jest kolejną z serii ataków na turystów
• Ekspert ds. terroryzmu potwierdza: to celowa taktyka zamachowców
• Jak wyjaśnia Krzysztof Liedel, takie atakie szybko umiędzynaradawiają kryzys
• Także zakładnicy nie są brani po to, by próbować cokolwiek negocjować
• "Grupy tzw. światowego dżihadu uważają, że kto nie jest z nimi, ten jest przeciwko nim"
Ataki na turystów nie są niczym nowym, dochodziło już do nich właściwie od dekad. Ale ostatni rok wydaje się być szczególnie koszmarny: dwa zamachy w Tunezji, atak na samolot nad Synajem, a do tego masakra we Francji, w której też zginęli zagraniczni obywatele. Niestety i ten rok nie zaczyna się najlepiej. W niedzielę zamachowcy zaatakowali jeden z popularnych wśród zagranicznych turystów kurortów na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Zginęło 18 osób, a do zamachu przyznała się Al-Kaida. Wydaje się, że musimy się po prostu pogodzić z tym, że w wakacje, które powinny się nam kojarzyć z błogim spokojem, coraz bardziej wpisane jest także ryzyko zamachów.
WP: Jakiś czas temu zapytała mnie znajoma, gdzie powinna pojechać na wakacje, by mieć pewność, że nie ma tam ryzyka ataku terrorystycznego? Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć, czy są takie miejsca. Co Pan by odparł?
Krzysztof Liedel, ekspert w zakresie terroryzmu: Biorąc pod uwagę, co się dzieje na świecie, jak wiele jest punktów zapalnych, gdzie toczą się konflikty albo quasi-konflikty, dodatkowo jeszcze dochodzi do zamachów terrorystycznych, to tak naprawdę za każdym razem podejmujemy indywidualną decyzję, ale trzeba się też kierować pewnymi rekomendacjami. Dla nas najważniejsze są zalecenia Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Powstają na podstawie danych, które napływają do MSZ z placówek dyplomatycznych plus od naszych służb specjalnych i z różnego rodzaju analiz. Jeżeli ktoś wybiera się do jakiegokolwiek państwa, powinien najpierw zorientować się, jakie są tam rekomendacje. Jeśli poziom zagrożenia jest duży i MSZ ostrzega przed takim wyjazdem, to należałoby z niego zrezygnować. Natomiast jeśli MSZ nie rekomenduje zakazu podróży, to możemy spokojnie jechać. Ale na pewno takie zalecenia trzeba w dzisiejszych czasach brać pod uwagę.
WP: Które regiony uważa Pan obecnie za najbardziej niebezpieczne?
Dużym problemem z punktu widzenia Polski jest Afryka Północna. Jest tam wiele krajów, które są modne wśród turystów, jak Egipt, Tunezja, Maroko. Ale nie możemy też zapomnieć o państwach europejskich. Francja czy Wielka Brytania informują nas od dłuższego czasu, że wzrost zagrożenia terrorystycznego jest tam faktem i pojawiły się informacje świadczące o tym, że terroryści będą chcieli uderzyć. Wydaje się, że dzisiaj (ryzykownymi regionami - red.) jest Afryka Północna i Europa Zachodnia.
WP: W 2010 r. amerykański dziennik "Wall Street Journal" pisał, że statystycznie ryzyko, iż obywatel Zachodu zginie w ataku terrorystycznym wynosi w skali roku jeden na trzy miliony. Było więc ono niewielkie. "WSJ" dodawał nawet w swoim artykule, że to takie same prawdopodobieństwo, jak to, że mieszkańca USA porazi piorun. Pioruny może nie zaczęły specjalnie częściej zabijać ludzi, ale o zamachach, w których giną osoby z USA czy Europy słyszy się coraz więcej. Czy faktycznie jest ich więcej, a może ich oddźwięk jest większy?
To się stanowczo zmieniło. W zasadzie sytuacja zmienia się z roku na rok. Wynika to głównie z tego, że terroryści zmienili taktykę swojego działania. Dzisiaj bezpośrednio celem ich ataków stają się miejscowości turystyczne czy wręcz sami turyści z krajów zachodnich - to nie jest sytuacja, że turysta ginie przez przypadek, przy okazji zamachu terrorystycznego. Takie ataki są odpowiednio przygotowywane, by potęgować ilość ofiar i szybko umiędzynarodowić kryzys.
WP: Zwłaszcza ostatni rok był wyjątkowo tragiczny dla turystów. Jak już Pan mówił, takie zamachy przynoszą rozgłos, o który chodzi terrorystom. Ale to chyba nie wyczerpuje odpowiedzi na pytanie, dlaczego to turyści są atakowani? Może kurorty są po prostu takimi łatwymi celami?
Na to składają się dwa czynniki. Po pierwsze, miejscowości turystyczne i turyści to atrakcyjny cel, bo łatwo pozwala osiągnąć efekt psychologiczny i umiędzynarodowić taki kryzys. Jeżeli giną turyści w jakimś kurorcie, hotelu popularnym wśród osób z krajów zachodnich, to zamachem interesują się media i służby ze wszystkich tych państw. Oczywiście jest też tak, że do miejscowości turystycznych łatwiej się dostać i przygotować terrorystom (atak - red.), bo ludzie przyjeżdżają do takich miejsc z całego świata. Te dwa podstawowe czynniki są decydujące.
