Krowa uciekła przed śmiercią w rzeźni. Schroniła się na wyspach Jeziora Nyskiego
Na wyspach Jeziora Nyskiego od trzech tygodni koczuje krowa. Zwierzę uciekło z transportu do rzeźni i wpław przedostało się na wyspę na środku jeziora. Teraz pan Łukasz, rolnik z Bukowa (woj. opolskie), zachodzi w głowę jak odzyskać krowę. Jednego może być pewny - łatwo nie będzie.
15.02.2018 | aktual.: 15.02.2018 12:02
Do ucieczki doszło w czasie wyprowadzania zwierzęcia z obory. Właściciel ostrzegał pracowników skupu, którzy mieli przetransportować krowę, że warto ją wcześniej uspokoić środkami farmakologicznymi. Niestety, obsługujący transport nie zastosowali się do jego rad - krowa tuż po wyprowadzeniu na zewnątrz zerwała się z linek zabezpieczających i uciekła. W trakcie ucieczki miała staranować ogrodzenie z metalowej siatki i pobiec przez pola w stronę pobliskiego jeziora.
Pracownicy skupu odjechali bez uciekinierki, a właściciel krowy poszedł jej szukać. Znalazł ją na brzegu jeziora, jednak to nie był koniec problemu - krowa za nic nie chciała wracać, zaatakowała nawet pracownika pana Łukasza, który skończył ze złamaną ręką i potłuczonymi żebrami. Po tym weszła do wody i popłynęła w stronę wyspy na środku Jeziora Nyskiego. Pan Łukasz twierdzi również, że był świadkiem niesamowitego popisu krasuli - widziałem jak nurkowała pod wodą - relacjonuje hodowca.
Pan Łukasz przez następne dwa dni podejmował próby odzyskania swojej krowy. Niestety atakowała ludzi, którzy starali się do niej zbliżyć. Po tygodniu zrezygnował. Zamiast tego, hodowca codziennie dostarczał na wyspę żywność dla zwierzęcia.
Pracownik pobliskiej żwirowni, gdy dostrzegł na brzegu krowę, przestraszył się, że samotne zwierzę w takim miejscu zdechnie z głodu bez pomocy człowieka. Dlatego postanowił wezwać straż pożarną. Strażacy próbowali przetransportować krasulę łodzią motorową na drugi brzeg, jednak te starania także zakończyły się fiaskiem. - Na widok ludzi krowa wróciła na wyspę. Kiedy strażacy zeszli na ląd, krowa z drugiej strony wyspy weszła do wody i przepłynęła ok. 50 metrów na sąsiedni półwysep. Zwierzę było mocno spłoszone, nie dało się podejść bliżej niż 70 metrów, ale było w dobrym stanie - tłumaczy Paweł Gotowski, zastępca komendanta powiatowego straży pożarnej w Nysie.
Pan Łukasz już skontaktował się z weterynarzem, który od kilku lat posiada tzw. strzelbę palmerowską. Za jej pomocą uda się unieszkodliwić zwierzę bez robienia mu krzywdy. Niestety, lekarzowi skończyły się naboje gazowe ze środkiem usypiającym, a zdobycie nowych może potrwać kilka dni. Hodowca rozważa także drugą opcję - wystąpienie o zgodę na zastrzelenie krowy przez myśliwych. To jednak wiąże się z utratą zarobku, ponieważ w tym wypadku pan Łukasz nie sprzeda zwierzęcia.
Póki co krowa świetnie radzi sobie na wolności.
Źródło: nto.pl