Dodatkowo, jeżeli uderza się w takich krajach jak Tunezja, Maroko czy Egipt, które żyją z turystyki, to uderza się też w całą branżę turystyczną. To bardzo często osłabia te państwa. A terrorystom zależy na tym, by w tych krajach panował chaos, destabilizacja, by mogli w nich stworzyć swoje bazy logistyczne, zdobywać tam finanse.
WP: Uderzając w branżę turystyczną, terroryści oczywiście wywołują chaos, zwłaszcza w krajach, gdzie turystyka jest jednym z fundamentów gospodarki. Tracą jednak też przez to poparcie lokalnej ludności, która wręcz czasem staje się wobec nich wroga. Mimo to w terrorystycznej kalkulacji bardziej opłaca się atak?
Należy pamiętać, że terroryzm, z którym mamy dzisiaj do czynienia, to terroryzm globalny, bardzo często związany z fundamentalizmem islamskim i organizacjami tzw. światowego dżihadu. A to są ugrupowania, które wychodzą z założenia, że kto nie jest z nimi, ten jest przeciwko nim. Tak naprawdę nie oczekują społecznego poparcia. Ono było charakterystyczne w starym terroryzmie, wewnętrznym, gdzie walka dotyczyła jakiegoś wpływu na władzę, na to, co dzieje się w danym państwie. Dzisiaj, kiedy to ma charakter globalny, ataki terrorystyczne można zaplanować i przygotować w Syrii czy Jemenie i potem wyjechać do jednego z państw, o których mówimy, dokonać zamachu i osiągnąć określony sukces. Terrorystom z tzw. światowego dżihadu nie zależy na poparciu społecznym.
WP: Branie na cel turystów to specjalność islamskich grup?
Między innymi. To wynika głównie z tego, że terroryści jako swoich przeciwników czy cel ataków wskazują Stany Zjednoczone i "zgniły Zachód". Wszystko, co się z nim wiąże lub kojarzy, jest dla terrorystów bardzo dobrym celem. Dodatkowo trzeba pamiętać, że rządy USA i państw Europy Zachodniej prowadzą operacje przeciwko terrorystom. W skład tej koalicji wschodzą Francja, Wielka Brytania czy Niemcy, gdzie ciągle to zagrożenie (zamachami - red.) jest duże.
WP: W dzisiejszą turystykę wpisane jest nie tylko ryzyko zamachów, ale także porwań. Jakie ma Pan rady, czego i gdzie unikać najbardziej, by nie skończyć w rękach terrorystów?
Dwa elementy są bardzo ważne. Tym podstawowym jest to, że trzeba zrobić wszystko, by upowszechniać edukację antyterrorystyczną, by ludzie wiedzieli, jak się zachować, gdy znajdą się w groźnej sytuacji i jak unikać tego zagrożenia. Jeżeli wiemy, że dzisiaj terroryści atakują przede wszystkim cele miękkie, gdzie gromadzi się w określonym czasie duża liczba osób, to trzeba sobie zdawać sprawę, że gdy służby informują o wysokim poziomie zagrożenia, przebywanie w takich miejscach niesie ze sobą określone ryzyko.
Z kolei jeśli chodzi o sytuacje zakładnicze, to oczywiście one się zdarzają, ale są coraz rzadsze. Obecnie terroryści, nawet jeśli biorą zakładników, to nie po to, by cokolwiek negocjować, ale po to, by kryzys terrorystyczny trwał dłużej, można było zabić większą liczbę ludzi i uzyskać efekt medialny i psychologiczny.
WP: Choć turyści stają się coraz częściej celem ataków terrorystycznych, w 2015 r. - według danych Światowej Organizacja Turystyki Narodów Zjednoczonych, cytowanych przez "The Guardian" - ruch turystyczny wzrósł o niemal 4,5 proc., a najczęściej odwiedzanym krajem pozostaje Francja. Nieważne ile ataków przeprowadzą zamachowcy, nie zatrzymają naszej chęci poznawania świata?
Myślę, że nie. I tak będziemy korzystać z dobrodziejstw turystyki i podróżować. To naturalne. Zresztą, gdybyśmy zaczęli z tego rezygnować, to terroryści mogliby uznać, że odnoszą sukces. Poza tym ważną rolę ogrywa przemysł turystyczny, który robi wszystko, by wzmacniać bezpieczeństwo w tych miejscowościach i krajach, które żyją z turystyki, i przekonywać, że można tam przyjechać. Natomiast faktem jest, że po zamachu terrorystycznym liczba turystów w danym mieście czy kraju spada. To nie jest jednak tendencyjna długotrwała. Najlepszym przykładem jest Egipt, który na przestrzeni lat był celem terroryzmu i wewnętrznego, i globalnego, a tamtejszy przemysł turystyczny mocno to odczuwał.